"Napoleona traktował Polaków jak mięso armatnie? Owszem"
- Napoleon traktował Polaków jak mięso armatnie? Owszem, ale nie tylko ich. Rodowici Francuzi nie mieli lepiej – mówi w rozmowie z Interią Sławomir Leśniewski, autor książki "Napoleoński amok Polaków".
Artur Wróblewski, Interia: Skąd w naszym polskim obrazie Napoleona tyle uwielbienia? Wyolbrzymiamy i celebrujemy każde słowo cesarza dotyczące Polski i Polaków. Czy ten "amok" jest rzeczywiście zdrowy?
Sławomir Leśniewski: Żaden amok, co wynika ze znaczenia tego słowa nawet po wzięciu go w cudzysłów, nie wydaje się ani w pełni bezpieczny, ani zdrowy. W czasie epoki napoleońskiej owemu specyficznemu niekontrolowanemu stanowi emocji uległo wielu Polaków, niezłomnych sojuszników cesarza Francuzów, gotowych dla niego na ofiarę krwi własnej i wytoczenie cudzej, a zenit gorączki ich uczuć nastąpił w 1812 roku. Ale nie dotyczyło to, ani tym bardzie nie dotyczy, wszystkich. Jest powszechnie wiadome, że odbiór Napoleona bywał różny, a jego pośmiertna legenda mieniła się barwami. Od bieli do czerni. Mam kilku znajomych, którzy nie ukrywają nieomal uwielbienia dla Napoleona i, ujmując rzecz możliwie delikatnie, trochę na wyrost nazywają się bonapartystami, ale paru innych, dość bezkrytycznie odbijając z poglądami w drugą stronę, stawia go niemal w jednym rzędzie z najbardziej krwawymi dyktatorami w historii. Zatem jedni "wyolbrzymiają" i "celebrują" wypowiedzi i zachowania Napoleona, poddając się urokowi człowieka, który przez chwilę był wielką nadzieją Polaków, inni go potępiają, zawiedzeni, że na nadziei jedynie i tysiącach trupów się skończyło.
A dlaczego tak niewiele jest krytyki osoby cesarza? Krytyki przecież oczywistej, wystarczy popatrzeć na fakty i sposób w jaki Napoleona traktował Polaków i sprawę polską?
- Nigdy nie ukrywałem fascynacji postacią Napoleona, ale też dostrzegałem jego wady, popełnione błędy, zachowania nie przynoszące chluby. Zdarzyło mu się przecież wyrżnąć z zimną krwią tureckich jeńców, poświęcić własnych żołnierzy, traktować ludzi niczym pionki na szachownicy, bezwzględnie pozbywać się przeciwników politycznych, przywłaszczać cudzą chwałę i zapominać o prawdziwych bohaterach... Lista grzechów jest długa i piszę o nich w swoich książkach. Jednak akurat z "oczywistą" krytyką, w związku ze sposobem potraktowania Polski i Polaków, bym się powstrzymał. Napoleon nie wskrzesił Polski? Ale przecież to on, pomimo dyktowanej względami politycznymi niechęci do prowokowania Rosji i wymieniania nazwy Polski, powołał do życia Wielkie Księstwo Warszawskie. Fakt, księstwo pomyślane było jako militarny bastion na wschodniej flance cesarstwa Napoleona, które jednak po zwycięskiej wojnie z Austrią w 1809 roku urosło terytorialnie i ludnościowo, a trzy lata później, gdyby wyprawa moskiewska zakończyła się sukcesem, miało szansę przeistoczyć się w dawne królestwo.
- Nawet tak głęboko niechętny Napoleonowi Fryderyk Skarbek, autor "Dziejów Księstwa Warszawskiego", dostrzegał, że było ono dla Polaków dobrodziejstwem. Sam zaś Napoleon, w 1811 roku dostrzegając nieuchronność wojny z Rosją, wypowiedział zdanie: "Chociażby nawet kiedy rosyjskie wojska rozbiły obóz na wzgórzu Montmartre i wtedy nawet nie oddam Rosji ani kawałka ziemi z Księstwa Warszawskiego (...)". Któryś inny władca zaoferował więcej? Car Aleksander I snuł jedynie mgławicowe, pozbawione jakichkolwiek gwarancji obietnice obliczone na odciągnięcie Polaków od Napoleona, o Austrii i Prusach lepiej nie wspominać. Traktował Polaków jak mięso armatnie? Owszem, ale nie tylko ich, rodowici Francuzi nie mieli lepiej, ostatecznie podczas wojny, mówiąc cynicznie, ale w zgodzie z brutalną prawdą, ten "towar" jest najbardziej poszukiwany. Jak nikt inny w całych dziejach, może tylko Hannibal, Cezar i paru innych wodzów, mogło nieśmiało marzyć o porównaniu się z Napoleonem pod tym względem. Bonaparte potrafił do tego stopnia uwieść i rozkochać w sobie żołnierzy różnych narodowości, że idąc na śmierć, bądź umierając z ran, wznosili wiwaty na jego cześć. Ale też najpierw jako mało znany jeszcze generał Bonaparte, a później I konsul i wszechwładny cesarz Francuzów dawał im poczucie chwały i wielkości przedsięwzięcia, w którym uczestniczyli. I nigdy nie traktował ich z jawną pogardą, jak bydło gnane na ubój. A tak bywało w innych ówczesnych armiach.
- Być może tkwi w nas nazbyt wielkie poczucie własnej wartości i równie silne oczekiwanie, że powinniśmy być traktowani w szczególny sposób. Wydaje się, że skoro daliśmy z siebie tak wiele, zasłużyliśmy, aby jeszcze więcej otrzymać w zamian. Ale to nazbyt uproszczone spojrzenie na rzeczywistość. Epoka romantyzmu i mesjanistyczne bajdurzenia pozostawiły w świadomości Polaków zbyt głęboki ślad, aby nie mieli mieć żalu do Napoleona o upust polskiej krwi. Tymczasem dla niego, choć znane są liczne przykłady słabości, jaką miewał wobec rodaków Marii Walewskiej, nie była ona w niczym lepsza od żadnej innej.
Ustaliło się twierdzenie, że za Napoleonem stali wszyscy Polacy. Ale to chyba nie do końca zgodne z historią.
- Oczywiście. Napoleon zauroczył i uwiódł wielu Polaków, ale przecież nie wszystkich. Istniała wśród nich duża grupa jego jawnych i ukrytych i przeciwników. Stronnictwo prorosyjskie skupione wokół Adama Jerzego Czartoryskiego, w latach 1804-1806 ministra spraw zagranicznych Rosji, stanowiło realną siłę, w armii tlił się spisek, piszę o tym w rozdziale "Gra o Polskę". Car Aleksander I łudził wizją "wolnej" Polski u boku Rosji i dla niektórych była ona atrakcyjniejsza od tego, co realnie był w stanie dać Bonaparte. Magnateria, duża część szlachty, sfery ziemiańskie, nie były zachwycone reformami społecznymi, jakie niosła nadana przez Napoleona Księstwu Warszawskiemu konstytucja. Dla rosnących nastrojów antynapoleońskich pożywkę stanowił nadmierny fiskalizm związany z utrzymaniem administracji i rozbudową armii. W 1812 roku, kiedy w czasie wyprawy cesarza na Moskwę decydowały się losy Polski, wrogo nastawieni magnaci oddali carowi kilka tysięcy ludzi do walki z Wielką Armią Napoleona i rodakami bijącymi się pod jego sztandarami.
Stanisław Cat-Mackiewicz w książce "Był bal" zawarł taką tezę: "Poezja bitew i zwycięstw Napoleona pociągała nas. Za mało mieliśmy chluby zwycięskiej w naszych dziejach. Od czasów Sobieskiego Polska nie odniosła żadnego zwycięstwa wojennego. Napoleońskie zwycięstwa były obce, ale braliśmy w nich udział. I za to kochaliśmy Napoleona". Czy to choć częściowo wyjaśnia fenomen polskiej miłości do Napoleona?
- Myślę, że w pytaniu zawarta jest gotowa odpowiedź. Rzeczywiście "częściowo wyjaśnia". I zapewne w niemałej części. Dla ludzi pozbawionych własnego kraju, często rozrzuconych po Europie, udział w triumfach "boga wojny" musiał stanowić nie lada przeżycie i powód do dumy. Przecież poza Hiszpanami i Włochami, będących w podobnej sytuacji do walczących o wolność Polaków, oni sami bili głównie gnębicieli ojczyzny. Dla polskich żołnierzy, ale i Polaków w ogólności, każde kolejne zwycięstwo nad Austriakami, Prusakami czy Rosjanami stanowiło balsam leczący traumę rozbiorów i narodowych kompleksów. XVIII wiek dostarczył ich w nadmiarze. Zresztą zwycięstwa Napoleona, jeśli w ogóle, tylko do pewnego momentu były im "obce". Walki legionistów we Włoszech i na terenie Niemiec, hekatomba na Haiti, mimo ogromnych ofiar i poczucia bezsensu towarzyszącego wielu żołnierzom w konsekwencji doprowadziły do pierwszej wojny o Polskę w latach 1806-1807. Później, już po powstaniu Księstwa Warszawskiego, Polacy w znacznej mierze bili się już o swoje. Możliwość tę dał im Napoleon, wróg i pogromca zaborców, największy wódz w dziejach. Trudno było go nie kochać.