Czy stan wojenny uratował nas przed sowiecką interwencją?

Koronnym argumentem usprawiedliwiającym wprowadzenie stanu wojennego przez peerelowską wojskową juntę 13 grudnia 1981 roku była rzekoma groźba sowieckiej interwencji wojskowej w Polsce. Ogłoszony przez generała Wojciecha Jaruzelskiego stan wojenny miał być mniejszym złem. Czy rzeczywiście Armia Radziecka i siły Układu Warszawskiego mogły wjechać na czołgach do naszego kraju, jak to miało miejsce na Węgrzech w 1956 roku czy w Czechosłowacji w 1968 roku?

Peerelowski reżim od dłuższego czasu planował siłową konfrontację z "Solidarnością". Czekano tylko na odpowiedni moment. Nastał on w grudniu 1981 roku, po miesiącach rosnącego napięcia w kraju. Na początku grudnia podczas spotkania politbiura Jaruzelski stwierdził: "Jest to potworna, makabryczna kompromitacja dla partii, że po 36 latach sprawowania władzy trzeba jej bronić siłą. Ale przed nami nie ma już nic".

Tym samym projekt ludowej Polski powrócił do punktu wyjścia, bo w 1945 roku komunizm w naszym kraju wdrażano właśnie siłą, wówczas z pomocą "braterskiej" Armii Czerwonej oraz agentów NKWD. Czy i w 1981 roku radzieccy sołdaci mieli tłumić wszelkie demokratyczne i antykomunistyczne zapędy Polaków?

Reklama

Taka wersja wydarzeń została "spopularyzowana" po 1989 roku. Wtedy to hasło "mniejszego zła", czyli wprowadzonego przez generała Jaruzelskiego i peerelowską klikę stanu wojennego, zamiast "większego zła", czyli zbrojnej interwencji sił Układu Warszawskiego z akcentem położonym na Armię Radziecką, adwokatowało komunistom wciąż obecnym w życiu publicznym wolnej Polski.

By spotęgować rzekome dobrodziejstwo "rozsądnej" decyzji, szafowano liczbami kilkudziesięciu tysięcy albo nawet i kilkuset tysięcy ofiar niemal pewnej inwazji żołnierzy państw tak zwanego bloku demokracji ludowej. Tym samym ówczesny reżim, wprowadzając stan wojenny, miał uratować Polskę od katastrofy, a Polaków od rzezi. Gdy jednak przyjrzymy się faktom z końca roku 1981, to powyższa - ferowana przez niektórych - wersja wydarzeń wydaje się być mało prawdopodobna. Czy była to zatem grubo ciosana projekcja, nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistością, a wykoncypowana wyłącznie na potrzeby usprawiedliwienia zbrodni?

Trzeba tutaj odpowiedzieć na pytanie, czy Sowieci rzeczywiście zamierzali wkroczyć do Polski i rozprawić się z "Solidarnością" przy pomocy czołgów i kałasznikowów. Wszystko wskazuje na to, że nie.

Znamienne są tutaj słowa Jurija Andropowa, członka Biura Politycznego Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego i szefa KGB, który 10 grudnia podczas narady powiedział: "Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. Jest to słuszne stanowisko i musimy się go trzymać do końca. Nie wiem, jak rozwinie się sprawa z Polską, ale jeśli nawet Polska będzie pod władzą Solidarności, to będzie to tylko tyle. A jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie. Powinniśmy przejawiać troskę o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego. To jest nasza główna linia".

"Jaruzelski dość natarczywie wysuwa żądania"

Interwencję w Polsce wykluczył również dowódca Układu Warszawskiego marszałek Wiktor Kulikow. Potwierdza to komunikat amerykańskiego Departamentu Stanu z godziny 4.20 rano 13 grudnia 1981 roku o wszystko mówiącej treści: "Nie zasygnalizowano żadnego ruchu wojsk radzieckich", nie stwierdzono nawet zintensyfikowania komunikacji radiowej dowódców Układu Warszawskiego.

Warto dodać, że wprowadzenie stanu wojennego w ludowej Polsce zaskoczyło Amerykanów. Waszyngton był bowiem przekonany, że peerelowskie władze na własną rękę nie podejmą zbrojnych działań przeciwko własnym obywatelom. Że uczynią to Sowieci.

Podobnie myślał Jaruzelski, który nie tylko chciał wymóc przybycie do Warszawy jednego z członków Biura Politycznego KC KPZR oraz oświadczenie Moskwy na temat sytuacji w Polsce, ale pytał również o pomoc wojskową Armii Radzieckiej oraz wsparcie ekonomiczne dla pogrążonego w kryzysie gospodarczym i politycznym kraju.

"Chciałbym podkreślić, że Jaruzelski dość natarczywie wysuwa żądania ekonomiczne i uzależnia przeprowadzenie operacji od naszej pomocy gospodarczej. (...) Stawia również pośrednio pytania o pomoc wojskową" - mówił podczas obrad radzieckiego politbiura cytowany wcześniej Andropow. Jak wiemy, "pomocy wojskowej" Kreml nie udzielił, bo udzielać jej nie zamierzał.

Miażdżące dla wszystkich teorii o uratowaniu Polski przed interwencją Armii Radzieckiej są również słowa słynnego rosyjskiego pisarza i antykomunisty Władimira Bukowskiego, który ocenił, że Jaruzelski "wprowadził stan wojenny dopiero, gdy się przekonał, że pomocy wojskowej od Moskwy nie dostanie".

Z Kremla popłynęły natomiast ciepłe słowa pod adresem generała, niewątpliwie również związane z poczuciem ulgi, że na Warszawę nie trzeba będzie nasyłać wojska. Biuro Polityczne KC KPZR oceniło działania "polskich przyjaciół" jako "znaczący krok ku rozgromieniu rewolucji", a KGB nie szczędziło pochwał za znakomite zaplanowanie i przeprowadzenie stanu wojennego.

Jednocześnie Kreml zakładał, że "przyjaciele polscy będą rozwiązywać swoje problemy własnymi rękami". Wcześniej Moskwa nie odpowiedziała na dwukrotną prośbę Jaruzelskiego o zezwolenie na ogłoszenie stanu wojennego, a Breżniew z premedytacją uciekał się od reakcji na dopominania się generała. Powód? Można się domyśleć, że pewnie wymigiwano się od przekazania generałowi stanowczej odmowy.

"Przyjaciele polscy będą rozwiązywać swoje problemy własnymi rękami"

Dlaczego Sowieci, którzy w 1956 roku i 1968 roku tak żwawo najechali odpowiednio Węgry i Czechosłowację, a w także 1956 oku grzali silniki czołgów na granicy z Polską, tym razem wzbraniali się przed "bratnią pomocą"?

Musimy spojrzeć na sytuację bloku państw socjalistycznych w szerszej perspektywie. Początek lat 80. to czas uwikłania Związku Sowieckiego w konflikt ze Stanami Zjednoczonymi. Jego wyrazem była interwencja Armii Radzieckiej w Afganistanie, gdzie w rzeczywistości od końca 1979 roku toczyła się sowiecko-amerykańska wojna zastępcza, Waszyngton bowiem wspierał walczących z Rosjanami mudżahedinów.

Na Kremlu miano świadomość, że kolejne wykorzystanie Armii Radzieckiej poza granicami może mieć wysoką cenę, zwłaszcza że akcja w Afganistanie okazał się być nie tylko bardzo krwawa, ale też i bardzo kosztowna. O tym mówił Andropow, wspominając w trakcie politbiura o "krajach kapitalistycznych rzucających się" na Związek Sowiecki i "sankcjach ekonomicznych i politycznych". Tymczasem Moskwa dążyła do wychłodzenia światowego wyścigu zbrojeń. Przy jednocześnie trwających najazdach na Afganistan i - dodatkowo - Polskę, temperatura gonitwy oręża mogła tylko podskoczyć. Cierpliwość Waszyngtonu mogła się szybko wyczerpać w momencie, gdyby na ulice Warszawy wjechały czołgi z czerwoną gwiazdą na opancerzeniu.

Na koniec warto przywołać słowa rosyjskiego polityka Gieorgija Szachnazarowa, który podczas konferencji w Jachrance stwierdził, że "Przywództwo Związku Radzieckiego nie chciało wprowadzić wojsk (do Polski), ale mogło". Dodajmy, że "nie chciało" pomimo dociekliwych pytań Jaruzelskiego o pomoc militarną i naciskało na generała o rozwiązanie problemów "siłami krajowymi", o czym pisał rosyjski historyk Rudolf Pichoja. Pichoja zresztą zaznacza, że na Kremlu nie było tematu inwazji na Polskę w 1981 roku. zatem jak było naprawdę? Jak zauważa profesor Jerzy Eisler, "możliwe, że i w tym przypadku nigdy nie poznamy całej prawdy". Jednak z tej prawdy, która znamy można wywnioskować, że nie planowano inwazji. Potwierdzenie tej tezy być może znajduje się w kremlowskich archiwach.

Artur Wróblewski

-----

Bibliografia:

Christopher Andrew i Oleg Gordijewski, "KGB"

Władimir Bukowski, "Moskiewski proces. Dysydent w archiwach Kremla"

Jerzy Eisler, "Siedmiu wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR"

Lech Kowalski, "Jaruzelski. Generał ze skazą"

Rudolf Pichoja, "Historia władzy w Związku Radzieckim. 1945-1991"

Praca zbiorowa, "Historia komunizmu w Polsce"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy