IPN przedstawił nieznane dotąd fakty ws. Auschwitz-Birkenau
IPN ujawnił nowe, nieznane dotąd ustalenia w sprawie niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau. Wznowione w 2011 roku śledztwo wykazało między innymi, że przez obóz przewinęła się większa grupa członków załogi, niż pierwotnie szacowano.
W 2011 roku krakowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej podjął zawieszone w czasach PRL-u śledztwo ws. funkcjonowania niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau. Powrót do lat 1940-45 - w kontekście towarzyszącej czasom Polski Ludowej powierzchowności w wyjaśnianiu i rozliczaniu zbrodni wojennych - był uzasadniony, choć mocno spóźniony.
Dr Joanna Lubecka z Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Krakowie, pytana o to, dlaczego nie wznowiono śledztwa dziesięć lat wcześniej, gdy można było dotrzeć do większej liczby byłych więźniów i zbrodniarzy, przyznaje w rozmowie z Interią: - Przejęcie archiwów służb komunistycznych przez IPN w sposób naturalny powodowało większe zainteresowanie zbrodniami komunistycznymi, co spowodowało zmniejszenie zainteresowania zbrodniami niemieckimi. To był naturalny odruch: wszyscy "rzucili się" na dokumenty, do których wcześniej nie było dostępu.
- To był taki moment, kiedy nikt nie zajmował się niemieckimi zbrodniami. Dopiero z czasem zaczęto przejmować śledztwa, które zawieszono wcześniej, a te dotyczyły głównie spraw niemieckich. Teraz więc mamy renesans - dodaje.
Tuż po II wojnie światowej udało się osądzić kilkadziesiąt osób należących do załogi obozu. Wśród nich znaleźli się Rudolf Hoess i Artur Liebehenschel. Ale niestety w latach 50. sprawy wielokrotnie umarzano, a wielu zbrodniarzy - również tych skazanych na dożywocie - wypuszczono na wolność.
W spektakularnych, pokazowych procesach frankfurckich, które w latach 60. i 70. przeprowadzono na terenie RFN w oparciu o materiały przekazane przez PRL - skazano część byłych członków załogi obozu. Postawiono na najbardziej "złowieszcze postaci". Spośród 22 osób zaledwie 6 zostało skazanych na dożywocie. W Austrii - masowo uniewinniano lub rezygnowano z kierowania wobec tych sprawców aktów oskarżenia.
Politykę karną kształtowała w PRL-u sprzeczna z ratyfikowanymi przez Polskę konwencjami międzynarodowymi ustawa o amnestii, która prowadziła do umarzania postępowań.
Prokurator Waldemar Szwiec, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, podkreślił na konferencji, że w 1954 roku formalnie rozwiązano Komisję Badania Zbrodni Wojennych w Polsce. - Nie było więc żadnego organu, który mógłby się tymi kwestiami zająć. Dopiero ustawa o IPN z 1998 roku pozwoliła, by podjąć na nowo serię zawieszonych śledztw - tłumaczył.
Jak zaznaczył, zaniechania w głównej mierze wynikały z przyczyn natury systemowej. Do tematu rozliczenia zbrodni wojennych wrócono w latach 60 i 70, ale postępowania zawieszono w 2 poł. Lat 70. i w latach 80. XX wieku.
Sposób zamknięcia tych postępowań był zaskakujący. Sprawcy zostali ustaleni, ale nie przedstawiono im spodziewanych zarzutów. O zaniedbaniu świadczył również fakt, że nie wnioskowano do obcych państw o wydanie zbrodniarzy.
Przypadek doktora Mengele należy do tych najbardziej jaskrawych i dziwi - z perspektywy czasu -niefrasobliwość władz PRL-u, które nie wykorzystały sprzyjającej chwili do ujęcia umieszczonego na liście zbrodniarzy "Anioła Śmierci". Warto przypomnieć, że wobec Mengele nie sformułowano jasnych zarzutów, zaniechano międzynarodowych poszukiwań i zrezygnowano z wydania za nim listu gończego.
- Takich przykładów jak Mengele można podać dziesiątki czy setki. Przykładów ludzi, którym udowodniono ostatecznie winę, ale dopiero w latach 80. oskarżono, jest wiele - mówi w rozmowie z Interią dr Lubecka, przypominając człowieka oskarżonego o zabójstwo 100 tys. ludzi w ramach Akcji T4, polegającej na eliminowaniu ze społeczeństwa osób "nieprzydatnych".
- Ten człowiek żył normalnie, w Niemczech. Sprawa wyszła późno i przez zupełny przypadek. Przeszłość tych ludzi była znana. Znali ją prokuratorzy , sędziowie, urzędnicy państwowi - wylicza.
Zbrodniarze, którym udało się uciec do krajów sojuszniczych, dożywali spokojnej starości. - Powszechnie było wiadomo, że wiele takich osób mogło sobie spokojnie żyć - jak np. Adolf Eichmann. Ludzie wiedzieli, kim on jest. Także Mengele jest jedynie czubkiem góry lodowej - podkreśla dr Lubecka.
W rozmowie z Interią przyznaje, że w niemieckiej opinii publicznej nigdy nie było dobrej aury, żeby osądzić zbrodniarzy. Większość była zawsze za amnestią, a przeciwko sądzeniu.
"Mnie się to śni po nocach. Widzę tych wszystkich kolegów. Ja ich pamiętam" - mówi w filmie "Auschwitz-Birkenau - anatomia zbrodni" Józef Paszyński, jeden z byłych więźniów KL Auschwitz, do których udało się dotrzeć w ramach wznowionego śledztwa.
Materiał dokumentalny - przygotowany przez TVP Kraków we współpracy z krakowskim Oddziałem IPN - przybliża genezę wielowątkowego procesu.
Film oparto na materiałach zgromadzonych od 1945 roku przez kolejne instytucje, których zadaniem było badanie i ściganie zbrodni niemieckich na terenie Polski. Wykorzystano w nim również unikalne, znajdujące się w archiwach TVP, zapisy filmowe z wizji lokalnych na terenie obozu, prowadzonych w związku z podjętymi w Niemczech, w latach 60., działaniami na rzecz ukarania członków załogi.
Śledztwo pozwoliło na "kompleksowe i wszechstronne wyjaśnienie okoliczności przestępstw", do jakich doszło w trakcie II wojny światowej w obozach na terenie Oświęcimia i okolic.
Zbadanie tej sprawy wymagało przeanalizowania organizacji obozu zagłady, ale również okoliczności pozbawiania życia więźniów. Krakowski IPN musiał również - na podstawie dostępnych danych - zweryfikować liczbę ofiar. Śledztwo objęło także zbadanie systemu pracy przymusowej, oraz przeprowadzanych na więźniach eksperymentów medycznych i paramedycznych.
Śledztwo wykazało między innymi, że lista nazwisk osób należących do załogi obozu jest znacznie dłuższa, niż pierwotnie szacowano. Udało się ustalić, że przez obóz przewinęło się aż 9519 członków załogi.
W 2014 r. "Der Spiegel" opublikował artykuł "Hańba po Auschwitz", w którym wyliczono, że z 6,5 tys. członków SS w Auschwitz, którzy dożyli do końca wojny, skazano w RFN tylko 29, a w NRD 20. Udział esesmanów z Auschwitz, którzy zostali skazani w RF, nie przekroczył 0,48 procent.
Dr Lubecka, pytana o to, czy dwie, trzy dekady po wojnie nie było nacisków niemieckiej opinii publicznej, by ostatecznie uporać się z rozliczeniami, póki żyli zbrodniarze, podkreśla, że Niemcy uważają, że już się dawno rozliczyli.
- Akurat "Spiegel" jest gazetą, która od czasu do czasu takie tematy porusza. Ale te artykuły wzbudzają dyskusję jedynie na chwilę - podkreśla.
- Od 1949 roku mamy seryjne badania, jaki jest stosunek Niemców do zbrodni nazistowskich, procesów. I już w latach 50. czy 60. ponad 50 proc. Niemców było przeciwnych ściganiu zbrodni popierali całkowitą amnestię. Dr Lubecka przypomniała w tym kontekście słowa Adenauera, który apelował, by "już nie węszyć za nazistami, bo można na tym źle wyjść".
- Wiemy, że od 65 do 70 proc. sędziów i prokuratorów w RFN w latach 40 i 50. to byli ludzie z NSDAP. Ponad 50 proc. funkcjonariuszy Kriminalpolizei należało wczesniej do SS. Ściganie zbrodniarzy nie było w interesie tego państwa. Możemy to powiedzieć o sędziach, prokuratorach, lekarzach. To państwo, będące w jakimś sensie kontynuacją nazistowskich Niemiec, było tworzone przez ludzi, którzy byli uwikłani w historię - mówiła dr Lubecka.
Temat Auschwitz - jak podkreślano na konferencji - jest bliski przede wszystkim Polsce oraz innym okupowanym krajom. Poza tym kręgiem jest przedstawiany powierzchownie, a badania wykazują, że obywatele USA czy Australii, pytani o to, kim byli naziści, odpowiadali: Polakami.
Gdy 2,5 roku temu sprawdzano wiedzę historyczną Niemców między 18. i 35. rokiem życia, okazało się, że 20 proc. ankietowanych, proszonych o podanie skojarzeń z Auschwitz, nie miała żadnych...