"Marzec '68 to fala bezkarnego szczucia na Żydów"
Marzec '68 to fala przemocy symbolicznej: oszczerstw i kłamstw, bezkarnego szczucia na Żydów i Polaków żydowskiego pochodzenia, wyrzucania z pracy i studiów, pobić i aresztowań, przymuszania do emigracji, niszczenia żydowskich organizacji - mówi PAP dyrektor Muzeum POLIN prof. Dariusz Stola.
Jak podkreślił, w sumie doprowadziło to do wyjazdu blisko połowy i tak nielicznej już społeczności.
W rozmowie z PAP prof. Stola zwrócił uwagę, że w związku z rocznicą Marca '68 zadaniem POLIN jest przede wszystkim ukazanie doświadczeń polskich Żydów, których władze komunistyczne prześladowały, a wielu zmusiły do opuszczenia ojczyzny. Dodał, że ich sytuacja była dramatyczna; zdarzało się, że rozdzielani byli najbliżsi krewni, bez możliwości powrotu do Polski. Dyrektor POLIN wyraził też nadzieję, że wystawa "Obcy w domu. Wokół Marca '68", którą muzeum otworzy 8 marca, połączy pokolenie młodych ludzi z tymi, którzy swoją młodość i swój bunt wobec PRL-u, przeżywali 50 lat temu.
PAP: Marzec '68 to kryzys polityczny, studenckie protesty, walka frakcji wewnątrz PZPR, ale i fala antysemickiej propagandy. Co dla Muzeum POLIN będzie elementem najważniejszym przy obchodach 50. rocznicy tych wydarzeń?
Prof. Dariusz Stola: Każdy z tych elementów Marca '68 jest ważny, bo każdy odcisnął się na historii Polski i był wzajemnie powiązany z pozostałymi: nie można zrozumieć jednego bez drugiego. Marzec '68 to jeden z tzw. polskich miesięcy, jak Październik '56, Grudzień '70, czy Sierpień '80. Upamiętnianie wydarzeń tych miesięcy jest w polskiej kulturze historycznej - przywiązanej do rytmu rocznic - stałym już zwyczajem. W Warszawie i innych miastach różne obchody rocznicy Marca '68 zapowiedziało wiele instytucji - np. Dom Spotkań z Historią, Uniwersytet Warszawski, łódzkie Centrum Dialogu, czy Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów. Bardzo się z tego cieszę - dzięki temu będziemy mogli Marzec'68 poznawać z różnych, uzupełniających się perspektyw. Ważne też, że odnośne wydarzenia odbędą się poza Warszawą, bo przecież marcowy bunt młodzieży i antyżydowska kampania widoczne były w wielu miastach całego kraju. Muzeum Historii Żydów Polskich ma szczególne powody, by przypominać o wydarzeniach sprzed 50 lat. 1968 rok jest być może najważniejszą datą w historii polskich Żydów w okresie PRL-u. Podkreślam w PRL-u, czyli od 1952 r., kiedy zmieniono nazwę państwa na Polską Rzeczpospolitą Ludową, bo pogrom kielecki w 1946 roku miał niestety jeszcze bardziej dramatyczne skutki: zginęło wtedy ponad 40 Żydów, a paniczna fala emigracji z Polski objęła co najmniej 70 tys. osób. Marzec 1968 roku był oczywiście mniej dramatyczny, także mniej dramatyczny niż rok 1956 czy 1970, gdy władze wyprowadziły na ulice wojsko i zabiły kilkadziesiąt osób, ale dla społeczności żydowskiej w Polsce miał on katastrofalne skutki. Marzec to fala przemocy symbolicznej: oszczerstw i kłamstw, bezkarnego szczucia na Żydów i Polaków żydowskiego pochodzenia - w komunistycznej nowomowie zwanych "syjonistami" - wyrzucania z pracy i ze studiów, pobić i aresztowań, przymuszania do emigracji, niszczenia żydowskich organizacji i instytucji, co w sumie doprowadziło do wyjazdu blisko połowy i tak nielicznej już społeczności. W latach 70. i 80. wydawało się, że definitywny koniec historii Żydów polskich jest nieuchronny, że ci, co pozostali w Polsce stopniowo wymrą i nastąpi koniec ich tysiącletniej historii. Dobrze oddaje to tytuł wydanego wtedy pięknego albumu autorstwa Małgorzaty Niezabitowskiej i Tomasza Tomaszewskiego, który pokazujemy na naszej wystawie: "Ostatni współcześni Żydzi polscy". Przekonanie o zbliżającym się końcu żydostwa polskiego towarzyszyło także mi, gdy w końcu lat 80. wybierałem temat doktoratu. Miałem wówczas poczucie, że historycy piszą już posłowie do wielowiekowej historii Żydów w naszym kraju. Warto podkreślić, że Marzec '68 miał fatalne skutki także dla Polski jako całości, w tym zwłaszcza dla polskiej nauki i kultury. To nie przypadek: ataki na Żydów zawsze szły w parze z atakami na uniwersalne wartości, a w naszej części Europy, gdzie Żydzi byli ludnością miejską i wykształconą powyżej przeciętnej, wiązały się często z atakami na inteligencję. Warto o tym pamiętać, badać, co wtedy się stało, zrozumieć mechanizmy budzenia nienawiści, by nie dopuścić do powrotu demonów przeszłości - dziś i jutro.
PAP: Była to propaganda antysemicka, którą wyrażały osławione hasła jak np. "piąta kolumna" czy "syjoniści do Syjonu". Co jeszcze wchodziło w zakres tej symbolicznej i niemniej przez to bolesnej przemocy wobec polskich Żydów?
- O Żydach mówiono jako o zdrajcach i wrogach, ale także jako o zbrodniarzach stalinowskich, pasożytach korzystających z intrygi i kumoterstwa, oszczercach szkalujących dobre imię narodu polskiego i pomniejszających jego cierpienia w latach wojny, co dziś brzmi jakby znajomo. Wszystkie ówczesne kontrolowane przez PZPR środki masowego przekazu: telewizja, radio i prasa, a także plakaty i ulotki, transparenty i napisy na murach - podawały ten sam przekaz o "syjonistach" jako o wrogach Polski i socjalizmu. Niestety ta kampania nienawiści okazała się w jakiejś mierze nośna w polskim społeczeństwie. Miała swoją społeczną dynamikę: rozpalała autentyczne uczucia resentymentu, gniewu i nienawiści, pewne jej hasła były powtarzane nie tylko przez partyjnych aparatczyków czy wtyki SB. Bez odgórnej, zmasowanej propagandy takie uczucia i zachowania pozostałyby marginalne, ale ówczesnej fali wrogości do Żydów nie można zredukować - a dziś chcieliby tego niektórzy - wyłącznie do działań komunistycznych władz. Dodajmy, że część z tych haseł miała dłuższą historię i wywodziła się z antysemickich kampanii przedwojennej prawicy - endecji i ONR. Był to, jakbyśmy dziś powiedzieli, recykling haseł prawicy, włączonych do typowo stalinowskiej kampanii nienawiści, podobnej do kampanii, które PZPR urządzała wcześniej przeciw AK, PSL, "kułakom" czy biskupom katolickim. Dodajmy, że i te kampanie nie były zupełnie bezskuteczne, np. w 1966 roku władzom udało się wzmocnić postawy antyklerykalne, nota bene także przy użyciu haseł nacjonalistycznych.
PAP: Nie da się jednak zredukować wydarzeń marcowych do sprawy kampanii antysemickiej.
- Oczywiście, że nie. Marzec '68 poza antyżydowską propagandą to także konflikt we władzach PRL-u, a największym i najważniejszym jego składnikiem był bunt młodzieży i jego brutalne stłumienie przez władze. Tysiące studentów i innych młodych ludzi na własnych plecach, dosłownie, poznało "bijące serce partii" - jak nazywano uzbrojonych w pałki milicjantów z ZOMO i aktywistów ORMO. Warto przypomnieć, że większość aresztowanych stanowili młodzi robotnicy i uczniowie szkół zawodowych. Dla nas jednak, dla Muzeum Historii Żydów Polskich, najważniejsze jest ówczesne doświadczenie żydowskie. W tych dramatycznych, a potem już tylko ponurych okolicznościach, tysiące Żydów opuszczało swoją ojczyznę, a często także rodziny, np. dziadkowie zostawali w kraju, dzieci i wnuki wyjeżdżały. Niektórych komuniści przez wiele lat nie wpuszczali potem do Polski, nawet na pogrzeb matki. Po prostu nie dawano im wizy, a o tę musieli wystąpić jak cudzoziemcy, ponieważ przed wyjazdem zmuszono ich do zrzeknięcia się obywatelstwa. Pomarcowi emigranci opuszczali Polskę nie z paszportem, lecz z tzw. dokumentem podróży. To jedyny znany mi dokument, który nie stwierdza kim ktoś jest, ale kim ktoś nie jest: "Posiadacz niniejszego dokumentu nie jest obywatelem PRL".
PAP: W sumie pomarcowa emigracja objęła ponad 13 tys. Żydów; wcześniejsze fale emigracji to ok. 70 tys. Żydów, którzy wyjechali z Polski po pogromie kieleckim, następnie w latach 1949-50 Polskę opuściło kolejne ok. 30 tys. Żydów - Izrael wówczas płacił za wypuszczonych przez komunistów emigrantów. I trzecia fala emigracji licząca ok. 50 tys. Żydów, którzy opuścili Polskę z powodu odwilży po śmierci Stalina.
- Tak, fala pomarcowa jest najmniejszą z czterech fal żydowskiej emigracji z Polski po 1945 r., ale w liczbach względnych objęła prawie połowę wszystkich Żydów w kraju. Do 13 tysięcy osób, które zdeklarowały Izrael jako cel swojego wyjazdu - a osoby żydowskiego pochodzenia zmuszano do takiej deklaracji, bez względu na to gdzie faktycznie chciały jechać - dołączyła pewna liczba ofiar marcowej nagonki - intelektualistów czy małżeństw mieszanych, którzy wyjechali, wskazując inne kraje docelowe. Taką ofiarą nagonki był np. prof. Leszek Kołakowski, wyrzucony z uczelni za to, że krytykował politykę partii. Sądzę, że w sumie do pomarcowej emigracji możemy zaliczyć ok. 15 tys. osób
PAP: Przed rokiem, gdy Muzeum POLIN rozpoczynało program dotyczący Marca '68 mówił Pan, że wydarzenia sprzed 50 lat uczą nas, że szerzenie nienawiści wśród ludzi nie jest trudne, że o wiele trudniejsze jest potem jej powstrzymanie. Po nowelizacji ustawy o IPN doszło do nieoczekiwanego i ostrego sporu z Izraelem...
- Wygląda na to, że wypowiedziałem te słowa w złym momencie. Ale to znaczy też, że już przed rokiem można było usłyszeć w Polsce ostrzegawcze głosy - mój nie był wszak jedyny, które zostały zignorowane. Od tego czasu obserwujemy faktyczny wzrost liczby antysemickich wypowiedzi, zwłaszcza w polskim internecie. Powtórzę: to niebezpieczna, zakaźna choroba, która łatwo się rozprzestrzenia i zatruwa serca, a ustępuje powoli i z oporem. Kieruję te słowa ostrzeżenia zwłaszcza do ludzi ponoszących szczególną odpowiedzialność za nasz kraj i jego przyszłość: do rządzących, do duchownych, do nauczycieli, ale też do rodziców, którzy chcą uchronić swoje dzieci przed demoralizacją, wychować je na dobrych ludzi. Jednak wszelkie porównania historyczne, w tym między Polską w 2018 i w 1968 r. trzeba robić tak, by dostrzegać zarówno podobieństwa jak i różnice. Jeśli chodzi o podobieństwa, to uderzająca jest zbieżność między niektórymi dzisiejszymi hasłami i kłamstwami antysemickimi, a tymi sprzed 50 lat. Niektóre mają jeszcze starszy rodowód, sięgają przedwojennych faszystów z ONR. Na przykład w ostatnim czasie miałem okazję zapoznać się z wypowiedzią pewnego dziennikarza, który nawoływał innego Polaka do wyjazdu do Izraela, bo uznał go za niewystarczająco lojalnego. To kalka z marcowej propagandy, która twierdziła, że Żydzi byli nielojalni wobec socjalistycznej Polski, bo sympatyzowali z Izraelem, a kto nie popiera polityki partii w 100 procentach, a przy tym jest Żydem, nie ma w Polsce prawa do ojczyzny. Słonimski ładnie to skomentował, że zgadza się, że każdy człowiek powinien mieć jedną ojczyznę (a były to słowa Gomułki), ale dlaczego tą ojczyzną ma być Egipt? Wskazał przez to ironicznie, że testem lojalności wobec Polski Gomułka uczynił poparcie dla polityki bliskowschodniej ZSRR, że tak rozumiane przywiązanie do ojczyzny oznacza w gruncie rzeczy podporządkowanie się interesom Moskwy. Podobnie fałszywe i manipulatorskie jest przedstawianie sporu między różnymi opiniami na temat niedawno uchwalonej ustawy o IPN jako miernika patriotyzmu, albo wręcz jako konfliktu polsko-żydowskiego. Także Polacy mogą mieć różne opinie na jej temat, a dodam, że opinie jej przeciwników potwierdzają się z dnia na dzień. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, jak wiele szkody ta ustawa spowodowała, w szczególności jak pogorszyła wizerunek Polski i Polaków w świecie, przed czym jakoby miała nas bronić. Inny niedawny przykład nawiązań do lat 60. to oskarżenie o "piątej kolumnie", które sformułowała pewna posłanka. "Piąta kolumna" oznacza zdradę, przeciwnika ukrytego we własnych szeregach - w takim właśnie sensie użył tego zwrotu Gomułka w 1967 r.
- Jeszcze inny, najbardziej dla mnie szokujący przykład nieświadomego nawiązania do języka Marca znajdujemy w projekcie uchwały Senatu RP upamiętniającej rocznicę Marca... (w Senacie zdecydowano jednak o pracach nad innym niż omawiany tu projekt uchwały - PAP). Przeczytałem go uważnie i zalazłem tam nie tylko piękne wyrazy hołdu dla młodych ludzi, którzy buntowali się wobec komunistycznej dyktatury, przypomnienie postawy biskupów, którzy występowali w obronie represjonowanej młodzieży i jasne potępienie antysemityzmu. Znalazłem tam, niestety, także fragmenty będące kontynuacją marcowej propagandy. Czytam tam bowiem, że wśród żydowskich emigrantów 1968 r. byli "zbrodniarze komunistyczni z lat stalinowskich". Owszem wśród 13 tys. emigrantów było kilkudziesięciu byłych oficerów bezpieki (pomińmy na chwilę kwestię, czy wszyscy oni popełnili jakieś zbrodnie), czyli jakieś pół procenta ogółu. Przypominanie o nich, to jakby dodać do tej samej uchwały zdanie, że wśród młodych ludzi zatrzymanych czy pobitych przez milicję w 1968 r. byli jacyś chuligani. Pewnie jacyś byli, gdy protesty polityczne zmieniają się w uliczne zamieszki, dołączają do nich różni ludzie, ale w jakim celu podkreślać to w uchwale Senatu RP 50 lat później? Ci co pamiętają 1968 rok, pamiętają też, że ówczesna propaganda chętnie przedstawiała postaci żydowskich stalinowców, robiąc wrażenie, że antyżydowska czystka nie jest antyżydowska, ale jest spóźnionym rozliczeniem ze stalinistami. Była to manipulacja grubymi nićmi szyta, bo nieżydowskich oficerów bezpieki nie atakowała: Fejgin to drań, ale Moczar to dzielny oficer i prawdziwy patriota. Czy Senat RP ma nawiązać do tej tradycji? Marcowe korzenie ma też zdanie projektu uchwały, że "wyjeżdżający z kraju zarzucali jednak antysemityzm nie rządom komunistycznym, ale Polakom". Tak, niektórzy tak robili, i mieli po temu powody, bo szykany lub przykrości spotkały ich nie tylko ze strony aparatu władzy, ale też od bezpartyjnych kolegów z pracy, sąsiadów czy nieznajomych. Inni mogli w goryczy powiedzieć coś przykrego nie tylko o konkretnych Polakach, ale o Polakach w ogóle, co mogło być niesprawiedliwe, ale człowiek wyrzucany ze swej ojczyzny ma chyba prawo do chwili goryczy. Po co przypominać o tym w uchwale, która przeprasza tych samych ludzi za antysemityzm? Propaganda w 1968 r. też oskarżała Żydów o niewdzięczność i szkalowanie Polski. Gdy władze PRL rozpętały antysemicką nagonkę, odezwały się głosy jej potępienia i krytyki na Zachodzie, w tym w Izraelu. Niektóre z nich były przesadne, fałszywe lub krzywdzące. Propagandyści w PRL szybko takie głosy podchwytywali i nagłaśniali, by pokazać, że Żydzi to oszczercy, a PZPR jest najlepszym obrońcę honoru Polaków.
PAP: W odniesieniu do Marca '68 pojawiły się też głosy, że Polacy nie powinni czuć się winni wobec tego, co Żydom zrobiły komunistyczne władze, że władze komunistyczne uruchamiając antysemityzm, nie reprezentowały woli polskiego narodu, a jedynie Moskwy.
- To prawda, że reżim komunistyczny nie był reprezentacją opinii Polaków, nie miał demokratycznej legitymizacji od początku swych rządów aż do końca. Ale z dwu powodów nie możemy w taki tani i prosty sposób uchylić pytania o odpowiedzialność za Marzec '68. Po pierwsze III RP jest prawnym następcą PRL: honoruje zawarte przez PRL umowy międzynarodowe, uznaje decyzje ówczesnych sądów, stosuje przepisy wtedy wprowadzone, jeśli nie zostały formalnie zmienione, itp. Wypłaca też odszkodowania ofiarom komunistycznych represji. Czy zatem chcemy, by uchyliła się od odpowiedzialności tylko za te krzywdy, które rząd PRL wyrządził Żydom? Po drugie, to że rządy PZPR nie miały demokratycznej legitymacji, nie oznacza, że zawsze i we wszystkim były niepopularne i pozbawione społecznego poparcia. W różnych sprawach rządy te były popierane przez wielu, nawet znaczną większość Polaków. W latach 40. np. masowym poparciem cieszyła się reforma rolna, której skutki do dziś uznajemy. Masowe poparcie miała polityka destalinizacji w 1956 roku. Gomułka był wtedy darzony wielkim zaufaniem i sympatią; był niewątpliwie najpopularniejszą postacią publiczną, po kardynale Stefanie Wyszyńskim. I ten sam Gomułka, choć już nie tak popularny jak w 1956 roku, ale nadal przez wielu darzony respektem, zgodził się w 1968 roku na rozpętanie kampanii antyżydowskiej. Nie musiał tego robić. Nic podobnego nie miało wówczas miejsca w żadnym innym kraju komunistycznym. Wszystko wskazuje, że była to lokalna, polska inicjatywa. Nie ma żadnych dowodów, że nagonka była inspirowana przez władze ZSRR. Wiemy za to, że w wielu miejscach znaleźli się nie tylko posłuszni urzędowi jej wykonawcy, ale i ludzie, którzy wcale nie musieli nękać Żydów, ale robili to z osobistym zaangażowaniem.
PAP: W jaki sposób polskie władze państwowe powinny uczcić wydarzenia marcowe, biorąc pod uwagę obecne relacje z Izraelem?
- Choć nie odpowiadamy za wydarzenia z przeszłości, na które nie mieliśmy wpływu - a olbrzymia większość żyjących dziś Polaków urodziła się po 1968 r., albo w żaden sposób nie brała udziału w nagonce - to jesteśmy odpowiedzialni za to, co z tą przeszłością robimy dziś. Dlatego jako historyk apeluję po pierwsze o uszanowanie prawdy: niech słowa i gesty czynione w celu przypomnienia Marca jej nie zaciemniają, ani nie wypaczają. Po drugie, niech będą zachętą do wyciągania wniosków z przeszłości na dziś i jutro, to znaczy do myślenia rzetelnego i krytycznego. Po trzecie niech nie będą zbiorem pustych gestów. Jeśli zgadzamy się, że antyżydowska nagonka w 1968 roku była ohydna, to nie patrzmy obojętnie na przejawy antysemityzmu dziś: na ohydny hejt w internecie, na karygodne słowa niektóry ludzi mediów, czy na gloryfikowanie antysemitów z przeszłości - bo przecież tym jest kult ONR.
PAP: Niecały miesiąc temu antysemityzm potępił Jarosław Kaczyński; prezes PiS nazwał go podpowiadaną przez diabła ciężką chorobą duszy i umysłu.
- To ważne słowa lidera rządzącego ugrupowania, które przyjąłem z satysfakcją. Dobrze się stało, że te słowa padły, jednak w tej chwili słowa - nawet jasne i mocne - są już niewystarczające. Miarą faktycznego odrzucenia antysemityzmu są działania. Proszę sobie samemu odpowiedzieć, czy za ostatnie, jawne wypowiedzi antysemickie, także w telewizji publicznej, ktoś został ukarany? Czy ktoś stanął przed komisją etyki, sądem honorowym stowarzyszenia dziennikarzy, radą do spraw mediów? Nienawiść zaczyna się od słów. Jeśli okaże się, że znany dziennikarz nazywa Żydów "parchami" i nie ma na to należnej reakcji, to znaczy, że potępianie antysemityzmu kończy się u nas na słowach. Muszę też z przykrością powiedzieć, że zdarzają się ostatnio oszczercze ataki także na Muzeum POLIN - instytucję, która jest owocem wieloletniej polsko-żydowskiej współpracy i dialogu, która cieszy się najwyższym uznaniem historyków i muzealników w kraju i na świecie, która jest powszechnie uznawana za wzorowy przykład rzetelnego ukazywania przeszłości. Ludzie, którzy ją oszczerczo atakują, pokazują, że odrzucają wszelki dialog i współpracę, i że prawda historyczna nic dla nich nie znaczy. Stosunek do takich głosów też jest miarą faktycznych postaw.
PAP: Wracając do nowej wystawy "Obcy w domu. Wokół Marca '68", co najbardziej chciałby Pan przez tę wystawę przekazać odbiorcom?
- Ma ona po pierwsze cele edukacyjne: chcemy przypomnieć, co działo się w 1968 r. tym, którzy go pamiętają lub się o nim uczyli, i opowiedzieć o nim tym - a jest takich bardzo wielu, zwłaszcza w młodym pokoleniu - którzy o Marcu nie wiedzą nic. Jest to zatem jak najbardziej rzetelna, ale też wciągająca opowieść historyczna, bogato ilustrowana obrazami, eksponatami i dokumentami. Wydarzenia w Polsce wiosną 1968 r. nasza ekspozycja pokazuje w szerszym kontekście. To np. izraelsko-arabska wojna sześciodniowa z 1967 roku, bunt młodzieży w wielu krajach Zachodu, oraz Praska Wiosna w Czechosłowacji zakończona zbrojną interwencją Układu Warszawskiego. Nie można również zrozumieć 1968 roku w Polsce, jeżeli nie weźmie się pod uwagę powojennego wyżu demograficznego - pokolenia, które bardziej niż jakiekolwiek inne odcisnęło się na historii drugiej połowy XX w. W Polsce to pokolenie ludzi, którzy właśnie w latach 60. wchodzili w dorosłość. Urodzeni i wychowani w "Polsce Ludowej" zbuntowali się przeciw "realnemu socjalizmowi", który kłócił się z ich aspiracjami i ideałami. Mam nadzieję, że dzięki tej wystawie, a także wydarzeniom jej towarzyszącym, wielu ludzi dzisiejszego młodego pokolenia zrozumie lepiej pokolenie Marca '68, pokolenie swoich dziadków. Wszak i dzisiaj młodzi ludzie są często niezadowoleni ze świata, który zastali, i owo niezadowolenie wyrażają na różne sposoby. Zapraszamy zatem zarówno młodych jak i starszych, każdy znajdzie tu coś ciekawego.
Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)