Armia Krajowa wydziera Niemcom ich największą tajemnicę
Nigdy nie pogodzili się z klęską 1939 roku. Nie mieli zamiaru zginać karku przed okupantem. Stanęli do walki wówczas, gdy polskie państwo przestało istnieć. I stworzyli własne – Polskie Państwo Podziemne. Największą strukturę konspiracyjną okupowanej Europy. O czym sama Europa zdaje się nie pamiętać. Siali postrach wśród hitlerowców. Nie dawali o sobie zapomnieć. Wymierzali sprawiedliwość za zbrodnie popełniane na polskim narodzie. Przeprowadzali zamachy na okupantów. Likwidowali konfidentów i agentów gestapo. Odbijali więźniów z rąk oprawców. Wysadzali w powietrze niemieckie pociągi z żołnierzami i uzbrojeniem. Prowadzili wojnę psychologiczną i zajmowali się dywersją. Oto oni – żołnierze Armii Krajowej. O najsłynniejszych akcjach żołnierzy Armii Krajowej opowiada książka Wojciech Königsberg "AK75. Brawurowe akcje Armii Krajowej".
Wojciech Königsberg jest absolwentem historii na Uniwersytecie Zielonogórskim. Zajmuje się dziejami Armii Krajowej, ze szczególnym uwzględnieniem akcji zbrojnych, cichociemnych oraz kontrwywiadu. Autor kilku książek, w tym pracy pt. "Droga Ponurego. Rys biograficzny majora Jana Piwnika" oraz współautor "Wielkiej Księgi Armii Krajowej". Zdobywca Nagrody im. Prof. Tomasza Strzembosza dla autora najlepszej debiutanckiej, lub drugiej w karierze książki dotyczącej najnowszej historii Polski (2012). Publikował m.in.: w "Polityce" i "Polsce Zbrojnej".
Książką "AK75. Brawurowe akcje Armii Krajowej" poświęcona jest 75 spektakularnym akcjom Armii Krajowej na 75. rocznicę jej powstania. Poniżej możecie przeczytać fragment zatytułowany "Operacja 'Most III'. Tajemnica V2 w rękach Brytyjczyków".
***
Rozpracowanie tajemnicy wyspy Uznam było największym sukcesem akowskiego wywiadu w 1943 r. Jednak następny rok przyniósł równie doniosłe osiągnięcie, które pod wieloma względami przewyższyło ustalenia wywiadowcze na Pomorzu. Zdobycie rakiety V2, a następnie przerzucenie jej części wraz ze szczegółowym raportem na Zachód w ramach operacji "Most III", to także jedno z dokonań polskiego wywiadu, które złotymi zgłoskami zapisało się w dziejach II wojny światowej.
Po alianckim bombardowaniu ośrodków doświadczalnych w Pennemünde w sierpniu 1943 r., Niemcy doszli do przekonania, że należy rozdzielić produkcję oraz miejsca prób z nową bronią. Wytwórnie V1 i V2 przeniesiono do kilku fabryk na terenie Rzeszy. Natomiast ośrodek doświadczalny utworzono w okolicach Pustkowa i Blizny na Podkarpaciu. Od 1940 r. istniał tam poligon SS określany jako "Heidelager", który powstał po masowych wysiedleniach okolicznej ludności. Główna siedziba dowództwa poligonu mieściła się w zabudowaniach fabryki oraz budynkach mieszkalnych Wytwórni Tworzyw Sztucznych "Lignoza" w Pustkowie koło Dębicy. Już 5 listopada 1943 r. Niemcy wykonali tam pierwsze odpalenie rakiety V2. Na miejscu utworzyli również wyrzutnie do testowania V171.
Poligon jeszcze przed przeniesieniem tam prób z nowymi broniami był pod obserwacją AK oraz innych organizacji konspiracyjnych działających w terenie. Jesienią 1943 r. stał się przedmiotem szczególnego zainteresowania KG AK, która skierowała na miejsce swych wywiadowców. Przez jakiś czas przebywali tam m.in.: Ignaszak i Kaczmarek z "Lombardu". Jak czytamy w ich relacji: "W miesiącu październiku 1943 r. Nordyk /Stefan Ignaszak/ uzyskał pierwsze informacje o tajemniczych ruchach SS i Luftwaffe. Zorganizował natychmiast dokładną obserwację terenu Blizny i Pustkowa, udał się wraz z Wrzosem (Bernard Kaczmarek) i Klimontem (Aleksander Pieńkowski) na miejsce, lokując się w pobliżu leśniczówki. Przy pomocy miejscowych żołnierzy AK ustalono, że z Wrocławia nadeszły pilnie strzeżone transporty nowej broni lotniczej i że części te przewieziono na teren poligonu SS 72".
Współpraca wywiadowcza strony polskiej z Brytyjczykami układała się w tym czasie bardzo poprawnie. Informacje o ośrodku w Peenemünde oraz okresowe meldunki dotyczące przemysłu zbrojeniowego III Rzeszy miały dla aliantów ogromne znaczenie. Poprzez Sztab Naczelnego Wodza do KG napływały pochwały oraz podziękowania za świetną pracę akowskich wywiadowców. Jednak w czerwcu 1944 r. Wyspy Brytyjskie stanęły przed nie lada wyzwaniem. W nocy z 13 na 14 czerwca pierwsze V1 spadły na Londyn, wywołując popłoch wśród ludności. W tym kontekście akowskie meldunki o próbach z nową bronią nabrały szczególnego znaczenia.
W zdobywaniu informacji w okolicach Blizny uczestniczyli członkowie różnych organizacji konspiracyjnych oraz ludność cywilna. Do pracy włączeni zostali także konspiratorzy z oddalonych o około 275 kilometrów Sarnak na południowym Podlasiu, gdzie spadała większość rakiet wystrzeliwanych z poligonu. Do KG napływały także meldunki z sąsiednich okręgów. Tam również od czasu do czasu odnajdywano resztki V2. Niemcy starali się ukrywać tajemnicę Blizny. Wysyłali zmotoryzowane patrole, które przeczesywały teren w celu zebrania wszystkich szczątków. Czasami Polacy byli jednak szybsi. Najczęściej znajdywano zaledwie drobne części, czasami większe elementy, które trafiały następnie do Biura Studiów Przemysłowych Oddziału II KG AK. Prawdziwy przełom nastąpił 20 maja 1944 r., gdy na brzegu Bugu w okolicach wsi Klimczyce koło Sarnak odnaleziono rakietę, która nie eksplodowała. V2 została zamaskowana w wiklinie i przykryta sitowiem. Cenne znalezisko ubezpieczali akowcy z 22 Pułku Piechoty.
Po dotarciu informacji do KG na miejsce wysłano grupę specjalistów w zakresie lotnictwa, pod przewodnictwem Antoniego Kocjana ps. "Michał" vel "Korona". Po kilku dniach za pomocą dwóch traktorów, a według innych wersji kilku sprzężonych par koni pocisk wyciągnięto na brzeg, przy czym rozpadł się na kilka części. Następnie został przewieziony do jednej z pobliskich miejscowości, gdzie poszczególne części sfotografowano i opisano, a najważniejsze elementy przewieziono do Warszawy. Był to wstępny etap do przeprowadzenia jednej z najważniejszych operacji lotniczych II wojny światowej.
Specyfika okupowanej Polski sprawiała, że zaopatrzenie dla armii podziemnej transportowano na pokładzie samolotów i zrzucano następnie na spadochronach. Mimo ogromnych trudności w lądowaniu alianckich samolotów na konspiracyjnych lądowiskach, wykonano trzy tego typu operacje, określane kryptonimem "Most", a w terminologii brytyjskiej "Wildhorn" ("Dziki Róg"). W ten sposób do kraju dotarło nieco zapatrzenia, meldunki oraz kilkanaście osób, w tym kilku cichociemnych. W drugą stronę ekspediowano kurierów i emisariuszy KG AK oraz wysłanników stronnictw politycznych. Jednak najważniejszy ładunek związany był z tajemnicą Blizny.
Kiedy dowództwo AK zrozumiało, jak cennym materiałem dysponuje, poinformowało Londyn o swoim odkryciu. Reakcja była natychmiastowa. W jednej z depesz czytamy: "Wasze pociski mogą być udoskonalonym typem bomby latającej używanej obecnie na Londyn. Zależy nam bardzo na odtworzeniu waszego typu, a przyjaciele [Brytyjczycy - W.K.] organizują podjęcie specjalnym 8079 [lot dwustronny - W.K.] całości posiadanych przez was danych dokumentalnych oraz części składowych, przede wszystkim aparat radio i próbki paliwa. Przyjaciele nadali sprawie najwyższą pilność. Powtarzam, najwyższą pilność ".
