Dlaczego nie 10 listopada? Kiedy powinniśmy świętować niepodległość

11 listopada był świętowany w II RP tylko dwa razy – w 1937 i 1938 r. Obchody były podniosłe i pełne patosu; opozycja uważała jednak, że to święto jest zawłaszczeniem idei niepodległości przez jedną formację polityczną - mówi historyk prof. Andrzej Chwalba z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

PAP: Święto Niepodległości wprowadzono dopiero w 1937 roku. Dlaczego właśnie wtedy?

Prof. Andrzej Chwalba: Dlatego, że jeszcze w 1919 roku postanowiono, że polska niepodległość będzie świętowana 3 maja. Wokół tej daty istniał konsensus polityczny - od prawicy, poprzez centrum, aż do lewicy.

Natomiast w środowisku piłsudczyków kwestia tego, którego dnia należy świętować suwerenność Polski była już dyskutowana w latach 20. Początkowo w "rankingu piękności" różnych dat prowadziły dni 5 i 6 sierpnia 1914 roku - mobilizacja I Kompanii Kadrowej pod wodzą Piłsudskiego i jej wymarsz z Oleandrów. Nie zapominajmy jednak o tym, że aż do 1926 roku piłsudczycy nie sprawowali władzy w kraju, stąd nie było żadnych szans, by jakikolwiek dzień związany z Piłsudskim i jego formacjami wojskowymi został uznany za ogólnopolskie święto.

Reklama

PAP: A co o tych pomysłach myślał sam Józef Piłsudski?

Prof. Andrzej Chwalba: Marszałek, który jak powszechnie wiadomo skromnością nie grzeszył, uważał, że nie należy wprowadzać dodatkowego święta. Twierdził, że w zupełności wystarczają wspomniane Święto Narodowe 3 maja i 15 sierpnia - Święto Wojska Polskiego oraz Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Również z tego względu, że łatwiej było wokół nich osiągnąć porozumienie różnych sił politycznych w kraju, a przecież tego rodzaju okoliczność powinna łączyć, a nie dzielić Polaków. Jednakże warto podkreślić, że już od 1926 r. 11 listopada był dniem wolnym od pracy, a od 1932 od nauki. Organizowano wtedy defilady wojskowe i rewie. Niemniej idea, by świątecznie obchodzić tę datę wykluwała się bardzo długo.

PAP: Dlaczego piłsudczycy w 1937 roku ostatecznie wybrali właśnie tę datę?

Prof. Andrzej Chwalba: By to zrozumieć, trzeba przeanalizować to, co tak naprawdę stało się 11 listopada 1918 roku. Tego dnia Rada Regencyjna Królestwa Polskiego - instytucja niekochana i niezbyt szanowana przez Polaków - przekazała Piłsudskiemu władzę. Natomiast Piłsudski przybył do Warszawy już dzień wcześniej. I już tutaj piłsudczycy mieli pierwszy problem - świętować należy 10 czy 11 listopada?

Ta trudność miała nieco akademicki charakter. Zastanawiano się bowiem, czy ważniejszy jest przyjazd Piłsudskiego z Magdeburga, czy przekazanie mu władzy. Ale był jeszcze problem wizerunkowy: 10 listopada prawie nikt na Piłsudskiego w Warszawie nie czekał, bo jego powrót w tym dniu był niespodziewany. Z propagandowego punktu widzenia była to pewna słabość - z przyjazdem nie można było powiązać żadnego obrazka rozentuzjazmowanego tłumu witającego Piłsudskiego.

Dlatego po przewrocie majowym w 1926 roku w podręcznikach szkolnych i gazetach zaczęto zamieszczać zdjęcie fetowanego przez warszawiaków 10 listopada Piłsudskiego, które tak naprawdę zostało zrobione w grudniu 1916 roku. Dla celów propagandowych posłużono się fałszerstwem historycznym. I było ono tak udane, że wspomnianą fotografię - z datą 10 listopada 1918 roku - do dziś można oglądać w szkolnych podręcznikach.

Zresztą 11 listopada też był problematyczny z propagandowego punktu widzenia. Tego dnia przecież Piłsudski otrzymał władzę z rąk ciała, które czerpało swoją legitymizację od okupanta. Czyli - de facto - to władze okupacyjne dały Piłsudskiemu mandat do rządzenia, co było bardzo niewygodne politycznie.

Ostatecznie piłsudczycy zdecydowali się na tę datę w 1937 roku, kiedy po zbojkotowanych przez opozycję wyborach z września 1935 roku osiągnęli pełnię władzy w Polsce. Wybrano 11 listopada również z tego powodu, że było to dzień święto aliantów. Tego dnia Niemcy podpisały rozejm, który kończył I wojnę światową.

PAP: Jak do 11 listopada odnosiła się opozycja polityczna?

Prof. Andrzej Chwalba: Jej reakcja nie mogła być pozytywna. Opozycyjni politycy uważali, że to święto jest zawłaszczeniem idei niepodległości i państwa przez jedną formację polityczną. W ich opinii było to w gruncie rzeczy święto obozu sanacyjnego.

PAP: Jak to święto było obchodzone w II RP?

Prof. Andrzej Chwalba: Z powodu wojny, która wybuchła dwa lata później, dzień 11 listopada był świętowany tylko dwa razy - w 1937 i 1938 roku. Obchody były niezwykle podniosłe i pełne patosu. Zachowane z tego okresu fotografie pokazują, że było to bardzo ważne wydarzenie dla młodzieży, która podchodziła do niego bardzo poważnie, i to niezależnie od podziałów politycznych. Organizowano marsze ze sztandarami i szkolne akademie. W zakładach pracy przeprowadzano mityngi i wygłaszano uroczyste przemówienia. Lokalne władze organizowały spotkania radnych i inne wydarzenia o dość tradycyjnym charakterze.

11 listopada był społecznie postrzegany jako zwieńczenie starań Polaków o niepodległość.

PAP: Ale w tym święcie chodziło nie tylko o uczczenie niepodległości...

Prof. Andrzej Chwalba: To prawda; 11 listopada miał w tamtym czasie jeszcze dwie istotne funkcje. Po pierwsze, umacniał polityczną pozycje obozu sanacyjnego a także jednoczył go wewnętrznie, ułatwiając porozumienie różnych frakcji w jego obrębie. Po drugie, coraz silniejsza stawała się świadomość narastającego zagrożenia wojną. Kult Piłsudskiego, który znajdował się w samym sercu tego święta, umacniał przekonanie, że Marszałek jest wciąż obecny i dlatego nic złego nie może stać się Polsce. Proszę zauważyć, że w 1937 r. defiladę odbierał marszałek Edward Rydz-Śmigły, co było autoprezentacją jego osoby jako następcy Piłsudskiego.

PAP: A jak do obchodów 11 listopada odnieśli się komuniści, którzy po II wojnie światowej przejęli w Polsce władzę?

Prof. Andrzej Chwalba: To z pewnością nie było ich święto. W propagandzie nowej władzy sanacja miała jak najgorsze notowania ze względu na to, że piłsudczycy nigdy nie mieli dobrych relacji ze Związkiem Radzieckim.

Powiem o sprawie, która nie jest dobrze znana w Polsce. Otóż w latach 1944-1945, gdy Armia Czerwona parła w stronę Berlina, w jej szeregach znajdowała się jednostka specjalna NKWD, która dysponowała listą pomników związanych z Legionami Polskimi, tradycją niepodległościową i wojną polsko-bolszewicką. Jej zadaniem było niszczenie tych monumentów. Dochodziło do sytuacji, w których lokalna ludność na wieść o tym, że zbliżają się Sowieci, rozmontowywała te pomniki i chowała je po szopach, byle tylko nie dopuścić do ich profanacji i zniszczenia.

Widać więc, że 11 listopada nie miał żadnych szans na to, by stać się świętem w PRL. Zresztą "poległ" też 3 maja. Nowa władza musiała wprowadzić nowe święta i nowych patronów kreowanej przez siebie rzeczywistości politycznej. Na popiołach tego co jej obce i wrogie chciała zbudować coś zupełnie odmiennego.

Dopiero w końcówce lat 70. zaczęto organizować - z inicjatywy opozycyjnej względem władz PRL Konfederacji Polski Niepodległej - manifestacyjne spotkania na Wawelu w dniu 11 listopada. Odbywało się nabożeństwo, rozrzucano ulotki, przychodziły 2-3 tys. ludzi. O to, by przywrócić obchody Święta Niepodległości zabiegała również Solidarność.

PAP: Świętowanie polskiej niepodległości przywrócono 15 lutego 1989 pod nazwą "Narodowego Święta Niepodległości". Dlaczego znów zdecydowano się na datę 11 listopada?

Prof. Andrzej Chwalba: Trzeba zacząć od stanowiska wspomnianej przeze mnie Solidarności. Skoro komuniści dokonali kompletnej przebudowy polskiego krajobrazu kulturowego, to dla ludzi, którzy się temu sprzeciwiali odwołanie się do tradycji świąt 3 Maja czy 11 listopada było rzeczą oczywistą. Algorytm tego myślenia był następujący: traktować PRL jako pewną "przygodę" w dziejach Polski i wrócić do tradycyjnego narodowego nurtu historii, czyli tego, co niegdyś było święte. Nie skupiano się więc na tym, że Święto Niepodległości z 11 listopada było uroczystością obozu sanacyjnego, ale uważano, że skoro zniszczono je po wojnie, to musiało ono być czymś właściwym. W ten sposób, na przekór komunizmowi, zaczęto odbudowywać symbole związane z II Rzeczpospolitą.

PAP: Kontrowersje budzi dziś organizowany przez środowiska narodowe Marsz Niepodległości.

Prof. Andrzej Chwalba: Zaskakujące jest to, że tę manifestację przygotowują ludzie, którzy uważają się za kontynuatorów przedwojennego obozu narodowego. A przecież endecja, wszechpolacy czy Obóz Narodowo-Radykalny uważały 11 listopada za paskudną datę, bo będącą symbolem zawłaszczania państwa przez sanację.

To zdumiewające, że dzisiejsi narodowcy uznali ten dzień za swój własny. Świadczy to o tym, że historyczny kontekst święta zbladł, a najważniejszy jest problem podkreślenia wartości, jaką jest niepodległość. Jest to też okazja, by przypomnieć, że również Roman Dmowski miał istotne zasługi w akcji promocji niepodległości Polski na Zachodzie.

Rozmawiał Robert Jurszo

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Święto Niepodległości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy