"Okrągły stół doskonale wpasował się w strategię pierestrojki"

Geneza i przebieg obrad okrągłego stołu łączą się z kierunkiem zmian dyktowanych przez ZSRS. Poszczególne elementy procesów w krajach Europy Środkowej były modyfikowane przez lokalne specyfiki, szczególnie w PRL, ale ogólny schemat był zgodny z zamierzeniami Gorbaczowa – mówi PAP historyk prof. Andrzej Nowak z Instytutu Historii PAN i Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Polska Agencja Prasowa: Istnieją dwa przeciwstawne wizerunki dziejów dawnej Rzeczypospolitej. Podkreślane są emocje i zajadłość w konfliktach dzielących uczestników ówczesnego życia politycznego. Z drugiej strony zauważa się, że był to system oparty na ucieraniu poglądów i dążeniu do kompromisu. Który z tych dwóch obrazów jest bliższy prawdy? Czy może są to dwie strony tego samego medalu?

Prof. Andrzej Nowak: Sądzę, że najtrafniejsze jest to ostatnie określenie systemu politycznego dawnej Rzeczypospolitej. Specyfika życia publicznego zaczęła formować się w Królestwie Polskim, przynajmniej od XIV wieku, gdy odbywały się zjazdy szlachty, w czasie których zastanawiano się nad urządzeniem państwa w ostatnich latach panowania Kazimierza Wielkiego oraz po wygaśnięciu dynastii Piastów. Wtedy właśnie pojawiła się szansa "przekształcenia" poddanych w obywateli. Była to swoista przemiana ludzi podlegających władzy, która zupełnie do nich nie należy, w obywateli, którzy odpowiedzialnie współuczestniczą we władzy, spierają się i uczą się odpowiedzialności za państwo. Tworzyli grupy i frakcje, które reprezentowały rozmaite nastawienia i poglądy. Wszystko to łączy się z pojęciem republikanizmu i udziału ludu w sprawowaniu władzy. Oczywiście "lud" należy rozumieć wąsko, jako szlachtę uczestniczącą we władzy. Była to jednak grupa na tyle szeroka, liczna i aktywna, że możemy mówić o swoistej kulturze republikańskiej. "Rzecz-pospolita" oznacza byt, za który wspólnie odpowiadamy i który czasem w sporach próbujemy wyszarpnąć dla siebie. W ten sposób oba nastawienia wobec postrzegania krajobrazu politycznego dawnej Rzeczypospolitej są prawdziwe. Oba te zjawiska są niezbywalnym elementem jej dziedzictwa. Tak jest w każdym systemie republikańskim. Nie jest to "dziwactwo" polskiego systemu. Wszędzie, gdzie są obywatele, tworzą się grupy i trwa walka polityczna. Walki politycznej nie ma tylko w despotyzmie. Tam mamy do czynienia z dworskimi walkami o to, kto ma dostęp do ucha despoty i może odciąć od tego dostępu swoich rywali. Tam nie ma obywateli, są tylko poddani. U nas byli obywatele, zwłaszcza żywo uczestniczący w życiu sejmikowym. Już w XV wieku sejmiki działały bardzo aktywnie. Było ich kilkadziesiąt i każdy z nich gromadził nawet 500 obywateli danej ziemi. Każdy z nich uczył się odpowiedzialności za swój powiat oraz wyboru posła reprezentującego ich na Sejmie. Uczyli się myślenia o całej Rzeczypospolitej. Oczywiście największym świętem tego systemu był od 1573 r. wybór króla. Każdy spośród narodu szlacheckiego miał prawo bezpośredniego uczestnictwa w tym wydarzeniu. W największych elekcjach brało udział 40 tys. przedstawicieli stanu szlacheckiego. Jest to uczestnictwo nieporównywalne z żadnym innym krajem ówczesnej Europy. Na Sejmach, sejmikach i polu elekcyjnym ucierały się poglądy w sprawach dzielących obywateli. Takie decyzje jak rozpoczęcie wojny z Turcją zależały od obywateli, którzy uchwalali podatek na ten cel. Jest to więc fascynująca historia wolności, która polega na sporze. Nie ma sporów, kiedy nie ma wolności. Na szczęście w Rzeczypospolitej była sfera wolności. Niestety zaczęła się degenerować, gdy zaczęła być wykorzystywana przez naszych niewolnych sąsiadów. W ich państwach nie było za grosz wolności. Mam na myśli nie tylko Rosję, ale również Prusy, Imperium Habsburskie. W tym kontekście można też wymienić ingerencje kraju dążącego do kontroli nad całym kontynentem. Mam na myśli absolutystyczną Francję, w której wolność polityczna była nieznana. Przekupywanie posłów, czynienie z podziałów wewnętrznych, walk o różne rozumienie dobra wspólnego karty przetargowej innych państw prowadziło do korupcji życia obywatelskiego.

Reklama

PAP: W najdawniejszym okresie istnienia polskiej wspólnoty dochodzi do dramatycznego wydarzenia, jakim był konflikt Bolesława Szczodrego i biskupa krakowskiego Stanisława. Opowieść o śmierci św. Stanisława była ostrzeżeniem przed niebezpieczną eskalacją sporów. Czy rzeczywiście historia władcy, który posuwa się za daleko, oddziaływała na polskie życie polityczne?

Prof. Andrzej Nowak: Z pewnością tak. Pierwszy, niemal współczesny tym wydarzeniom opis tego konfliktu, który pochodzi z Kroniki Galla Anonima, jest niezwykle lakoniczny. Tam nie ma jeszcze tej interpretacji tego wydarzenia. Ten przekaz zbudował dopiero Mistrz Wincenty nazywany Kadłubkiem. To on uznał, że jest to historia o nadużyciu władzy królewskiej, która przekracza swoje granice. Biskup jest w niej obrońcą społeczeństwa przed wszechwładzą króla. Ta opowieść jest ważna, ponieważ okazała się "bezkonkurencyjna" przez następne 300 lat. Kronika Kadłubka była najważniejszym źródłem do poznania polskiej historii dla wielu kolejnych pokoleń. Kształtowała ich pamięć historyczną. Należy również dodać, że echem tego konfliktu był brak świętych wśród przedstawicieli dynastii Piastów. Byli oni w niemal każdej średniowiecznej dynastii panującej. Fakt ten obniżał rangę dynastii i ochronę nadaną przez świętego patrona. Dopiero królewicz Kazimierz, syn Kazimierza Jagiellończyka, został wyniesiony na ołtarze, ponad 120 lat po swojej śmierci. Dopiero on był świętym z dynastii panującej. Piastowie, choć bardzo ważni i szanowani, nie byli tak usakralizowani, aby stanąć ponad społeczeństwem. Można więc powiedzieć, że bp Stanisław był traktowany jako druga strona debaty lub konfliktu. Dzięki temu "podziałowi" funkcjonowała przestrzeń wolności. Jeżeli król może potraktować biskupa jako urzędnika lub wręcz skazać na śmierć, to nie ma wolności. Warto wziąć pod uwagę taką interpretację tego dylematu, który od XII wieku był postrzegany jako przesłanie, że władza despotyczna nie ma w Polsce miejsca.

PAP: W tym roku przypada 450. rocznica zawarcia Unii Lubelskiej. Jej zapisy początkowo wywoływały wśród części litewskich elit wiele oporów. Jak ostatecznie udało się doprowadzić do kompromisu zapewniającego ponad dwa wieki trwania unii?

Prof. Andrzej Nowak: Ta rocznica wydaje mi się szczególnie ważna, ponieważ pokazuje dobry przykład funkcjonowania unii. Dzisiejsza Unia Europejska przeżywa trudne chwile i dyskusje na temat tego, jak powinna funkcjonować, aby nie ubywało jej członków. Wielu komentatorów uważa, że powinna działać na zasadzie konsensu, zgody, a nie poniewierania swoimi członkami. Unia Lubelska została zawarta po 180 latach funkcjonowania związku dwóch państw w innych formach prawnych i w praktycznym działaniu Polski i Litwy. Niezbędna jest więc cierpliwość, bez której nie można liczyć na przełamywanie naturalnej skłonności każdej elity politycznej do troski o zachowanie własnej odrębności i swoich interesów. Tak było w przypadku Litwy, która broniła się przed wchłonięciem przez Polskę. Miała ku temu powody materialne, ale i moralne, ponieważ posiadała własną tradycję polityczną. Dlaczego miałaby z niej rezygnować na rzecz takiego porządku, w którym mieli dominować Polacy? Można więc zrozumieć obawy litewskich elit przed podporządkowaniem przez silniejszą kulturowo Polskę. 180 lat poprzedzających Unię Lubelską sprawiło, że Litwini nie czuli się obywatelami drugiej kategorii, poddanymi przymusowi polonizacji. Dotyczy to nie tylko katolickich Litwinów, lecz również mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego, którzy wyznawali prawosławie i mówili językiem ruskim. I dla nich było w Rzeczypospolitej miejsce. Nie od razu było to miejsce równoprawne, ale już w czasach Kazimierza Jagiellończyka i jego synów nastąpiło pełne zrównanie praw rodów prawosławnych z rodami wyznającymi katolicyzm. Takie działania budowały przekonanie, że nie tracimy podmiotowości, lecz zyskujemy szansę przetrwania. Pamiętajmy, że ważnym fundamentem unii było poczucie zagrożenia. Najpierw nadchodziło ze strony zakonu krzyżackiego, a potem Moskwy i Tatarów, będących częścią naporu islamskiego od południa. Łatwiej było radzić sobie z tym zagrożeniem wspólnie. W ten sposób unia obu państw krzepła. Dlatego w 1569 r. dążono do pogłębienia unii i nadania jej zupełnie nowego kształtu, którego podstawą miał być wspólny parlament, a więc wspólna grupa obywateli i reprezentacja wolności panującej w Rzeczypospolitej. Pamiętajmy, że przed decydującym etapem tworzenia porozumienia Moskwa stanęła niemal na przedpolu Wilna. Zajęcie Połocka w 1563 r. było bezpośrednim zagrożeniem dla serca Litwy. Unii opierali się jedynie magnaci. Szlachta litewska i ruska zdecydowanie poparły zawarcie nowej unii. To rody magnackie przechowały dumę wynikającą z litewskiej odrębności i tożsamości. U podstaw ich działań leżało również dążenie do zachowania odrębności kultury politycznej, która była dużo bardziej oligarchiczna niż w Królestwie. W Polsce już dawno szlachta wywalczyła sobie prawa formalnie zrównujące średnią i drobną szlachtę z najbogatszymi rodami magnackimi. Na Litwie szlachcic na zagrodzie nie był równy wojewodzie. Wojewoda, taki jak Radziwiłł czy Chodkiewicz, był niemal panami życia i śmierci drobnych bojarów. Szlachta litewska chciała więc mieć prawa podobne do polskiej szlachty i poczuć jej wolność. Nie chciała być tylko klientem wielkich rodów magnackich. To sprawiło, że Unia Lubelska była popierana przez szlachtę litewską i ruską. Wśród niej nie było żadnych oporów. Ostatecznie magnaci musieli ulec, bo zostaliby sami, bo nie mieli wsparcia do obrony starego porządku, w którym byli jedynymi panami Wielkiego Księstwa Litewskiego.

PAP: Przykład okrągłego stołu 1989 r. był "zaraźliwy" dla innych krajów Europy Środkowej znajdujących się pod rządami komunistów. Można ten moment porównać z zarysowanym wyżej obrazem litewskiej i ruskiej fascynacji wolnością panującą w Polsce. Tymczasem za panowania Wazów Rzeczpospolita próbowała "przeszczepić" swoje wzory wolności jeszcze dalej na wschód. Dlaczego próba realizacji tych idei w Moskwie zakończyła się tak wielkim niepowodzeniem?

Prof. Andrzej Nowak: Takie próby podejmowano już u schyłku XVI wieku. Po wygaśnięciu panującej przez osiem wieków dynastii Rurykowiczów wysyłano tam potężne poselstwa. Tę szansę chcieli wykorzystać przekonani o przewagach swojego systemu politycznego posłowie szlacheccy, którzy niewiele wcześniej sfinalizowali proces wdrożenia zapisów Unii Lubelskiej. Mieli więc nadzieję, że uda się rozszerzyć ten "eksperyment" na Moskwę. Takie przekonanie wyrażało wielu obywateli Rzeczypospolitej. Te poselstwa napotykały jednak mur nieufności ze strony rodów bojarskich zainteresowanych zachowaniem swoich wpływów, ale również jeszcze ważniejszą przepaść. Przez ponad siedem wieków na Rusi powstała kultura polityczna ogromnie różniąca się od kultury politycznej Rzeczypospolitej. Jej fundamentem było prawosławie moskiewskie, którego zasadniczym wyznacznikiem była wrogość wobec "zachodniego łacinnictwa". Wszystko, co związane z Zachodem, było traktowane jako śmiertelne zagrożenie dla tego modelu kultury i tożsamości rosyjskiej. Przekroczenie tej bariery okazało się niemożliwe. Odwołanie do patriotyzmu moskiewsko-prawosławnego, w którym Moskwa jest dziedzicem tradycji imperialnej Rzymu i nigdy nie zgodzi się na unię z krajem katolickim, sprawiło, że próba podjęta przez Rzeczpospolitą okazała się nieudana. Powstanie ludowe, które zakończyło polską obecność na Kremlu, było pobudzane m.in. przez prawosławnych mnichów. Klęska tych zamierzeń oznaczała, że uznano istnienie granicy unii pomiędzy Polską a Litwą. To kolejna ważna lekcja dla współczesnej Unii Europejskiej. Czy Unia może być bez granic i wchłaniać każdą tożsamość kulturowo-cywilizacyjną? Przykład Moskwy początków XVII wieku pokazuje, że nie jest to możliwe i nie można pogodzić silnej tożsamości religijnej nastawionej na konfrontację ze światem zewnętrznym. Wzór ustrojowy Rzeczypospolitej był uważany w XVI wieku za "nadający się na eksport" i rzeczywiście zatriumfował na Litwie. Różnica w porównaniu z rokiem 1989 polega na tym, że kontrolę nad naszą częścią Europy sprawowała nie Polska i nie ona była najważniejszym graczem, ale Związek Sowiecki. To Kreml decydował o granicach tego, co można zmienić. Okrągły stół doskonale wpasował się w strategię pierestrojki realizowaną przez Michaiła Gorbaczowa. Polska nie była centrum wydarzeń, lecz Moskwa. Bez zgodności polityki realizowanej przez generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego z polityką Gorbaczowa nie byłoby okrągłego stołu. To była część polityki odgórnie realizowanej z Moskwy. Nie twierdzę, iż przebieg obrad był realizowany w Moskwie, ale nie oznacza to, że pewien "idealny scenariusz wydarzeń" został wyreżyserowany w Polsce i był naśladowany w innych krajach Europy Środkowej. Taka wizja wydarzeń może być nazwana hagiograficzną i niemającą wiele wspólnego z rzeczywistym przebiegiem ówczesnych procesów. Geneza i przebieg obrad okrągłego stołu łączą się z ogólnym kierunkiem zmian dyktowanych przez ZSRS. Oczywiście poszczególne elementy procesów w krajach Europy Środkowej były modyfikowane przez lokalne specyfiki, szczególnie w PRL, ale bez wątpienia ogólny schemat był zgodny z zamierzeniami Gorbaczowa. Niezgodne z tym scenariuszem byłoby odrzucenie umowy okrągłego stołu i podjęcie decyzji o uznaniu spuścizny komunizmu za zupełne fiasko i pociągnięcie do odpowiedzialności osób ponoszących winę za siłowe utrzymywanie tego systemu. Brak rozliczenia systemu komunistycznego był wkalkulowany w podzielenie się władzą pomiędzy ludźmi reżimu a częścią opozycji według scenariusza akceptowanego przez Moskwę oraz bezpiecznego dla tych, którzy odpowiadali nie tylko za zapaść gospodarczą, lecz również konkretne zbrodnie. Dzięki realizacji tego scenariusza do dziś komuniści pozostają bezkarni.

PAP: W XIX wieku część polskich historyków uważała, że przyczyną upadku Rzeczypospolitej było wynaturzenie wolności, "zbyt wielka dowolność". Klasycznym przykładem była konfederacja targowicka, która także odwoływała się do tradycji polskiej wolności, sprzeciwiała się dziełu Sejmu Wielkiego, który był posądzany o odejście od dawnych obyczajów politycznych. Jak oddzielić "dobrą tradycję" polskiej wolności republikańskiej od tej "wynaturzonej", której symbolem stała się Targowica?

Prof. Andrzej Nowak: Ten podział wydaje mi się bardzo prosty. Jeśli ktoś przyjmuje pieniądze od obcych dworów, to przestaje bronić wolności, a zaczyna obronę interesów obcych mocarstw. To właśnie przypadek Targowicy. Jej najważniejszy przedstawiciel - Szczęsny Potocki - był najbogatszym obywatelem Rzeczypospolitej, ale zdecydował się przyjąć w pewnym sensie rolę płatnego protegowanego Katarzyny II, ponieważ uznał, że w ten sposób ocali polską wolność. On akurat nie był cynikiem, bo naprawdę wierzył, że broni tradycji polskiej wolności. Przekroczył jednak granice obrony wolności, o którą można było spierać się na sejmiku lub Sejmie i najostrzej rywalizować w granicach obywatelskiego konfliktu. Zdecydował się na odwołanie do pomocy zewnętrznej, które nie miało na celu dobra Rzeczypospolitej. To samo dotyczyło hetmana Seweryna Rzewuskiego. Trzeci, całkowicie cyniczny z "hersztów targowickich" Ksawery Branicki nie miał żadnych ideałów, lecz dążył do urządzenia się pod patronatem Katarzyny Wielkiej. Wszyscy trzej zbłądzili, tak jak cała Targowica, ponieważ uznała, że można zrobić coś dobrego dla Polski pod opieką cesarzowej Rosji. W pierwszej połowie XVIII wieku Stanisław Konarski, czyli twórca reformatorskiej tradycji Rzeczypospolitej, który uznał, że polską wolność należy ocalić przez reformy, powiedział, że obca opieka może być tylko macochą polskiej wolności, matką jej nie będzie nigdy. To moim zdaniem najprostsza lekcja pochodząca z Targowicy, pozwalająca na odróżnienie obrońców wolności od tych, którzy stają się grabarzami polskiej niepodległości. Szkoła historyczna, która wyrażała pogląd, wedle którego nadmiar wolności był grzechem polskiej wolności, jest całkowicie nieaktualna. Jej poglądy ukształtowały się w moim rodzinnym Krakowie po klęsce Powstania Styczniowego. Miała ona wiele świetnych dzieł, ale jej głównym popularyzatorem lub wręcz wulgaryzatorem był Michał Bobrzyński. W jego wizji o upadku Rzeczypospolitej zadecydował nadmiar wolności. Uznał, że to sami Polacy odpowiadają za upadek kraju, tak jakby nie było trzech sąsiadujących z Rzecząpospolitą imperiów zaborczych, w których zupełny brak wolności został zrekompensowany wytworzeniem siły zdolnej do podbijania innych krajów. Ci, którzy upierali się, że Polska wolność jest wartością i warto podtrzymywać tę część polskiego dziedzictwa, dobijali się o odbudowę Rzeczypospolitej, przegrywali we wszystkich powstaniach do 1863 r. Ostatecznie jednak wygrali w roku 1918. Polska została odbudowana dzięki pamięci o własnej wolności i pragnieniu jej odzyskania. Jednocześnie odrzucono dziedzictwo Targowicy, które wolność stawiało tak wysoko na piedestale, żeby w jej obronie odwoływać się do obcych mocarstw przeciwko niepodległości własnego kraju. To zbilansowanie wolności wewnętrznej z niepodległością na arenie międzynarodowej jest czymś, co jest najważniejsze dla Polaków w XX wieku, i czymś, co było bliskie tym, którzy w czasach PRL marzyli o niepodległości i już w latach siedemdziesiątych tworzyli pierwsze w kraju organizacje, takie jak Polskie Porozumienie Niepodległościowe z przełomu lat 1975 i 1976, których celem było odnowienie tej idei i upomnienie się o jej realizację.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy