Amerykańscy hitlerowcy

Wśród elit związanych z nową administracją w Waszyngtonie rozchodzi się moda na hitlerowski salut. Oczywiście sprawcy udają, że to pomyłka i w ogóle zostali źle zrozumiani. Chyba jednak nie - pisze felietonista Interii Jarosław Kuisz.

Do myślenia powinno dawać do myślenia jawnie faszystowskie zachowania amerykańskich tuzów intelektu. Coś się dzieje z głowami polityków, którzy uznają, że warto "hajlować" w XXI wieku. Jak pamiętamy, pan Musk w podnieceniu wyrzucał rękę do góry, jak gdyby nie była to publiczna oznaka przyznawania się do hitleryzmu. Opowiadanie głupot na ten temat, oczywiście, należy włożyć między bajki braci Grimm. 

Teraz jednak w rywalizacji o to, kto będzie większym faszystą, który udaje nie-faszystę, wystąpił Steve Bannon. To jeden z mózgów wczesnego trumpizmu. Obecnie hitlerowskim salutem zawalczył o uwagę podczas zjazdu "Conservative Political Action Conference". Oczywiście znów okazało się, że nie widzieliśmy tego, co widzieliśmy, bowiem pan Bannon utrzymywał, że pomachał do rozbawionych tłumów. Jakby powiedzieli dawniejsi konserwatyści: oto postmodernista pełną gębą.  

Reklama

To przemyślny sposób na prowokowanie do reakcji medialnej. A jednak odwracanie znaczeń politycznych pojęć i gestów odbywa się w kraju, który doprowadził do pokonania III Rzeszy. I uchodzi w zasadzie bezkarnie. Chociaż kiedyś amerykańscy weterani, którzy walczyli z prawdziwymi nazistami, czy ich rodziny - widząc coś takiego, prawdopodobnie zareagowaliby w imię obrony wartości. Partia Republikańska zawyłaby z oburzenia. Dziś ostracyzm jest minimalny, wręcz wtórny wobec ogólnej polaryzacji. W tych warunkach cwaniactwo i zidiocenie rozlewa się szeroko - także poza granice USA.  

A dzieje się tak tuż po wyborach w Niemczech. To niebywałe, że ludzie z otoczenia Trumpa, część obecnych elit z USA zachęca do regeneracji partii o faszystowskich korzeniach. Liderka Alice Weidel na pewno chętnie słuchała słów Elona Muska o tym, żeby przestać bić się w piersi za winy przodków. W końcu jej dziadek przystąpił do NSDAP jeszcze zanim Hitler zdobył władzę. 

Doły partii AfD relatywizują dzieje III Rzeszy chętnie. Być może z perspektywy USA to są sprawy odległe. Jednak jeśli w polskiej rodzinie pamiętamy o mordowaniu naszych przodków czy mijamy miejsca pamięci, gdzie hitlerowcy rozstrzeliwali ludzi pod murami, amerykańskie zabawy z historią jakoś mniej fascynują. Trudno o podziw dla humoru i sprawności rąk panów Muska czy Bannona. Jeśli to ma być intelektualne paliwo do politycznej regeneracji Stanów Zjednoczonych, to my w Polsce dziękujemy.  

Z USA do Niemiec 

W Europie cały czas poruszamy się w zbyt wąskich ramach w stosunku do problemu. Po wyborach parlamentarnych Niemcy przeglądają się w lustrze kolorowej mapy kraju. Co zdumiewa polskich obserwatorów, nadal analizują podział na dawne RFN oraz NRD. Badają najdrobniejsze socjologiczne uwarunkowania wyborczych decyzji. 

Tymczasem dla zrozumienia znaczenia wyborów, mapa jednego kraju jest po prostu zbyt mała. Niemcy powinni analizować swoje wybory na tle mapy całego Starego Kontynentu, który nie bez powodu z nadzwyczajną uwagą śledził kampanię wyborczą. 

Niesławne przemówienie wiceprezydenta JD Vance'a podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa uprzytomniło wszystkim, że w 2025 roku rzeczywiście najważniejszym tematem politycznym Europy jest... bezpieczeństwo. Kiedy amerykański polityk pouczał wszystkich na temat rzekomych naruszeń wolności słowa czy domniemanej niesprawiedliwości z anulowaniem pierwszej tury wyborów prezydenckich w Rumunii, jasne było, że to próba wpłynięcia na decyzje wyborców. Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości, powinien je rozwiać fakt spotkania się JD Vance z reprezentantką jednej tylko partii, właśnie z AfD.  

Brunatne uśmiechy 

A to była przygrywka. Rozpoczęcie rozmów o pokoju w Ukrainie bezpośrednio pomiędzy Waszyngtonem a Moskwą w okamgnieniu uzmysłowiło nam powagę sytuacji geopolitycznej. Chociaż podobne szczyty odbywały się w latach 80. XX wieku, nikogo nie trzeba przekonywać, że Donald Trump oraz Władimir Putin nie są nowym wcieleniem Ronalda Reagana i Michaiła Gorbaczowa. Wprost przeciwnie, pchają świat w innym, mroczniejszym kierunku, raczej rozmów w duchu Monachium 1938 - chociaż ku uciesze wyborców spragnionych hajlowania, emocji oraz pikantnej wymiany zdań.

Rosyjskie czy amerykańskie ingerencje z zewnątrz, w tym ze strony wspomnianego Muska, zmuszały do pytań o skalę i skuteczność tego procederu. Ostatecznie nie było ono duże, poparcie dla AfD wzrosło do obecnego poziomu bez pomocy "big techów" czy kremlowskich trolli. Byłoby jednak błędem uznać, że w cyfrowej demokracji walka wyborcza toczy się tylko przy urnach. Zmagania ideologiczne przecież trwają całą dobę, z faulami algorytmów. Ingerencje zewnętrzne w wybory uzmysławiają, że demokratyczna Europa musi bronić swojej demokracji cały czas i na wszystkich kierunkach. Być może kiedyś dowiemy się, czy osobliwe nagromadzenie ataków terrorystycznych przed wyborami, nie było jakoś inspirowane i opłacane.  

Na razie jednak wypada powiedzieć, że w krajach Unii nadal zachowujemy nadmiar beztroski. Podniosłych słów nie brakuje, jednak dane są okrutne. Ani wobec wrogów zewnętrznych, ani wewnętrznych nie jesteśmy dostatecznie przygotowani politycznie, gospodarczo czy militarnie. Na tle tych zaległości chociaż wypada mieć nadzieję, że akurat w Polsce zachwyt dla amerykańskiej mody na hitlerowskie hajlowanie nie przejdzie. Ani brunatne robienie z nas idiotów. Tu w czasie II wojny światowej każda rodzina kogoś straciła. 

Jarosław Kuisz 

Czytaj więcej felietonów Jarosława Kuisza w serwisie Interia Wydarzenia

Felietony
Dowiedz się więcej na temat: USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy