Czerwiec '56: Jak ocenić Edwarda Ochaba?
Mówiąc o Poznańskim Czerwcu 1956 roku często umyka nam postać ówczesnego pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba. Postać bardzo dwuznaczna. Z jednej strony człowiek współodpowiedzialny za masakrę manifestantów w Poznaniu, z drugiej strony umiejętną grą z Nikitą Chruszczowem przyczynił się do zaniechania sowieckiej interwencji w Polsce w październiku 1956 roku. Jak zatem ocenić Ochaba, o którym – jak się wydaje – Polacy zapomnieli? O postaci pierwszego sekretarza portal Interia rozmawiał z wybitnym znawcą peerelowskich czasów profesorem Jerzym Eislerem z warszawskiego IPN.
Artur Wróblewski, Interia: Ochab został niejako namaszczony na następcę Bolesława Bieruta przez samego Józefa Stalina. Skąd sowiecki dyktator powziął tak dobre zdanie o Ochabie, że aż określił go mianem "charoszego i zubastego bolszewika"?
Profesor Jerzy Eisler: Wydaje mi się, że Stalin słyszał dobre opinie o Ochabie. Nawet jeśli go znał, to nie była to taka dobra znajomość, jak w wypadku Bolesława Bieruta czy Władysława Gomułki. Tych bez wątpienia Stalin znał dużo lepiej. Natomiast Ochab rzeczywiście był prawdziwym komunistą. Trzeba też mieć świadomość, że był to człowiek, który sprawdzał się na różnych stanowiskach. Żartowano, że w Polsce pełnił wszystkie funkcje poza stanowiskiem prymasa. Rzeczywiście, licząc od końca był: przewodniczącym Rady Państwa, ministrem, generałem, członkiem Biura Politycznego, sekretarzem Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wreszcie pierwszym sekretarzem... Jak widać, działał na najróżniejszych niwach: w ruchu zawodowym, w wojsku gdzie był szefem zarządu politycznego ludowego Wojska Polskiego. W tym sensie był na pewno osobą sprawdzoną na różnych stanowiskach. Poza tym Ochab rzeczywiście miał wśród towarzyszy z dawnej Komunistycznej Partii Polski i Polskiej Partii Robotniczej opinię "zubastego bolszewika", czyli zadziornego i twardego komunisty. I chyba rzeczywiście - przez znaczną część partyjnej kariery - taki był.
Ochab, "zatwardziały komunista", różnił się jednak od większości towarzyszy. Był wykształcony i znał języki obce.
- To na pewno miało znaczenie. Wydaje się jednak, że w ruchu kapepowskim i pepeerowskim rozpowszechniony był pogląd wyrażony przez Gomułkę, że samo wykształcenie jest właściwie bez wartości. Powinno ono być poparte doświadczeniem w pracy, a najlepiej w pracy fizycznej. Dopiero praca fizyczna w połączeniu z wykształceniem dają odpowiednie rezultaty. Faktem jest, że Ochab w latach 20. zdał egzamin maturalny, a później przez rok studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim. Można powiedzieć, że według dzisiejszych standardów miał wykształcenie odpowiadający dzisiejszym studiom licencjackim. Oczywiście, wtedy to znaczyło znacznie więcej, bo nawet matura była na poziomie dzisiejszych egzaminów na studiach wyższych. W tym znaczeniu - poza Mieczysławem Rakowskim - był najlepiej wykształconym pierwszym sekretarzem. Co do znajomości języków. To wynikała ona z konsekwencji zaborów. Ochab urodził się w 1906 roku w Krakowie, zresztą jest jedynym pierwszym sekretarzem urodzonym w dużym mieście. Opisując jego miejsce urodzenia, nie trzeba go precyzować podając nazwę powiatu czy województwa, jak to bywa w przypadku pozostałych pierwszych sekretarzy. Fakt urodzenia w Krakowie powodował, że Ochab poznał język niemiecki. Znał także rosyjski i ukraiński, francuski, ale ten ostatni bardzo słabo.
Czy po śmierci Bieruta jedynym kandydatem na pierwszego sekretarza był Ochab?
- W wielu relacjach i książkach historycznych wspomina się, że rywalem Ochaba był Roman Zambrowski. To wzięło się z nieporozumienia. Zambrowski był rzeczywiście wysuwany wówczas jako kandydat na funkcję jednego z sekretarzy KC, natomiast nie był rywalem Ochaba w walce o stanowisko pierwszego sekretarza. Ochab był jedynym kandydatem. Co ciekawe, to był jedyny wypadek z historii ludowej Polski i PZPR, że wyboru tej, a nie innej osoby, na to stanowisko dopilnowywał obecny na miejscu w Warszawie i uczestniczący - przynajmniej częściowo - w VI Plenum KC PZPR pierwszy sekretarz KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego - Nikita Chruszczow. W Warszawie mówiono wtedy, że Chruszczow pozostał w Polsce po pogrzebie Bieruta po to, żeby dopilnować właściwego wyboru następcy zmarłego. Rzeczywiście, Chruszczow opowiadał się za kandydaturą Ochaba.
Dlaczego sowiecki przywódca postanowił przypilnować "bratni naród" w wyborze? Chruszczow bał się ewentualnego niewygodnego dla Kremla wyniku wyborów?
- To efekt procesu destalinizacji. Mówimy o okresie bezpośrednio po XX Zjeździe KPZR, gdzie Chruszczow wygłosił tajny referat "O kulcie jednostki i jego następstwach". Chruszczow w lutym 1956 roku otwarcie potępił stalinizm. Oczywiście, nie mówiono bezpośrednio o zbrodniach stalinowskich, ale używano eufemizmów, mówiono o "błędach i wypaczeniach" czy "naruszeniach socjalistycznej praworządności". Krytykę ograniczono się do represji wśród komunistów. Chruszczow nie potępił zbrodni popełnionych na niekomunistach. Z dzisiejszego punktu widzenia był to dokument pokrętny, a nawet częściowo zakłamany. Niemniej jednak, w tamtej rzeczywistości był to dokument wyjątkowy. Po kilku miesiącach, gdy amerykański departament stanu opublikował dokument Chruszczowa w języku angielskim, francuscy komuniści uznali to za prowokację i zażądali od towarzyszy na Kremlu zdementowania informacji na temat treści referatu. Byli przekonani, że to jest falsyfikat i apokryf. Niestety, otrzymali odpowiedź z Moskwy, że dokument opublikowany przez Amerykanów, jest zapisem przemówienia Chruszczowa.
Jak w Polsce zareagowano na referat Chruszczowa? Oczywiście, jego treść w całości nie trafiła do ogółu Polaków, a jedynie do aparatu partyjnego. Jak wyglądała wówczas sytuacja w kierownictwie PZPR?
- Jakby to dla nas dziwnie dziś nie zabrzmiało, wielu członków partii przejrzało na oczy. Jeśli krytycznie o działalności sowieckich komunistów wypowiadali się autorzy, politycy czy dziennikarze niekomunistyczni, to zawsze można było powiedzieć, że jest to wroga burżuazyjna propaganda, chociaż "burżuazyjną propagandą" określano rzetelne informacje na temat Sowietów. Teraz, kiedy to wyszło z ust przywódcy Związku Radzieckiego, trudno było mówić, że jest to nieprawda. A skoro tak było, to tutaj zaczynały się emocje. Bardzo silne emocje. Zdarzały się przypadki zasłabnięcia i omdlenia podczas odczytywania tekstu referatu. Przyjęto zasadę, że tekst był odczytywany na zebraniach partyjnych. Jeżeli jednak coś powielone jest nawet w kilkunastu tysiącach egzemplarzy, a tak to było w Polsce, to oczywiste jest, że tajemnicy nie dało się utrzymać. Plotka głosiła, że referat Chruszczowa można było kupić na Bazarze Różyckiego w Warszawie. Miał kosztować około 500 zł. To była niska miesięczna pensja. To były spore pieniądze. Nie powiem, że w Polsce tekst referatu stał się powszechnie znany, to byłoby za dużo i za mocno powiedziane, ale w kręgu inteligencji tak zwanej wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, tekst był znany i komentowany. To był bardzo ważny moment.
- To był też moment, kiedy w PZPR ujawniły się dwa skrzydła, frakcje czy koterie, które przezwano grupami puławską i natolińską. Nazwa pierwszej pochodziła od ulicy Puławskiej w Warszawie, gdzie część z działaczy mieszkała w domu należącym przed wojną do rodziny Wedla. Natomiast grupy natolińskiej wzięła się od pałacu Urzędu Rady Ministrów w Natolinie, gdzie spotykali się niektórzy działacze łączeni z tą grupą. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że obie te zwalczające się koterie, oczywiście niejawnie, a za pomocą szeptanej propagandy i niedopowiedzeń, miały przeszłość stalinowską. Być może dałoby się powiedzieć, że puławianie byli w stalinizm mocniej zaangażowani. Nie ma jednak cienia wątpliwości, że także część natolińczyków również były aktywne w okresie stalinowskim. Różnica fundamentalna polegała na tym, że puławianie chcieli liberalizacji i demokratyzacji systemu, przynajmniej przejściowej. W swoje działania włączali środki masowego przekazu, nad którymi sprawowali nadzór. Natomiast grupa natolińska, dużo bardziej niż zmianami politycznymi czy w sposobie sprawowania władzy, była zainteresowana wymianą personalną. Atakowano niektórych puławian, sięgając po hasła antysemickie. Wykorzystywano fakt, że znaczna część osób łączona z grupą puławian była pochodzenia żydowskiego. Byli to zarazem inteligenci, lepiej wykształceni, łatwo nawiązujący kontakty z dziennikarzami, pisarza czy artystami, w przeciwieństwie do gorzej wykształconych, nie podsiadających intelektualnego zaplecza natolińczycy. Ci za swojego głównego sojusznika uznawali ambasadę sowiecką w Warszawie, a ich nieformalnym patronem był marszałek Konstanty Rokossowski. Rywalizacja, walka i wzajemne podszczypywanie zaczyna się gdzieś w marcu 1956 roku.
Gdzie pomiędzy tymi skrzydłami umiejscowić można Ochaba?
- Bardzo zręcznie sformułowane pytanie. Właśnie "pomiędzy". Myślę, że wielu działaczy - nie tylko Ochab, ale też Józef Cyrankiewicz - to byli działacze, którzy starali się nie wychylać w jedną czy drugą stronę. Ochab po latach w rozmowie z Teresą Torańską prezentował się jako centrysta, osoba starająca się utrzymywać równowagę w kierownictwie PZPR. Wydaje mi się, że jednak bliżej mu było do grupy puławskiej. Być może to się łączyło z osobistymi kontaktami Ochaba, ale byłbym bardzo ostrożny w tej ocenie. Tutaj jeszcze jedno zastrzeżenie. To były bardzo nieformalne grupy. Nie można powiedzieć, że X należał do orientacji puławskiej, a Y do orientacji natolińskiej. Do dzisiaj osoby łączone z puławianami zaprzeczają, by taka grupa w ogóle istniała, a bardzo chętnie opowiadają o natolińczykach. I odwrotnie. Ci, których uważano wtedy za ludzi Natolina mówią, że wcale nie było wtedy żadnej grupy natolińskiej, a w rzeczywistości była w partii silna frakcja puławska. Jednak dla wielu ludzi, szeregowych członków PZPR czy obywateli, szokiem była informacja, że w partii noszącej dumne miano "Zjednoczonej" istnieją jakieś rywalizujące w kierownictwie siły.
A jak wyglądała sytuacja w ludowej Polsce wiosną 1956 roku? Czy protest w poznańskich zakładach Cegielskiego 28 czerwca 1956 roku to była reakcja na to, co się działo wyłącznie w kraju czy też powody były szersze, związane z destalinizacją?
- Przede wszystkim w naukach społecznych wielokrotnie opisywano zjawisko, że do rewolucji dochodzi zwykle nie wtedy, gdy dany reżim jest najsilniejszy i najbardziej opresyjny, ale wtedy, gdy podejmowane są próby jego liberalizacji i demokratyzacji. Nie inaczej było w Polsce w 1956 roku. Trudno sobie wyobrazić taki wybuch i bunt na przykład cztery lata wcześniej. W 1952 roku opresja i terror były tak mocne, tak wszechpotężne i wszechogarniające, więzienia pełne, a strach powszechny, że właściwe to było nie do przeprowadzenia i nawet nie do wyobrażenia. Natomiast już w roku 1955 mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem liberalizacji życia, co dwa-trzy lata wcześniej było wykluczone, nagle zaczęło stawać się rzeczywistością. Dam jeden przykład. W grudniu 1954 roku Polskie Radio po raz pierwszy od wielu lat w okresie bożonarodzeniowym zaczęło nadawać kolędy. Takiego faktu ludzie nie mogli nie zauważyć. Komentowano to, miano świadomość, że to nie jest przypadek. Takich zjawisk i wydarzeń było więcej. Nie miałyby one znaczenie, ale - jak paciorki na nitce - układały się w jedną całość.
- Po zjeździe KPZR i tajnym referacie Chruszczowa, wreszcie po śmierci Bieruta i objęciu funkcji pierwszego sekretarza przez Ochaba, ten proces zmian uległ przyspieszeniu. Dosłownie z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień, pojawiały się nowe tematy w środkach masowego przekazu, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej stanowiły temat tabu. Dam kolejny przykład. W marcu 1956 roku na łamach tygodnika "Po prostu" ukazał się sławny artykuł "Na spotkanie ludziom z AK". To było coś zupełnie nowego. Do tego momentu, jeśli mówiono o Armii Krajowej, to w tonacji "zaplutych karłów reakcji", a najczęściej nie mówiono wcale, nie pisano nic. A tu nagle nowe spojrzenie: musimy wyjść naprzeciw kolegom z AK. Takich tematów było dużo więcej. Na to nakładała się uchwalona przez Sejm w kwietniu 1956 roku amnestia. Wielu więźniów politycznych wyszło wówczas na wolność. To nawet nie była odwilż w pełni, to było coś więcej. Dodatkowo, sytuacja ekonomiczna była tragiczna. Gdy dzisiaj mówimy w Polsce o biedzie i nędzy, jest to silne nadużycie. Oczywiście, istnieją obszary ubóstwa. Nędzy jednak nie ma. Tymczasem 10 lat po wojnie na terenach Polski było wiele osób, którzy mieli wszystkie ubrania na sobie: mieli jedną koszulę, jedne spodnie, jedne buty... Było dużo osób, którzy poznali uczucie głodu. Nie takiego głodu, że "zjadłbym coś, bo głodny jestem", ale takiego, że przez tygodnie, miesiące, lata człowiek jest permanentnie głodny, nie zna uczucia sytości. Rzeczywiście, Polska była bardzo biednym krajem. Poziom życia był na szalenie niskim poziomie, dziś dla nas właściwie niewyobrażalnym. Może jeden przykład, żeby zobrazować. W hotelach robotniczych bywało, że były dwa krany z zimną wodą na 180 pracowników. Robotnicy mieszkali po 16 osób w jednym pokoju. Oni jednak takie warunki uważali za ogromny awans cywilizacyjny w porównaniu z warunkami, jaki panowały w ich domach, zanim wyruszali na tak zwane wielkie budowy socjalizmu. Gdy system był bardzo opresyjny, to ludzie zaciskali zęby i milczeli. Wiedzieli, że każda próba krytyki może być ukarana więzieniem. Natomiast kiedy system zaczęto liberalizować, więcej można było powiedzieć i napisać, to i ludzie na dole coraz głośniej między sobą szemrali, że "to jest złe", "tamto jest niedobre"...
- Między innymi taka była geneza buntu w Poznaniu. Robotnicy największych zakładów w mieście - wówczas imienia Stalina, a wcześniej znanych jako Zakłady Cegielskiego - protestowali przeciwko zabieraniu im godzin nadliczbowych, niekorzystnemu dla nich potrącaniu podatków, przeciwko warunkom BHP i warunkom pracy, stosunkom międzyludzkim w zakładzie. Delegacja "cegielszczaków" pojechała do Warszawy do ministra przemysłu maszynowego. W czasie audiencji u Romana Fidelskiego uzyskali obietnicę, że nazajutrz - czyli 27 czerwca - przyjedzie on do Poznania i sprawy zostaną wyjaśnione. Klimat rozmowy był taki, że delegacja mogła przypuszczać, iż postulaty zostaną spełnione. Jakie było zdziwienie, kiedy podczas spotkania w tym samym gronie na terenie zakładów, minister Fidelski wycofał się ze wszystkich obietnic. Robotnicy usłyszeli, że nic się nie da zrobić, na nic nie ma pieniędzy, a robotnicy powinni uzbroić się w cierpliwość i pracować. Trudno się dziwić, że następnego dnia, w czwartek 28 czerwca 1956 roku, w godzinach porannych Zakłady Stalina zastrajkowały. Do protestu przyłączyły się również Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego i pracownicy innych instytucji. Pochodem tłum skierował się do centrum Poznania w rejon placu dziś noszącego imię Mickiewicza, a wówczas był to plac imienia Stalina. W pobliżu znajdował się gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR oraz władze wojewódzkie i miejskie. W liczącym wówczas około 350 tysięcy Poznaniu około godziny 10. rano zgromadziło się do 100 tysięcy osób. To był ogromny tłum, co widać na zresztą na fotografiach.
- Doszło do walk ulicznych. Podobnie jak w innych polskich "miesiącach", stroną, która sięgnęła po przemoc, byli funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa. W czasie poznańskiego marszu pod gmachem Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa gdzie - jak głosiła plotka - mieli być zatrzymani delegaci, chociaż część z nich tak naprawdę uczestniczyła w demonstracji, na co zresztą sami zwracali uwagę podczas marszu, najpierw z okien skierowano w stronę protestujących wodę z hydrantów. Gdy ci zaczęli obrzucać kamieniami gmach UB, padły pierwsze strzały. W mieście rozgorzała walka, dochodziło do wielu starć zbrojnych. W Poznaniu demonstranci, w odróżnieniu od uczestników późniejszych polskich "miesięcy", z magazynów wojskowych czy małych komisariatów milicji zdobyli wiele sztuk broni palnej. Doszło do wymiany ognia w wielu miejscach. Wówczas w Polsce nie było specjalnych formacji milicyjnych, jak to było później ze Zmotoryzowanymi Oddziałami Milicji Obywatelskiej szkolonymi na takie sytuacje, przeciwko demonstrantom skierowano wojsko. Było to blisko11 tysięcy żołnierzy wyposażonych między innymi w 360 czołgów. Zwracam uwagę, że w czasie walk zniszczono i poważnie uszkodzono 31 z tych czołgów. To pokazuje, jaka była zaciętość walki i zarazem jak nieumiejętnie wojsko użyło czołgów. Dla porównania dodam, że kiedy Armia Czerwona w lutym 1945 roku szturmowała Poznań, to miała w tym miejscu 105 czołgów. Te 360 czołgów dobrze pokazuje skalę użytych przeciwko demonstrantom środków w 1956 roku. W ciągu kilkudziesięciu godzin walk, bo ostatnie strzały w Poznaniu rozległy się jeszcze w sobotę 30 czerwca, zginęło kilkadziesiąt osób, a około tysiąca zostało rannych. Prawdopodobnie było ich jednak więcej, gdyż wiele osób po udzieleniu im pierwszej pomocy przez lekarzy, bez wpisywania do ksiąg medycznych było zwalnianych do domu, by nie wpaść w ręce funkcjonariuszy UB.
Jak Ochab zareagował na protest w poznańskich zakładach Cegielskiego? Czy to on podjął decyzje o użyciu wojska i czołgów przeciwko protestującym? Sam twierdził później w jednym z wywiadów, że "był przeciwny użyciu broni" i "w Poznaniu nikt do robotników nie strzelał".
- Ochab chyba do końca życia nie zrozumiał tego, co się w Poznaniu stało. Uważał, że to były elementy chuligańskie czy bandyckie. Zresztą na to nałożyła się postawa marszałka Rokossowskiego, który przed posiedzeniem Biura Politycznego, a odbyło się ono około godziny 10. jeszcze przed pierwszymi strzałami w Poznaniu, poprosił pierwszego sekretarza o wolną rękę w pacyfikacji miasta. To właśnie Rokossowski ściągnął do Poznania dwie dywizje wojska z ciężkim sprzętem, a działania prowadzono jak w warunkach bojowych. Bez wątpienia ze wszystkich "polskich miesięcy" to właśnie w Poznaniu walki przybrały najbardziej gwałtowny charakter. Ochab później tłumaczył, że pochopnie zostawił Rokossowskiemu wolną rękę, a ten wyruszył do Poznania jak na III wojnę światową. Prawdą jest też, że dość długo, przez kilka tygodni, podtrzymywano tezę, że to był bunt inspirowany przez zewnętrzne siły. Zdarzało się, że zatrzymanych na poznańskim lotnisku Ławica bezpieka przebierały w niemieckie panterki, wciskała do ręki "szmajsery" i fotografowała jako niemieckich dywersantów, którzy mieli jakoby pojawić się w mieście i zagrzewać elementy chuligańskie i bandyckie do walki, bo przecież - jak tłumaczono - klasa robotnicza nie mogłaby wystąpić przeciwko partii, która w nazwie miała przymiotnik "Robotnicza". Ochab nie potrafił zrozumieć sytuacji. Ciekawe, że kiedy 14 lat później ze sceny schodził Gomułka, to będący wówczas na emeryturze Ochab znacznie lepiej rozumiał istotę ówczesnych protestów robotniczych na Wybrzeżu. Według niego w 1970 roku protestowali robotnicy, a w 1956 roku już element bandycki i reakcyjny.
Z drugiej strony Ochab popisał się instynktem samozachowawczym i w pewnym sensie w październiku 1956 roku uratował Polskę przed sowiecką interwencją, zabiegając o wsparcie aż w Pekinie.
- Rzeczywiście, jeżeli w roku 1980 i 1981 roku dyskutowaliśmy w Polsce, czy Sowieci wejdą w granice czy nie wejdą, czy dojdzie do zbrojnej interwencji wojsk Układu Warszawskiego, to zapominamy, że raz w historii Polski w październiku 1956 roku zbrojna interwencja de facto się już rozpoczęła. Sowieckie dywizje pancerne i zmotoryzowane rozpoczęły marsz z garnizonów w Bornym Sulinowie i Legnicy w kierunku Warszawy. Czołowe jednostki pancerne Armii Czerwonej zostały zatrzymane jakieś 80-90 kilometrów od centrum stolicy. Towarzyszyło temu ogromne napięcie. Na wiecach udzielano poparcie wracającemu do władzy Gomułce i zwolennikom przemian demokratycznych. Towarzyszyła temu również masa plotek. Mówiono o listach proskrypcyjnych działaczy łączonych z nurtem reform i grupą puławską. Opowiadano o tym, że wielu ludzi nie nocowało w swoich domach w nocy z 18 na 19 października, bojąc się aresztowania. Warto też dodać, że powołane w 1945 roku do walki z podziemiem niepodległościowym reżimowe jednostki Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego - co też jest dodatkowym smaczkiem - patrolowały ulice i obsadziły najbardziej strategiczne obiekty w Warszawie, udzielając poparcia zwolennikom reform i Gomułce.
- Kryzys miał również wymiar międzynarodowy. W dniu rozpoczęcia VIII Plenum, kiedy to miano dokonać zmian w kierownictwie PZPR, do Warszawy dość nieoczekiwanie przyleciała sowiecka delegacja z Chruszczowem na czele. Towarzyszyło mu nie tylko trzech innych członków prezydium Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, co się bardzo rzadko zdarzało, ale też sowieccy wyżsi dowódcy wojskowi. To była ewidentnie manifestacja siły i sygnał płynący z Kremla: albo Polacy usłuchają gości z Moskwy albo... właściwie nie wiadomo co. Historia skończyła się dość dobrze, a na pewno bezkrwawo. Tymczasem wydarzenia prawie równoległe na Węgrzech skończyły się antysowieckim powstaniem, które brutalnie stłumiono. Gdy zastanawiamy się, dlaczego w Polsce nie doszło do rozprawy, to czynników jest oczywiście wiele. Pamiętajmy, że to były wydarzenie 11 lat po wojnie. II wojna światowa, która dziś jest częścią życiorysu garstki najstarszych żyjących ludzi, wtedy była udziałem ludzi młodych. Pamięć o tej niebywałej hekatombie i była żywa. W Polsce po II wojnie światowej już nikt nigdy nie nacisnął pedału gazu na całą moc. Dotyczy to zarówno społeczeństwa, które nigdy nie poszło na totalną konfrontację, jaki i reżimu. Jakby to nie zabrzmiało, niezależnie od oceny tych wydarzeń, to we wszystkich "polskich miesiącach" - może w Czerwcu'56 najmniej - zrobiono wiele dla zminimalizowania rozlewu krwi. Oczywiście to nie jest zasługa organizatorów pacyfikacji. Myślę jednak, że czynnik pamięci o II wojnie, o wyjątkowych doświadczeniach polskiego społeczeństwa w tych przypadkach był żywy. Drugi czynnik to pragmatyzm Chruszczowa. Sowiecki przywódca dał się przekonać, że Gomułka jest nie tylko dobrym polskim patriotą, ale też szczerym przyjacielem Związku Sowieckiego i komunistą. Skoro więc można bez rozlewu krwi w Warszawie zaprowadzić porządek, który byłby akceptowalny przez Kreml, to w jakim celu organizować w Polsce rozprawę? Polityka jest sztuką osiągania jak największych celów jak najmniejszym kosztem. Chruszczow to wiedział, dlatego wybrał drogę pokojową.
- Trzeba też wspomnieć o roli, jaką odegrała Chińska Republika Ludowa. Nie do końca jasna, bo wchodzą w grę różnice stref czasowych. Jeżeli się tego nie uwzględni, to można dojść do wniosku, że czynnik chiński był decydujący. W rzeczywistości nie zupełnie tak było. Faktem jednak jest, że Chiny Mao sprzeciwiły się sowieckiej interwencji zbrojnej w Polsce. Dlaczego? Na pewno nie z miłości do Polski i umiłowania wolności. Chodziło o to, że Związek Sowiecki nie skonsultował decyzji o inwazji z Chinami. Kilkadziesiąt godzin później skonsultował sprawę Węgier, Chiny nie miały nic naprzeciw, by Związek Sowiecki użył siły do spacyfikowania rewolucji. Chodziło o potęgę mocarstwową Chińskiej Republiki Ludowej. Dopóki żył Stali, Mao uznawała niekwestionowany autorytet sowieckiego dyktatora, bez słowa przyznawał pierwsze miejsce w tak zwanej rodzinie państw socjalistycznej ZSRS. Gdy Stalin umarł, Mao - bądźmy szczerzy, nie do końca bezzasadnie - uznał, że to teraz on powinien być przywódcą międzynarodowego ruchu komunistycznego. Jeśli trzymać się zasług i dokonań rewolucji w Chinach, to Mao był bardziej zasłużonym działaczem, niż Chruszczow. Rzecz jednak była w tym, że Chiny nie posiadały wówczas broni jądrowej. Natomiast Związek Sowiecki tak, tym samym będąc najpotężniejszym państwem komunistycznym na świecie i Chruszczow nie zamierzał z tej pozycji rezygnować. Dlatego też rola czynnika chińskiego była ograniczona.
- Był też jeszcze jeden czynnik wewnętrzny, który zapobiegł interwencji zbrojnej. To niebywała mobilizacja społeczna. Wyglądało na to, że robotnicy i studenci szykowali się na walkę z sowieckimi czołgami. Atmosfera na wiecach była gorąca. Nie należało jej podgrzewać, a raczej studzić i dążyć do umiarkowanych rozwiązań. To wszystko się powiodło. Naturalnie nigdy nie będziemy wiedzieli, który czynnik był decydujący i przesądzający. Myślę, że suma wszystkich przyczyniła się do tego, że w październiku 1956 roku nad Wisłą nie spełnił się scenariusz, który niestety został zrealizowany nad Dunajem.
Październik 1956 roku to moment zejścia Ochaba z głównej sceny. Oczywiście później pełnił ważne funkcje na szczytach peerelowskiej hierarchii, ale jednak zniknął ze świadomości Polaków. Dlaczego? To chyba najmniej znany pierwszy sekretarz KC PZPR w historii, chociaż jego - krótkie, bo krótkie - "panowanie" przypadło na bardzo burzliwy i szczególny okres ludowej Polski?
- Przede wszystkim dlatego, że był pierwszym sekretarzem zaledwie przez siedem miesięcy. Rzeczywiście w latach 1964-1968 był przewodniczącym Rady Państwa. Ale to była funkcja reprezentacyjna. Był też członkiem Biura Politycznego, nawiasem mówiąc jedynym pierwszym sekretarzem KC, który po odwołaniu z tej funkcji nadal zasiadał w biurze. Gdy Gomułka w grudniu 1970 roku został odwołany, to przestał być członkiem Biura Politycznego. Analogicznie Gierek we wrześniu 1980 roku. To była reguła. A chyba rzeczywiście jest tak, że zapomnienie Ochaba łączy się z upływem czasu,. W końcu ludzie, pamiętający go jako pierwszego sekretarza, mają dziś około 70 lat. Ja na przykład miałem wtedy 4 lata i go nie pamiętam, raczej pamiętam go z okresu, gdy był przewodniczącym Rady Państwa. Stąd też wynika niewiedza na temat Ochaba. Stanisław Kania był pierwszym sekretarzem niewiele dłużej, Mieczysław Rakowski był jeszcze krócej, ale to było w czasach gdy żyła i była świadoma zdecydowana większość żyjących współcześnie Polaków. W odniesieniu do Ochaba takiego zdania zbudować nie można.
A jak Pan Profesor ocenia Ochaba?
- To bardzo trudne pytanie, bo to człowiek, który zaskakiwał. W październiku 1977 roku był sygnatariuszem listu do Gierka, w którym skrytykowano ówczesną politykę gospodarczą i społeczną PZPR. Owo pismo, podpisane przez grupę byłych działaczy peerelowskich, było dość bliskie głosom opozycji. Tymczasem dosłownie kilkanaście miesięcy później napisał list na zjazd partii, który wyglądał jakby powstał w 1952 roku. Pełen był ideologicznych zaklęć, nawoływania do powrotu do komunistycznych korzeni, odwoływania się do starych towarzyszy z KPP... Można powiedzieć, że to sytuacja jak doktor Jekyll i mister Hyde. Był też jednym z tych, którzy na fali antysemickiej kampanii w Polsce w 1968 roku potrafili zrezygnować z funkcji partyjnych: członka Biura Politycznego i przewodniczącego Rady Państwa. Dodajmy jednak, że na decyzję wpływ miał fakt, że żona Ochaba była żydowskiego pochodzenia. Gdyby tak nie było, jego zachowanie można ocenić inaczej. W tym przypadku jest miało ono podłoże czysto rodzinne. Z drugiej strony prezentował czysto komunistyczny dogmatyzm i przedziwne wypowiedzi. Tak jak powiedziałem, doktor Jekyll i mister Hyde.