Ks. Piotr Wawrzyniak: Król spółdzielczego czynu. Nauczył Polaków oszczędzania

Prawdę o życiu księdza Piotra Wawrzyniaka najpiękniej streszcza inskrypcja na tablicy pamiątkowej, ufundowanej przez bliski jego sercu Śrem: "Indygenat sam sobie wyrąbał mądrością, wytrwałością i dobrocią". To prawda: kapłan ten przeszedł do historii ani nie za sprawą dostojeństw, nadawanych z czyjejś łaski, ani też pozycji przodków, ale wyłącznie dzięki własnej pracy, poświęceniu, pracowitości.

Urodzony we wsi Wyrzeka powiatu kościańskiego 30 stycznia 1849 r. nie miał na początku życia wielu dróg do wyboru. Raz, że rodziców - chłopów, owszem nieźle sytuowanych, ale przecież tylko chłopów - nie było stać na wiele, dwa - że ciężarna matka złożyła w sanktuarium w Górce Duchownej ślubowanie, iż jeśli noszone pod sercem dziecko będzie synem, poświęci je kapłaństwu. I tak się stało.

Po uzyskaniu matury w gimnazjum w Śremie (w 1867 r.; w szkolnej tradycji zapisano z uznaniem, iż jako jedyny w Wielkim Księstwie Poznańskim abiturient wygłosił na zakończenie nauki mowę w języku starogreckim!), Piotr Wawrzyniak wstąpił do seminarium duchownego w Poznaniu (by po dwóch latach przenieść się do seminarium w Gnieźnie). Nie miał wtedy najmniejszych wątpliwości co do przyszłości: w 1872 r. przyjął (z rąk bp. Józefa Cybichowskiego) sakramenty kapłańskie i rozpoczął posługę w charakterze wikarego - w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Śremie.

Reklama

Taka konsekwencja nie oznacza jednak bynajmniej, że młody kapłan od najmłodszych lat kroczył prostą, klarownie wytyczoną ścieżką. Jako uczeń gimnazjum wkrótce po rozpoczęciu nauki został odesłany do domu - nakazano mu nadrobić braki w wykształceniu z zakresu szkoły elementarnej - po powrocie zaś zaangażował się mocno w działalność nielegalnej organizacji patriotyczno-samokształceniowej, wzorowanej na stowarzyszeniu filomatów i noszącej nazwę Marianie.

Po wybuchu Powstania Styczniowego porzucił nawet szkołę i usiłował przedostać się do Królestwa Polskiego, aby wstąpić tam do oddziałów zbrojnych, walczących z wojskiem carskim. W okresie nauki seminaryjnej natomiast dał się poznać arcybiskupowi metropolicie gnieźnieńskiemu i poznańskiemu Mieczysławowi Ledóchowskiemu z tak dobrej strony, iż purpurat udzielił mu stypendium na kontynuowanie studiów teologicznych w Muenster. Spędził tam jednak tylko rok - wypełniony wprawdzie zgłębianiem teologii oraz nauk przyrodniczych i technicznych, ale nie uwieńczony uzyskaniem stopnia naukowego - i powrócił do macierzystego seminarium.

Kariera w hierarchii nie rozwijała mu się najlepiej. W Śremie posługiwał jako wikariusz aż 26 lat. Sprawdził się jako zaradny gospodarz i troskliwy duszpasterz. Sprowadził do parafii elżbietanki, odnowił kościół, zbudował wikarówkę, jednak szans na objęcie wyższego stanowiska nie miał.

Choć bowiem po śmierci proboszcza Michała Mentzela (zmarł w 1889 r.) zarówno członkowie wspólnoty parafialnej jak i następca Ledóchowskiego na stolcu metropolity ks. Julius Dinder byli zgodni, iż zasłużył na prebendę - sprzeciw wobec mianowania ks. Wawrzyniaka na to stanowisko postawiły administracyjne władze pruskie, zachowujące prawo zatwierdzania nominacji kościelnych. Do czasu mianowania akceptowalnego dla administracji kandydata ks. Wawrzyniak pełnił tylko funkcję zarządcy parafii - wikariusza-substytuta. Świeccy nie mogli za to storpedować nadania duchownemu kościelnych odznaczeń, dzięki czemu w 1896 r. otrzymał honorowy tytuł szambelana papieskiego, rok później zaś tytuł prałata.

Czym naraził się pruskiej administracji? Najkrócej powiedzieć można, że swym polskim patriotyzmem i działalnością na rzecz rodaków. Upatrując szans uniezależnienia się wielkopolskich Polaków od widzimisię zaborców w uzyskaniu wysokiego statusu materialnego aktywnie i umiejętnie rozwijał organizacje gospodarcze, umożliwiające rdzennym Wielkopolanom rozwój ich gospodarstw i przedsiębiorstw.

Od 1873 do 1899 przewodniczył Towarzystwu Przemysłowemu św. Wojciecha w Śremie, przekształcił tamtejszą Kasę Oszczędności i Pożyczek w nowocześnie zorganizowany Bank Ludowy, którym kierował następnie od 1876 do 1896 r. (w latach 1873-1876 był jego wicedyrektorem, a od 1896 do 1910 prezesem rady nadzorczej). Za jego kadencji liczba członków banku i wysokość ich wkładów pieniężnych wzrosły trzydziestokrotnie!

Gdy bank (działający do dziś pod nazwą Spółdzielczy Bank Ludowy im. ks. Piotra Wawrzyniaka) w 1878 r. wszedł w skład polskiego Związku Spółek Zarobkowych i Gospodarczych, ksiądz objął funkcję jego wicepatrona, a w 1891 r. - patrona. W tej roli także odniósł wiele sukcesów. Nie tylko rozwijał spółki parcelacyjne, stawiające sobie za cel utrzymanie polskiej ziemi w polskich rękach, i spółdzielnie zaopatrzenia i zbytu rolniczego (działające pod nazwą "Rolnik"), ale przede wszystkim spowodował, iż Związek Spółek Zarobkowych i Gospodarczych poszerzył zakres działania z Wielkopolski na Pomorze, Warmię i Mazury, a nawet Górny Śląsk.

Ekspansja przyszła o tyle łatwiej, iż dzięki ks. Wawrzyniakowi związek zyskał ważne narzędzie wspierania polskiej spółdzielczości - założony w 1886 r. Bank Związku Spółek Zarobkowych, przejmujący w depozyt fundusze od spółdzielni oszczędnościowo-kredytowych dysponujących nadwyżkami pieniężnymi, i kredytujący te instytucje, którym brakowało wolnych zasobów. Także i w tym banku kapłan zasiadał w radzie nadzorczej oraz zajmował pozycję kuratora. Był ponadto autorem podręcznika dla spółdzielców - publikacji zatytułowanej "Wskazówki dla członków rady nadzorczej w spółkach".

Jak pisał biograf ks. Wawrzyniaka dr hab. Rafał Łętocha, "(...) skupiał się na propagowaniu wśród ludności polskiej nawyku oszczędzania oraz lokowania nadwyżek pieniężnych w bankach. Na zebraniach, spotkaniach, wiecach, ale i podczas kolędowania głosił, iż przyzwyczajenie do oszczędzania należy w sobie wykształcić. Jednocześnie po powstaniu pierwszych polskich spółek kredytowych apelował o pobieranie z nich pożyczek. Przyniosło to pożądany skutek, tak iż po latach mógł z satysfakcją skonstatować usunięcie lichwiarstwa, które - jak stwierdzał - należy u nas już do legendy wspomnień minionych czasów".

Wdzięczność rodaków zaskarbił sobie także z innych powodów. W okresie pracy w parafii w Śremie założył ogólnodostępną bibliotekę, firmowaną przez Towarzystwo Oświaty Ludowej. Przez sześć lat (1896-1899) prezesował śremskiemu Towarzystwu ku Upiększania Miasta (istniejącemu do dziś - pod nazwą Towarzystwa Miłośników Ziemi Śremskiej). Od 1878 do 1898 r. stał na czele lokalnego Kółka Rolniczego (wcześniej piastował stanowisko prezesa Kółka Rolniczego w Zbrudzewku Śremskim).

Zorganizował szkołę wieczorową dla rzemieślników oraz przeznaczoną dla dziewcząt Szkołę Gospodarstwa Kobiecego i Pracy Domowej. Utworzył Towarzystwo Czeladzi Rzemieślniczej i Towarzystwo Śpiewu Kościelnego pod opieką św. Cecylii, wygłaszał wykłady i odczyty, urządzał obchody rocznic narodowych, wycieczki, wieczornice i zabawy.

Nie unikał też działalności stricte politycznej - przez jedną kadencję, od 1893 do 1898, zasiadał w Sejmie Pruskim (Landtagu), gdzie zajmował stanowisko sekretarza Koła Polskiego. Podczas wyjazdów na posiedzenia czynnie angażował się w sprawy berlińskiej Polonii; był nb. inicjatorem wydawania w języku polskim czasopisma "Dziennik Berliński" (wcześniej, gdy objął stanowisko patrona Związku Spółek Zarobkowych, powołał jego organ prasowy "Poradnik dla Spółek"). A jakby tego wszystkiego było mało, od 1902 r. aż do śmierci kierował Drukarnią i Księgarnią św. Wojciecha w Poznaniu.

Na kościelny awans musiał czekać aż do 1898 roku, w którym objął probostwo w Mogilnie (jako zwierzchnik parafii pw. św. Jakuba odpowiadał również za poklasztorny kościół św. Jana). Choć mnogość sprawowanych funkcji i obowiązków obligowała go do nieustannych wyjazdów, i tam zdołał zostawić po sobie ślad - dobrego gospodarza. Odnowił obie świątynie, sfinansował wzniesienie kaplicy Najświętszego Serca Jezusa, powiększył budynek plebanii, założył ogród, uporządkował, powiększył i ogrodził cmentarz.

Jako proboszcz powołał w 1907 r. Związek Kapłanów "Unitas", swego rodzaju związek zawodowy duchownych, stawiający sobie za cel pielęgnowanie życia duchowego, naukowego i towarzyskiego, zapewnienie księżom materialnego zabezpieczenia na starość, branie ich w obronę w nierzadkich przypadkach oskarżania o rozmaite wykroczenia przeciw władzy świeckiej, a także ubezpieczanie duchownych od nieszczęśliwych wypadków, chorób, śmierci, klęsk elementarnych, włamań. Prezesem Unitasu był do ostatnich dni życia.

W 1909 r. ks. Wawrzyniak zainicjował ostatnie w życiu dzieło: utworzenie spółki o nazwie Towarzystwo Domu Zdrowia dla Kapłanów Katolickich w Zakopanem. Odkupiony przez nie od Adama hrabiego Krasińskiego dom z ogrodem, ochrzczony Księżówka, przewidziany na dom wypoczynkowy dla duchownych, po dziś dzień funkcjonuje - teraz ma status centrum formacyjno-szkoleniowego.

Równolegle z piastowaniem urzędu kościelnego i aktywnością w organizacjach finansowych ks. Wawrzyniak pracował jako członek zarządu Towarzystwa Kółek Rolniczych na powiat mogileński i w Towarzystwie Przemysłowym w Mogilnie. Działał także niezwykle ofiarnie w prooświatowym Towarzystwie Pomocy Naukowej im. Karola Marcinkowskiemu (przekazał mu 10 tys. własnych zaoszczędzonych marek na fundusz żelazny, z którego wspierano materialnie uczącą się młodzież), dotował Towarzystwo Naukowe w Berlinie i tamtejszą Bratnią Pomoc.

Ks. Piotr Wawrzyniak żył chyba zbyt szybko i intensywnie, by mógł cieszyć się długowiecznością. 9 listopada 1910 r., wkrótce po zakończeniu posiedzenia Rady Nadzorczej Związku Spółek Zarobkowych i Gospodarczych, które odbyło się w Poznaniu, doznał śmiertelnego ataku serca. Spoczął w miejscu, które wskazał w testamencie - w Mogilnie. W ostatnią drogę odprowadziło go kilkanaście tysięcy żałobników. Berlińska prasa - a zaznaczyć trzeba, iż o zgonie kapłana informowały niezliczone tytuły prasowe - nazwała go w pożegnalnym tekście "Polskim niekoronowanym królem".

Żegnający ks. Wawrzyniaka ks. Jan Kłos nazwał go "królem czynu". W kazaniu powiedział m.in., że zmarły "(...) nie po to rozsiewał zasady spółkowego gospodarstwa i zakładał spółki na dobrodziejstwo i na dźwignię maluczkich i wyzyskiwanych, aby społeczeństwo wzbogacone zawodziło taniec bałwochwalny około złotego cielca, lecz aby wzmożony dobrobyt stał się stopniem, z którego łatwiej sięgnie po dobra wyższej natury. Za to, że spółkom zarobkowym taki dał rozmach, że zbudził przez nie cnotę rozumnej oszczędności, że wywiódł niewolników z jarzma lichwiarzy, że granitowe kładł fundamenty pod rozwój zdrowego stanu średniego, za to błogosławi dziś naród cały jego dzieło".

Autor natomiast niemieckiego tytułu "Die Ostmark" stwierdził: "(...) Śmierć mogileńskiego proboszcza wyrwała ze społeczności najniebezpieczniejszego, ale zarazem i najskuteczniejszego przeciwnika wschodnich marchii Niemiec. Był on rzeczywistym przywódcą polskiego społeczeństwa. Jako finansista oraz mężczyzna z żelazną wolą i niewyczerpaną energią musiał mądrze łączyć zagorzałą nienawiść wobec niemczyzny ze zdrowym rozsądkiem; był on nie tylko polskim ministrem finansów, ale w wyniku równoczesnego pełnienia wielu różnych ważnych funkcji społecznych również osobą wywierającą decydujący wpływ na wszystkie duże polskie organizacje. W każdym razie jego śmierć spowodowała w wojującej społeczności polskiej w Wielkopolsce dużą lukę, którą niełatwo będzie wypełnić".

Czy jednak można się dziwić takiemu szacunkowi - również ze strony nieprzyjaciół? Zasługi ks. Wawrzyniaka dla rozwoju polskich organizacji gospodarczych nie tylko w Wielkopolsce są trudne do przecenienia. Kiedy obejmował funkcję kuratora Związku Spółek Zarobkowych i Gospodarczych, zrzeszał on w 76 spółdzielniach 26,5 tys. członków. Gdy zmarł, w 248 wchodzących w skład związku organizacjach działało blisko 117 tys. osób. Aktywa spółdzielni wzrosły w tym okresie z 18 mln marek do aż 234 milionów. Te liczby najlepiej świadczą, iż cel, jaki postawił sobie światły kapłan, został osiągnięty: Polacy, żyjący w zaborze pruskim, potrafili zapewnić sobie materialną niezależność.

Waldemar Bałda

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama