Heubner o podejściu do Auschwitz: Niemiecka wina trwa

Wiceprezydent MKO Christoph Heubner powiedział, że w Niemczech ścierają się dwie tendencje: wynikające z empatii zainteresowanie Auschwitz oraz "tępy antysemityzm" domagający się zakończenia rozliczeń z nazizmem. Niemiecka wina trwa - mówi niemiecki pisarz.

Heubner kieruje berlińskim biurem Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego. Jest ponadto członkiem doradzającej polskiemu rządowi Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej oraz wiceprzewodniczącym zarządu Fundacji dla Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu.

PAP: Od wielu lat pracuje pan nad utrwalaniem w niemieckiej świadomości, szczególnie wśród młodzieży, pamięci i wiedzy o Auschwitz. Czy czytając wyniki sondaży wskazujących, że co piąty Niemiec poniżej 30. roku życia nigdy nie słyszał o obozie, nie ma pan wrażenia, że jest to syzyfowa praca? Jak to jest z zainteresowaniem i wiedzą o Auschwitz w Niemczech?

Reklama

Christoph Heubner: - Widoczne są dwie tendencje. Jedna to liczne inicjatywy lokalne, ludzie zajmujący się historią w swoim miejscu zamieszkania - tam, gdzie zaczął się Auschwitz, od prześladowania opozycjonistów, od wykluczania Żydów. Inicjatorzy tych projektów kierują się empatią. Są przekonani, że muszą coś zrobić dla tych pomordowanych, że są im to winni. A równocześnie uważają, że w ten sposób robią też coś dla siebie, że ma to znaczenie dla ich godności.

A druga tendencja?

- To tępy antysemityzm. A także pytania zadawane półgębkiem: czy musimy ciągle jeszcze o tym mówić? Podejrzenie, że świat przypomina nam o zbrodniach tylko po to, żeby podsycać w nas poczucie winy i jeszcze bardziej nas wykorzystywać. Taka postawa istnieje od zakończenia wojny. Od 70 lat słyszymy: "trzeba z tym wreszcie skończyć". Ale nie będzie żadnego końca. Niemiecka wina trwa.

Czy Auschwitz i rozliczenie z brunatną przeszłością interesuje tylko mniejszość Niemców?

- Wszystko zależy od konkretnego człowieka. To nieprawda, że tylko mniejszość uznaje rozliczenia za ważne. Czasami jednak świat pędzi zbyt szybko i nie mamy czasu na zastanawianie się. Takie dni jak rocznica wyzwolenia Auschwitz są dobrą okazją, aby się zatrzymać i zastanowić skąd przychodzę, dokąd idę i gdzie jestem teraz. 70 lat to z punktu widzenia historii tylko chwila. 70 lat temu niemieckie państwo paliło kobiety i dzieci. Chciało zniszczyć polski naród. Chciało wymazać ze świata Żydów i Romów. 70 lat po tej hańbie Niemcy są cieszącym się uznaniem członkiem wspólnoty światowej i potęgą gospodarczą. Co z tego wynika? Pokora i wdzięczność wobec Polaków, którzy podali Niemcom rękę, nie zatrzasnęli im przed nosem drzwi.

Po zakończeniu wojny Niemcy chcieli jak najszybciej zapomnieć o zbrodniach. Jakie wydarzenie uznałby pan za przełomowe dla niemieckiej pamięci historycznej?

- Punktem zwrotnym był bunt studentów w 1968 roku. To wówczas dzieci - nierzadko w agresywny sposób - zapytały swoich ojców: "Co wówczas (w czasie wojny) robiłeś?". Zerwali ze zmową milczenia. Ten apel o prawdę i szczerość był bardzo ważnym wydarzeniem w˙zachodnioniemieckiej historii.

Czy uczestniczył pan w tych wydarzeniach?

- Należę do pokolenia, któremu zarzucano, że szkaluje własną ojczyznę. We wsi, z której pochodzę, nazywano nas wyrzutkami kalającymi własne gniazdo. Teraz wiemy, że to właśnie tacy ludzie uczynili więcej dla honoru ojczyzny aniżeli ci, którzy udawali, że między 1933 a 1945 rokiem nic się nie stało.

Jaką rolę odgrywała w tym Polska?

- Kontakty z Polską miały ogromne znaczenie dla Niemców odwiedzających Auschwitz i inne miejsca pamięci. Polscy partnerzy spotykający młodych Niemców nie wmawiali im nienawiści do własnego kraju, lecz mówili: musisz chcieć poznać prawdę, nie powinieneś się wstydzić. Dobrze, że chcesz poznać prawdę i historyczny kontekst, ale nie ponosisz winy.

Niemieckie społeczeństwo staje się coraz bardziej różnorodne, odsetek obcokrajowców stale rośnie. Czy fakt, że w Niemczech mieszka coraz więcej osób z pozaeuropejskich kręgów kulturowych ma wpływ na pamięć o Auschwitz?

- Decyduje sposób, w jaki mówimy o historii, a nie pochodzenie. Odwiedzam często muzeum Auschwitz z młodzieżą z zakładów Volkswagena, wśród których jest wielu Turków, Afgańczyków, czy osób z krajów arabskich. Kluczowe jest zdanie napisane przez Zofię Nałkowską: "Ludzie ludziom zgotowali ten los". Opowiadając o Auschwitz musimy opowiadać o ludziach. Auschwitz to dzieci, rodzeństwa, synowie, ojcowie, dziadek i babcia. Auschwitz to raport o niemieckiej winie, o końcu Europy i raport o ludziach skierowany do ludzi.

Od ubiegłego roku rośnie liczba śledztw wdrażanych przeciwko byłym strażnikom w obozach koncentracyjnych. Czy procesy przeciwko 90-letnim starcom 70 lat po wojnie mają sens?

- Wśród osób, które przeżyły obóz, zdania są podzielone. Część uważa, że ma to sens, ponieważ każdy proces jest sygnałem dla świata, że zbrodniarze nie unikną kary, nawet jeśli byli tylko małym trybikiem w machinie śmierci. Inni uważają, że to nie ma sensu. Ofiary są rozgoryczone. Mówią: na rampie obozowej nikt nie pytał, ile kto ma lat.

Jak ocenia pan rolę niemieckiego wymiaru sprawiedliwości?

- Całkowicie zawiódł. W Polsce odbyło się więcej procesów przeciwko nazistom niż w Niemczech. Fakt, że mord na najbliższych nigdy nie był przedmiotem procesu, jest deprymujący dla osób, które przeżyły obóz. Tego nie da się już naprawić. Na to jest za późno.

Auschwitz jest przede wszystkim miejscem Holokaustu, ale też miejscem, w którym cierpieli i umierali Polacy, Rosjanie, Ukraińcy i przedstawiciele innych narodów. Czy Niemcy są tego świadomi?

- W ich wiedzy istnieją spore luki. Bardzo często Auschwitz redukowany jest do Holokaustu. Braki wiedzy dotyczą całej okupacji Polski. Niemcy nie zdają sobie sprawy z tego, że Polacy mieli stać się narodem niewolników.

W światowej, także w niemieckiej prasie pojawia się raz po raz kłamliwe pojęcie "polski obóz koncentracyjny". Czy polskie władze mają rację ostro protestując i grożąc autorom procesami sądowymi?

- Bardzo dobrze rozumiem polskie reakcje. Elementem polskiej tożsamości przez długo czas była rola ofiary. Rozumiem oburzenie, gdy (prezydent USA Barack) Obama wręczając pośmiertnie medal Janowi Karskiemu mówi o "polish concentrations camps". To ciężki błąd, który rani polskie serca. Takie wypowiedzi ranią uczucia, tożsamość narodową i prawdę historyczną. Trzeba z nimi walczyć. 

Z Berlina Jacek Lepiarz

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy