"Niemcy na Wołyniu pozostawili Ukraińcom wolną rękę"
- Stosunek Niemców do ludobójczej działalności ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu był różny. Jeżeli jednak pojawiała się sprawa ewentualnego ocalenie Polaków przed rzezią, to Niemcy bardzo szybko odpuszczali temat, pozostawiając w tej kwestii wolną rękę Ukraińcom. Jak to się zakończyło - wszyscy wiemy - mówi w rozmowie z Interią doktor Damian Markowski z IPN.
Artur Wróblewski, Interia: By usystematyzować: Jaka była przynależność Wołynia od czasu agresji niemieckiej i sowieckiej we wrześniu 1939 roku?
Dr Damian Markowski, IPN: W październiku 1939 roku Wołyń został przyłączony do Związku Sowieckiego. Oczywiście nastąpiło to w wyniku działań zupełnie nie konsultowanych z ludnością tego obszaru. To była typowa aneksja. Przeprowadzono typowe sowieckie tak zwane referendum ludowe, w którym - rzecz jasna - wybrani wcześniej przez komunistów działacze czy też aparatczycy, opowiedzieli się za przyłączaniem Wołynia do Związku Sowieckiego. Wołyń pozostawał w ramach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej do czasu agresji nazistowskich Niemiec na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. Następnie zaś wszedł w skład Komisariatu Rzeszy Ukraina jako tak zwany Okręg Wołyń-Podole. Aż do rozpoczęcia przez ukraińskich nacjonalistów masowych zbrodni na ludności polskiej, pozostawał w ramach tej struktury.
Wołyń nie został włączony do Generalnego Gubernatorstwa, jak na przykład województwa tarnopolskie, stanisławowskie czy lwowskie. Jakie to miało znaczenie dla mieszkających tam Polaków?
- Sytuacja Polaków była nie do pozazdroszczenia. W wyniku polityki wewnętrznej okupantów, żywioł polski na Wołyniu został całkowicie stłamszony. Trzeba dodać, że Polacy byli nieliczni na Wołyniu. Przed drugą wojną światową stanowili zaledwie 16 procent ludności, a odsetek ten zdecydowanie się zmniejszył w wyniku wojennych represji. Mam tutaj na myśli przede wszystkim sowieckie wywózki na wschód, ale też niemiecką akcję likwidacji polskiej inteligencji na terenach, które zostały zajęte po agresji na Związek Sowiecki z czerwcu 1941 roku.
Choć po wrześniu 1939 roku Wołyń znalazł się w granicach Sowietów, to Niemcy wcześniej mamili Ukraińców stworzeniem niepodległego państwa. Prowadzono nawet nieoficjalne rozmowy na ten temat. Jakie formy przybrała współpraca Ukraińców z Niemcami po 22 czerwca 1941 roku, gdy Wołyń przestał być sowiecki?
- Początkowo ukraińskie środowiska nacjonalistyczne, mam tu przede wszystkim na myśli banderowską frakcję Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, miały nadzieję na organizację niepodległego państwa ukraińskiego u boku III Rzeszy. We Lwowie powstał nawet tak zwany rząd Jarosława Stećki, jednego z najbliższych współpracowników Stepana Bandery, który to rząd wydał odezwy do ludności Lwowa. Informował w nich o powstaniu niezależnej Ukrainy, która będzie ściśle współpracować z Niemcami i Adolfem Hitlerem jako przywódcą niemieckiego narodu. Przy tej okazji warto powiedzieć, że w niedawną rocznicę wydania odezwy rządu Stećki we Lwowie rozdawano kopie tamtych dokumentów. Usunięto jednak z nich fragmenty dotyczące współpracy z Niemcami i Hitlerem... Wracając do historii, to Niemcy oczywiście nie byli zainteresowani tworzeniem państwa ukraińskiego. Naziści planowali tereny ukraińskie zgermanizować i usunąć z nich większość rdzennej ludności. W konsekwencji przywódcy i działacze siatki terenowej OUN zostali aresztowani. Niektórzy z nich znaleźli się pod specjalnym niemieckim nadzorem, jak na przykład sam Bandera. W związku z powyższym kurs ukraińskich nacjonalistów na współpracę stopniowo ulegał zmianie, radykalizacji i zaostrzeniu, przy czym do pewnego stopnia był on jednak równoległy do działań niemieckich okupantów. Mam tutaj na myśli narodowościowe "oczyszczenie" terenów uznanych za ukraińskie z ludności żydowskiej, a następnie polskiej.
A jak wyglądała współpraca Ukraińców z Niemcami na nazwijmy to niwie wojskowej? Ilu Ukraińców wstąpiło w szeregi tak zwanych sił pomocniczych?
- Ta kwestia nie jest jeszcze do końca zbadana, a jest to niewątpliwie niezwykle ciekawy temat. Natomiast szacuje się, że liczba ukraińskich policjantów w służbie niemieckiej w specjalnej formacji jaką była Ukrainische Hilfspolizei, czyli Ukraińska Policja Pomocnicza, dosyć dobrze uzbrojona formacja porządkowa, działająca między innymi na terenie przedwojennych polskich województw południowo-wschodnich, sięgnęła nawet 30 tysięcy. Oczywiście nie mówimy tutaj o rotacji, bo wtedy moglibyśmy powiedzieć, że przez formację przeszło jeszcze więcej Ukraińców. Możemy natomiast powiedzieć, że w przeddzień wybuchu rzezi wołyńskiej, czyli luty-marzec 1943 roku, w policji ukraińskiej tylko i wyłącznie na Wołyniu, służyło 11800 Ukraińców. Dla porównania, w tym czasie i na tym terenie niemieckie formacje policyjne, złożone wyłącznie z Niemców, liczyły jedynie 1300 funkcjonariuszy.
W 1943 roku Ukraińcy masowo - szacuje się że ponad sześć tysięcy osób - zdezerterowali z oddziałów pomocniczych i w większości wstąpili w szeregi UPA albo OUN. Czy Niemcy przeciwdziałali dezercjom? Taka skala ucieczek może wskazywać na to, że Niemcy przymykali oko na dezercje czy po prostu nie byli w stanie temu zapobiec?
- Pojedyncze dezercje zaczynają się pod koniec 1942 roku, natomiast o masowych dezercjach możemy mówić od 1943 roku. Rzeczywiście, w oddziałach pomocniczych służyło dużo ukraińskich nacjonalistów, można powiedzieć, że były one przez członków OUN opanowane, były jednak pod ścisłą kontrolą niemieckich mocodawców. Dowódcą kompanii w jednym z batalionów policji pomocniczej był zresztą Roman Szuchewycz, późniejszy dowódca UPA i przywódca ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego. Wracając do dezercji, to masowe odchodzenie z oddziałów pomocniczych zaczęło się po wezwaniu ukraińskich nacjonalistów do ucieczki do partyzantki. Obrazującym ten proces może być przypadek 103. batalionu policyjnego, który udając się w pościg za oddziałem UPA z rozkazu niemieckiego, w całości w liczbie 240 funkcjonariuszy przechodzi do ukraińskich nacjonalistów, tworząc od razu jeden kureń, czyli batalion UPA. Nota bene jeden z przywódców tego batalionu, Iwan Kłymczak "Łysyj", jest odpowiedzialny za zbrodnię na ludności polskiej w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej, gdzie zamordowano ponad tysiąc osób, głównie kobiet i dzieci. Czy Niemcy byli w stanie przeciwdziałać dezercjom? Odnoszę wrażenie, że w pewnym momencie nie bardzo mieli możliwość kontrolowania sytuacji na Wołyniu. Mniej więcej od maja 1943 roku, po pierwszej fali masowych zbrodni na ludności polskiej, ale też po pierwszych dezercjach policji ukraińskiej, w dokumentach niemieckiej administracji pojawiają się coraz częściej takie określenia, jak "masowe ukraińskie powstanie". Wtedy na Wołyniu nie było jeszcze większych i poważniejszych niemieckich formacji wojskowych, antypartyzanckich i policyjnych. One zostaną ściągnięte dopiero po pewnym czasie i zaczną pacyfikować tereny, na których działały oddziały ukraińskich nacjonalistów.
A propos walk Ukraińców z jednostkami regularnego wojska niemieckiego... W jednym z wywiadów profesor Grzegorz Motyka powiedział mówiąc o ukraińskich nacjonalistach walczących z niemieckim wojskiem, że to był zbyt "trudny przeciwnik dla Ukraińców, dodatkowo Niemcy wycofali się do większych ośrodków, skupiając się na ochronie strategicznych punktów np. szlaków kolejowych. To w sposób niemal naturalny skłaniało do uderzenia w przeciwnika, który był w dużej mierze bezbronny - Polaków".
- Jak najbardziej podpisuję się pod słowami profesora Motyki. Mogę to również rozszerzyć i doprecyzować o swój punkt widzenia. Mówiąc Niemcy, musimy mieć na uwadze kilka wątków i kilka gałęzi czy to niemieckiej administracji czy też całej machiny wojskowej i państwowej III Rzeszy. Mówiąc Niemcy mamy na początku na myśli administrację cywilną, która dążyła do zapewnienia spokoju i stabilizacji na Wołyniu. Powód był prosty, administracja niemiecka na tamtym obszarze była zobowiązana do dostarczania kontyngentów żywnościowych Wehrmachtowi i pracowników przymusowych na tereny III Rzeszy. Zapewnienie względnego bezpieczeństwa na Wołyniu nie wynikało oczywiście z przyczyny, że Niemcom było żal mordowanych przez Ukraińców polskich cywilów. Po prostu mieli w tym interes, by na Wołyniu panował spokój. Z drugiej strony mamy tutaj Wehrmacht, który pojawia się nam jako aktor na tym terenie, pierwszoplanowy wręcz aktor, w styczniu 1944 roku. Praktycznie od samego początku zostają nawiązane kontakty pomiędzy niemieckim wojskiem a lokalnymi dowódcami UPA. Początkowo mają one charakter nieformalny, a to ze względu na sprzeciw ukraińskiego dowództwa nacjonalistycznego, jednak później zostają stopniowo sformalizowane. Jeszcze później zawiązują się kontakty, również od stycznia 1944 roku, z poszczególnymi wysokimi rangą oficerami Waffen SS i policji. Tutaj chciałbym powiedzieć o Obergruppenführerze Hansie Adolfie Prützmannie, dowódcy grupy operacyjnej na Wołyniu, który zawarł jeden pierwszych wiążących paktów o nieagresji i współpracy z UPA. Tuż przed nadejściem frontu sowieckiego w ramach tego paktu Prützmann zdecydował się na przekazanie kilku tysięcy sztuk broni palnej ukraińskim nacjonalistom, zagwarantował zakończenie pacyfikacji ukraińskich wsi na terenie działalności jego grupy operacyjnej oraz zostawił UPA wolną rękę w rozprawie z ludnością polską. A takich porozumień było co najmniej kilkadziesiąt na terenie samego Wołynia, a później na terenie Galicji Wschodniej, która również została objęta ludobójstwem na Polakach. Tutaj dygresja. Mam wrażenie, że rzeź w Galicji Wschodniej pozostaje w cieniu wydarzeń na Wołyniu, a również i tam działy się straszliwe rzeczy, a liczbę ofiar ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów szacuje się na między 25 a 38 tysięcy osób. Przy okazji rocznicy ludobójstwa na Wołyniu o tych wydarzeniach również należy wspomnieć.
Zatem niemieckie dowództwo wojskowe nie wyrażało woli powstrzymania ukraińskich mordów na Polakach?
- Według mojej wiedzy temat powstrzymania rzezi na Polakach był kilkukrotnie podejmowany w trakcie rozmów prowadzonych z Ukraińcami przez niemiecka administrację, przez Abwehrę czy też wysokich rangą funkcjonariuszy SS. Natomiast nigdy nie był to warunek sine qua non, bez którego realizacji można było się porozumieć z ukraińskimi nacjonalistami. W związku z powyższym zawsze był to warunek, który ostatecznie pozostawał w gestii Ukraińców. De facto dawał ukraińskim nacjonalistom wolną rękę jeżeli chodzi o ludność polską.
Jednocześnie Niemcy dostarczali broń polskim samoobronom walczącym z ukraińskimi nacjonalistami. Jak w praktyce wyglądała ta kwestia?
- Początkowo spotykało się to z dużym oporem. Później, kiedy ukraińskie powstanie objęło coraz to szersze połacie Wołynia, a także pewną część Galicji Wschodniej, starostowie niemieccy rzeczywiście decydowali się na to, mając na uwadze własny interes zapewnieni bezpieczeństwa na swoim terenie, przekazywać pewną ilość broni Polakom. W dużej mierze była to oczywiście broń stara, często broń niezdatna do użycia. Natomiast trudno jednak przecenić jej znaczenie dla ocalenia kilku czy nawet kilkunastu tysięcy Polaków, którzy byli zgrupowani w bazach antyukraińskiej samoobrony.
W filmie "Wołyń" widzimy scenę, gdy główna bohaterka uciekająca przed chcącymi ja zamordować ukraińskimi chłopami, wbiega w grupę maszerujących niemieckich żołnierzy, którzy tutaj "robią" prawie za oenzetowskie Błękitne Hełmy. Czy rzeczywiście miały miejsce takie sytuacje czy ta scena może jednak jest odrobinę przesadzona?
- Do pewnego stopnia nie jest przesadzona. Przynajmniej w przypadku kilkudziesięciu miejscowości na Wołyniu, o których mamy wiedzę, że znajdowały się tam posterunki niemieckie, które podjęły walkę podczas napadu UPA - nie oszukujmy się, nie w obronie Polaków, ale w obronie własnej - to właśnie one skupiały uwagę ukraińskich nacjonalistów. I nawet jeśli napadnięta przez Ukraińców wieś nie została obroniona, to ze względu na obecność niemieckiego posterunku, liczba ofiar była zdecydowanie mniejsza. Wracając do wspomnianej sceny z filmu "Wołyń", to jest to jedyna scena, co do której mam zastrzeżenia jeśli chodzi o naturę historyczną. Dlaczego? Jeżeli dobrze pamiętam, to niemieccy żołnierze w tej scenie to żołnierze Waffen SS, którzy na Wołyniu również zdobyli bardzo złą sławę wśród ukraińskich nacjonalistów. W lipcu 1943 roku na Wołyń został skierowany specjalny korpus antypartyzancki niesławnego Obergruppenführera Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, późniejszego kata powstania warszawskiego. Dowodząc siłami liczącymi około 10 tysięcy żołnierzy, rzeczywiście bardzo mocno dał się Ukraińcom we znaki, pacyfikując szereg ukraińskich miejscowości i mordując kilka tysięcy cywilów, a w ramach rozprawy z ukraińską partyzantką także co najmniej kilkuset Polaków.
Czy Niemcom mordy Polaków nie były w pewnym sensie na rękę? UPA i OUN skoncentrowały się na mordowaniu Polaków, a nie walkach z Niemcami. Znalazłem też informację, że mordy znacząco wpłynęły na liczbę Polaków wyjeżdżających z Wołynia na roboty do Rzeszy, którzy sami się zgłaszali do Niemców, by przeżyć.
- Jak najbardziej zdarzały się takie sytuacje. Należy tutaj wziąć pod uwagę położenie osób, które uciekły ze spalonej przez ukraińskich nacjonalistów wsi i znalazły się bez dobytku na jakiejś stacji kolejowej w większym mieście, jak na przykład Łuck, Równe czy Kowel. Na tych ludzi nikt tam nie czekał, nie oferowano im pomocy, brakowało placówek Rady Głównej Opiekuńczej czy innej polskiej organizacji samopomocowej, a tych praktycznie na Wołyniu nie było. Oczywiście Niemcy mieli mnóstwo innych, istotnych z ich punktu spraw na głowie, niż zajmowanie się uciekinierami z wymordowanych wołyńskich wsi. Często dla takich ludzi wyjazd na roboty do III Rzeszy był jedyną szansą na przedłużenie egzystencji i absolutnie nie należy rozpatrywać zachowania tych zdesperowanych Polaków w kontekście rzekomych proniemieckich sympatii tych ludzi. Oni chcieli ratować swoich najbliższych i siebie. Zresztą niemieckie meldunki dotyczące Wołynia, które moim zdaniem są źródłem do tej pory mało wykorzystanym, a źródłem całkowicie podważającym ukraińskie tezy propagandowe, bo nie historyczne, dotyczące przyczyny i przebiegu rzezi wołyńskiej, stanowią ogromne pole do zgłębienia wiedzy na temat tego tragicznego wydarzenia, tego ludobójstwa, bo tak to należy nazwać. Mniej więcej od lipca 1943 roku w meldunkach okresowych niemieckich starostw, ale też w meldunkach Gestapo, Kriminalpolizei oraz służby bezpieczeństwa, meldunkach przesyłanych do Berlina, ale również do lokalnego zwierzchnictwa, w których opisywano sytuację i nastroje w miejscowościach i wsiach na Wołyniu, często przy nazwie polskiej wsi czy miejscowości podawano jedno słowo: Ausrotten. Tłumacząc na język polski: unicestwiona, wymordowana, wyrżnięta. Te dokumenty jeszcze w pełni nie weszły do polskiego obiegu naukowego, natomiast stanowią w pełni potwierdzenie najgorszego obrazu rzezi wołyńskiej i tego, co ukraińscy nacjonaliści dokonali z polską ludnością.
Jak można scharakteryzować UPA w perspektywie okupacji niemieckiej na Wołyniu?
- UPA rzeczywiście walczyła z Niemcami, temu nie można zaprzeczyć. Na samym Wołyniu doszło do kilkuset bojów i potyczek, w których ukraińscy nacjonaliści stracili około trzech tysięcy zabitych, gdzie straty niemieckie były wielokrotnie mniejsze. Natomiast UPA od samego początku traktowała starcia z Niemcami jako sytuację przejściową. Walki te traktowano stricte instrumentalnie. Gdy tylko pojawiła się możliwość, by z Niemcami paktować, od razu zapominano o własnych ofiarach cywilnych, byle by tylko zaistniała możliwość otrzymania niemieckiej broni i przygotowania się do walki z Sowietami, których uważano za głównego przeciwnika, oraz dokończenia likwidacji ludności polskiej.
A jak Niemcy oceniali ludobójstwo ukraińskich nacjonalistów na Polakach?
- Zachowanie niemieckiej administracji, w ogóle niemieckiego okupanta, było zupełnie różne wobec kwestii ludobójstwa. Z jednej strony Niemcy oczywiście dążyli do tego, by te tereny zostały "oczyszczone" z ludności polskiej, podobnie zresztą jak później miały być "oczyszczone" z ludności ukraińskiej. Dotyczyło to akurat nie tyle Wołynia a Galicji Wschodniej, ale Hans Frank powiedział w jednym z przemówień, że Ukraińcy są Niemcom do pewnego stopnia potrzebni - miał na myśli ostatecznie rozwiązanie kwestii żydowskiej i następnie eksterminację polskiej ludności, ale później - tutaj cytat - "wszystkich tych, którzy się po tej niemieckiej ziemi włóczą, po zakończeniu wojny trzeba będzie zetrzeć na miazgę". Wołyń i Galicja Wschodnia miał być utrzymane w dobrym stanie, bo pracowały na potrzeby frontu wschodniego i całej III Rzeszy, dostarczając kontyngentów żywności i przymusowych pracowników. Jednak z w założeniach nazistów, Polacy mieli zostać zlikwidowani, w drugiej kolejności po Żydach. Następni mieli być Ukraińcy, ale do tego ze względu na przebieg wojny nie doszło. Zresztą w miarę zbliżania się frontu sowieckiego, niemieckie służby specjalne zaczęły dostrzegać w UPA i OUN przymusowych, ale jednak sojuszników w starciu z sowieckim wojskiem. Wtedy zaczęto ich do pewnego stopnia kokietować, odbyło się wiele spotkań na lokalnym szczeblu, aby wreszcie w czerwcu 1944 roku została zawarta we Lwowie główna umowa o współpracy, którą sygnowali przedstawiciele UPA i OUN oraz przedstawiciele Wehrmachtu i Abwehry. Dlatego niemiecki stosunek do działalności ukraińskich nacjonalistów, w tym do zbrodni na Polakach, był niejednorodny. Dążono do zapewnienia stabilizacji i bezpieczeństwa na terenach Wołynia i Galicji Wschodniej, do czasu ostatecznego rozwiązania także kwestii słowiańskiej, bo wszyscy mieszkańcy tych terenów pracowali na potrzeby III Rzeszy. Co jednak pokazuje przebieg niemiecko-ukraińskich pertraktacji na szczeblu lokalnym, jeżeli pojawiała się sprawa ewentualnego ocalenie Polaków przed rzezią, to Niemcy bardzo szybko odpuszczali temat, pozostawiając w tej kwestii wolną rękę Ukraińcom. Jak to się zakończyło - wszyscy wiemy.