Wskutek powyższego zdecydowano, że części V2 oraz dokumentacja techniczna sporządzona przez polskich naukowców zostaną wysłane trzecim z kolei "Mostem". Lądowisko, na którym miał lądować samolot, podobnie jak poprzednio, znajdowało się na placówce "Motyl" w pobliżu miejscowości Wał Ruda położonej około 20 kilometrów od Tarnowa. Cała operacja była niezwykle skomplikowana i wymagała kilkutygodniowych przygotowań. Gdy już prawie wszystko było gotowe, zaczęły się poważne komplikacje. Po ulewnych letnich deszczach łąki "Motyla" namokły i stały się niezdatne do lądowania. Następnie rozbił się na nich samolot z załogą węgierską, przez co teren był przeczesywany przez oddziały niemieckie, a jeszcze później dwa niemieckie samoloty urządziły sobie tam lądowisko. Kolejnym utrudnieniem był fakt, że w okolicy ulokowały się znaczne siły nieprzyjaciela, które w każdej chwili mogły zagrozić akcji.
Mimo wszystko w nocy z 25 na 26 lipca podjęto ryzyko. Całe przedsięwzięcie, oprócz niezwykłej precyzji w działaniu, wymagało zaangażowania dużej grupy zaufanych ludzi. Do przyjęcia samolotu oraz osłony lądowiska wyznaczono ponad 350 żołnierzy z lokalnych oddziałów AK i BCh. Na miejscu wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik. W relacji Władysława Kabata "Brzechwy", który dowodził osłoną, czytamy: "Od strony zachodniej ułożono trzy stosy suchego drewna, polanego benzyną. Ogniska tworzyły formę trójkąta o boku 25 dużych kroków. Była to brama wlotowa. Ostrze trójkąta ognisk zwrócone na wschód pokazywało kierunek lądowania. (...) O tysiąc dużych kroków od trójkąta ognisk rozpoczynało się właściwe lądowisko. Był to pas łąk o długości 1200 i o szerokości 300 dużych kroków. Po bokach obsługa ustawiała w odstępach po 25 kroków latarnie, które po zapaleniu dawały czerwone światło. Na wschodnim boku lądowiska w pośrodku pola lądowania ustawiony był mały reflektor i tablica ostrzegawcza ze szkłami odblaskowymi ".
Kilka minut po północy nad lądowiskiem pojawiła się dwusilnikowa Dakota. Wykonała podejście próbne, a za drugim razem wylądowała na oświetlonych łąkach. W kilka minut wyniesiono z niej cały towar, pocztę oraz wyprowadzono czterech pasażerów. Następnie na pokład załadowano części V2, pocztę krajową oraz szereg innych materiałów. Miejsca zajęło także czterech mężczyzn, którzy mieli odlecieć na Zachód. Wśród nich najważniejszą postacią był por./kpt. Jerzy Chmielewski "Rafał" z Biura Studiów Przemysłowych, który miał przewieźć cenny ładunek i oddać go we Włoszech oficerowi polskiemu. Akcja miała wysoką rangę także z innego powodu. Na pokładzie znalazł się Tomasz Arciszewski z PPS, późniejszy premier polskiego rządu na uchodźstwie.
O ile z załadowaniem maszyny nie było większych problemów, start przyprawił o mocne bicie serca wszystkich zebranych. Początkowo maszyna nie mogła ruszyć. Odcięto nawet przewody hydrauliczne hamulców przy kołach, bowiem sadzono, że się zacięły. Mimo to nadal stała w miejscu. Po rozładowaniu bagażu nic się nie zmieniło. Nowozelandzki kapitan postanowił spalić samolot. Jednak dwóch akowców wskoczyło pod kadłub i stwierdziło, że koła ugrzęzły głęboko w ziemi. Zaczęto je odkopywać, a na drodze przejazdu ułożono deski z wozów oraz gałęzie i łupki z lasu. Przy maksymalnej mocy silnika Dakota w końcu ruszyła z miejsca, wystartowała i odleciała w stronę ziemi włoskiej.
Po wylądowaniu na lotnisku Brindisi Chmielewski przekazał cenny ładunek wysłannikowi Sztabu Naczelnego Wodza, a wraz z nim szczegółowy raport sporządzony na podstawie ustaleń polskich naukowców. Całość trafiła do Londynu. Dowódca Oddziału II KG AK cichociemny, płk Kazimierz Iranek-Osmecki "Makary" vel "Heller", w swym wspomnieniach po latach zanotował: "W ten sposób w półtora roku, od początku 1943 r. do lata 1944 r., dzięki dwukrotnemu rozpracowaniu Peenemünde, dzięki wysiłkowi setek pracowników wywiadu i specjalistów oraz żołnierzy AK największa ich tajemnica została Niemcom wydarta w porę, by ta nowa broń nie przeszkodziła w oswobodzeniu kontynentu. Niemiecka Neue Waffe nie miała szczęścia do Armii Krajowej ".
Więcej na temat książki "AK75. Brawurowe akcje Armii Krajowej" tutaj