"Dyplomata, czyli szpieg?" O kontrwywiadzie PRL-u
Dyplomaci z krajów zachodnich byli szczególnie zainteresowani rozmieszczeniem i liczebnością jednostek Armii Radzieckiej w Polsce - pisze Patryk Pleskot w książce "Dyplomata, czyli szpieg?", opisującej działalność kontrwywiadu PRL-u wobec zachodnich placówek dyplomatycznych.
Jak pisze autor, większość, a przynajmniej połowa informacji pozyskiwanych przez zachodnich dyplomatów podchodziła z ogólnie dostępnych informacji tzw. "białego wywiadu", czytania gazet i spotkań z obywatelami polskimi. A te, w przeciwieństwie do innych krajów socjalistycznych, były wyjątkowo częste i intensywne. Kontrwywiad starał się je wykorzystać.
W 1963 roku wśród Polaków spotykających się z dyplomatami na gruncie towarzyskim lub zawodowym było 160 tajnych współpracowników i kontaktów operacyjnych.
Dyplomaci z zachodnich placówek dyplomatycznych werbowali dość rzadko obywateli polskich jako współpracowników. Bali się też prowokacji ze strony polskich służb specjalnych, które podstawiały swoich ludzi jako osoby rzekomo chętne do współpracy wywiadowczej.
Dyplomaci posiadający immunitet, mieli duże możliwości działania wywiadowczego i zapewnioną bezkarność. Jak zauważa Patryk Pleskot, władze PRL-u, nawet dysponując dowodami na działalność szpiegowską, rzadko decydowały się na uznanie dyplomaty za persona non grata. Groziło to międzynarodowym skandalem i zastosowaniem retorsji, czego polska strona starała się unikać. W omawianym przez autora okresie w latach 1956-1989 wydalono 41 dyplomatów (część w ramach retorsji) z czego największa grupę - 17 osób, stanowili Amerykanie.
Kontrwywiad usiłował werbować dyplomatów z państw zachodnich często w oparciu o materiały kompromitujące. Podstawiano dyplomatom np. atrakcyjne kobiety, wykorzystywano też fakt handlowania przez nich zagranicznymi walutami.
Większe sukcesy miał kontrwywiad w werbowaniu współpracowników spośród Polaków zatrudnionych w zachodnich placówkach dyplomatycznych. W 1963 roku spośród 651 takich osób 145 współpracowało z SB. Jedną z nich był kierowca ambasady Stanów Zjednoczonych.
Dyplomaci z krajów zachodnich byli szczególnie zainteresowani rozmieszczeniem i liczebnością jednostek Armii Radzieckiej w Polsce, nie lekceważąc jednak Wojska Polskiego. Duża część działań kontrwywiadu polegała właśnie na śledzeniu wyjazdów dyplomatów i na uniemożliwianiu im tego rodzaju działalności wywiadowczej. "Polski kontrwywiad nie miał chyba dobrego pomysłu, jak ich powstrzymać" - stwierdza autor.
Kontrwywiad był też uczulony na "dywersję ideologiczną" prowadzoną przez ambasady i związane z nimi zagraniczne instytucje kulturalne, takie jak Instytut Francuski i British Council.
"Kontrwywiad PRL z reguły ograniczał się do działań pasywnych, np. szacowania liczny Polaków korzystających z bibliotek i mediatek istniejących przy ambasadach. Bardziej aktywny charakter miały próby - często skuteczne - konfiskat ulotek, broszur czy periodyków rozsyłanych przez przedstawicielstwa dyplomatyczne do polskich adresatów" - pisze Pleskot.
Publikacja "Dyplomata, czyli szpieg? Działalność służb kontrwywiadowczych PRL wobec zachodnich placówek dyplomatycznych w Warszawie (1956-1989)" składa się z dwóch tomów. Pierwszy to monografia zagadnienia, drugi zawiera zbiór dokumentów.
Książkę wydał Instytut Pamięci Narodowej.