"Pamięć o akcji 'Wisła' powinna łączyć Polaków i Ukraińców"
Pamięć o akcji "Wisła" powinna łączyć Polaków i Ukraińców. To wspólne odrzucenie komunistycznej przemocy - przekonuje Grzegorz Motyka, dyrektor Instytutu Studiów Politycznych PAN. O znaczeniu akcji "Wisła" dyskutowano w poniedziałek w Warszawie.
Podczas konferencji historycznej pt. "Akcja 'Wisła' w 1947 roku: wydarzenia, konteksty, współczesna kwalifikacja", odbywającej się w 70. rocznicę wydarzenia, uczestnicy rozmawiali na temat przymusowych wysiedleń Ukraińców w 1947 r., losów mniejszości narodowych w okresie stalinizmu, a także współczesnych ocenach akcji i stosunkach polsko-ukraińskich.
Jak podkreślił dyrektor Instytut Studiów Politycznych PAN - organizatora konferencji - akcja "Wisła" była jedną z "największych akcji represyjnych polskiego etapu stalinizmu. Do dziś wywołuje wiele dyskusji i emocji tyleż historycznych, co na temat tego, jak ma wyglądać kształt współczesnego nowoczesnego państwa europejskiego".
"Teraz, kiedy akcja 'Wisła' przez ten krótki moment rocznicowy zaczyna cieszyć się zainteresowaniem mediów, dużo osób zadaje pytania - co Polaków i Ukraińców dzieli, jeżeli chodzi o akcję 'Wisła'? Uważam (...) że pamięć tej akcji powinna nas łączyć, nie dzielić. Powinno nas łączyć wspólne odrzucenie komunistycznej przemocy" - podkreślił Grzegorz Motyka.
Podczas konferencji głos zabrał m.in. Jan Pisuliński (Instytut Historii Uniwersytetu Rzeszowskiego), który tłumacząc genezę i sposób przeprowadzenia akcji, zaznaczył, że "założeniem była likwidacja podziemia ukraińskiego i w tym celu przesiedlenie ludności ukraińskiej na tereny poniemieckie". "W praktyce realizowano także inne cele - umocnienie władzy komunistycznej. Przy okazji również zabezpieczenie akcji żniwnej i organizacji osadnictwa na terenach przesiedlonych. Akcja 'Wisła' miała też cele polityczne, a nie - jak przekonywano - jedynie militarne. Organizowano strukturę partii komunistycznej, bądź partii stanowiących ich agendy i starano się przekonać ludność terenów, na których działano, do systemu komunistycznego i nowej władzy" - dodał, podkreślając, że przewaga liczebna wojska nad ludnością cywilną była tak wielka, że nie usprawiedliwiała wysiedleń.
Na temat losów przesiedlonych mówił Igor Hałagida z oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku. "Losy Ukraińców (...) właściwie był uwarunkowany działaniami, podejmowanymi jeszcze w trakcie trwania akcji wysiedleńczej, gdy na stacjach załadowczych starano się doprowadzać do dezintegracji społeczności ukraińskiej. Transporty z mieszkańcami poszczególnych wsi były rozsyłane do przeciwległych regionów Polski, na Mazury i Dolny Śląsk. To powodowało, że rwały się więzy sąsiedzkie, ale często także rodzinne" - podkreślił.
"Źle oszacowano liczbę osób podlegających wysiedleniu. W dokumentach mówiło się o 20, 30 tys. osób. W praktyce przesiedlono ok. 140 tys. W praktyce spowodowało to, że gdy transporty z Ukraińcami zaczęły przyjeżdżać, okazało się, że nie ma już wolnych gospodarstw. Dlatego też kierowano ich tam, gdzie były wolne miejsca (...) Sposób przesiedlenia - nierzadko dając kilka godzin na spakowanie całego dobytku - powodował, że przesiedleńcy ukraińscy od samego początku znaleźli się w trudnej sytuacji materialnej. Z jednej strony zostali osiedleni na zniszczonych gospodarstwach, nie posiadali niezbędnych narzędzi... Wszystko to spowodowało, że nadchodząca zima okazała się dla nich okresem bardzo trudnym" - dodał.
"Większość polskich sąsiadów odnosiła się do nich z co najmniej rezerwą. Często spowodowane to było komunistyczną propagandą. Przyjazd Ukraińców poprzedzany bywał ostrzeżeniami dla Polaków, by uważali na przybyszów, ponieważ przyjeżdżają mordercy generała Świerczewskiego. Wbrew intencji władz, społeczność ukraińska nie asymilowała się, tylko zamknęła się w narodowościowym getcie, w którym pielęgnowała tradycje i język" - powiedział Hałagida. "Dopiero po 1956 r. pojawiła się możliwość powrotu. Mówi się o kilkunastu tysiącach. Najczęściej były to powroty indywidualne, nie były one ułatwiane przez władze" - dodał.
Podczas konferencji w Pałacu Staszica wypowiedział się również Roman Kabaczij z Instytutu Informacji Masowej w Kijowie. "Te wszystkie wydarzenia są na tyle skomplikowane, że do dziś myli się je ze sobą na Ukrainie" - powiedział, oceniając, że akcja "Wisła" to znana nazwa, pod którą rozumie się wiele różnych wysiedleń, przeprowadzanych na przestrzeni lat. "Wówczas Kijów umył ręce. Powiedziano, że prawdziwi Ukraińcy pojechali na Ukrainę, a w Polsce zostali sami źli bandyci. Nie mówiono o tym w żaden sposób. Mój wujek mówił: Polacy wysiedlali Polaków. W ten sposób myśleć mogło wielu mieszkańców pogranicza" - zauważył.
"Mówienie o tych czasach to nie tylko mowa o zbrodni. Coraz więcej mówi się także o kulturze, o tym, że dziedzictwo ukraińskie w Polsce musi być interesujące nie tylko dla Polaków. Że skoro Polacy jeżdżą w podróże nostalgiczne do Lwowa, to dlaczego Ukraińcy nie mieliby jeździć tak samo do Przemyśla czy Krynicy?" - pytał.
Akcja "Wisła" została przeprowadzona od kwietnia do końca lipca 1947 r. przez władze komunistyczne. Jej formalnym celem była likwidacja Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Pretekstem uzasadniającym wysiedlenie mieszkańców Ukrainy i zastosowania w stosunku do nich odpowiedzialności zbiorowej było zastrzelenie 28 marca wiceministra obrony narodowej gen. Karola Świerczewskiego w zasadzce, zorganizowanej przez UPA. Operacja objęła ok. 140 tys. osób, które zostały wysiedlone na tzw. Ziemie Odzyskane. Akcja wiązała się z utratą dobytku przez przesiedlanych, którzy otrzymywali mienie po wysiedlonych stamtąd Niemcach.
W 1990 r. akcję potępił polski Senat, a w 2002 r. ubolewanie z powodu jej przeprowadzenia wyraził także prezydent Aleksander Kwaśniewski. W 2007 r., w 60. rocznicę akcji "Wisła", została ona potępiona przez prezydentów Polski i Ukrainy, Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenkę.