"Polscy Żydzi byli zamożni? To mit"

Mitem jest, że polscy Żydzi byli zamożni. Zdecydowana większość z nich była uboga, zamieszkiwała też biedne miejsca - powiedział PAP historyk Jakub Chmielewski z Działu Naukowego Państwowego Muzeum na Majdanku.

"Większość polskich Żydów była uboga, a zamieszkiwane przez nich kwartały były na ogół pozbawione infrastruktury sanitarno-higienicznej, zaś budynki znajdowały się w bardzo złym stanie technicznym" - powiedział PAP Chmielewski, który wygłosił wykład na konferencji naukowej poświęconej losom polskich Żydów w początkach okupacji niemieckiej.

Chmielewski przypomniał, że w Lublinie już w pierwszych godzinach po zajęciu miasta niemieckie władze wojskowe schwytały kilka tysięcy zakładników - zarówno Polaków, jak i Żydów, którzy mieli stanowić zabezpieczenie na wypadek ewentualnych wystąpień ludności przeciwko instalującej się władzy okupacyjnej. Jak mówił, "była to jedynie zapowiedź eskalacji przemocy".

Reklama

"Osoby te zmuszono do wykonywania różnych prac porządkowych w obrębie miasta. To samo działo się na innych okupowanych terenach. Zatem ludność żydowską początkowo wykorzystywano przy pracach doraźnych, lecz szybko ich zakres został znacznie rozszerzony. Zaczęto umieszczać ich w obozach pracy. Tworzono je zarówno w miejscach zamieszkania Żydów, trafiali oni też do zamiejscowych obozów pracy. Z uwagi na niezwykle ciężkie warunki zatrudnienia była ona jedną z form ich wyniszczenia" - opowiadał Chmielewski.

Mówiąc o początkowej fazie wykluczenia wskazał na ich stygmatyzowanie. "W Lublinie początkowo wprowadzono stygmatyzującą żółtą gwiazdę Dawida, zastąpioną wkrótce, podobnie jak na innych okupowanych terenach, białą opaską z gwiazdą Dawida, co miało odróżnić Żydów od ludności 'aryjskiej'. Zakazano im także wchodzenia do miejsc użyteczności publicznej - parków, restauracji, kin oraz poruszania się po głównych ulicach miasta. Wprowadzono również zakaz opuszczania miejsca zamieszkania pod groźbą poważnych sankcji, a możliwe to było jedynie po uzyskaniu zgody władz niemieckich" - wymieniał.

Tłumaczył, że "formą prześladowania była także gettoizacja polegająca na koncentracji Żydów w najuboższych częściach miast". "W Lublinie przesiedlano ich do historycznej dzielnicy żydowskiej na Podzamczu" - podał.

Mit o tym, że polscy Żydzi byli zamożni tłumaczył tym, że Żydzi przed wojną zdominowali niektóre zawody, bardzo wielu było rzemieślnikami, kupcami, zdecydowanie mniej np. pracowało na roli. "Trzeba pamiętać, że to nie były duże manufaktury czy przedsiębiorstwa. Wiele z nich stanowiły małe, często jednoosobowe zakłady. Uzyskane w ten sposób dochody niejednokrotnie decydowały o przetrwaniu całej rodziny. Nieporozumieniem są twierdzenia, jakoby polscy Żydzi byli zamożni, gdyż w rzeczywistości było zgoła odmiennie" - zaznaczył.

Dodał, że miejsca, w których gromadzono Żydów, bardzo szybko stawały się przeludnione. Wzrastało tam zagrożenie epidemiczne, które doprowadzało w konsekwencji do wybuchu epidemii. Nie było czym leczyć chorób, brakowało personelu medycznego, lekarstw i żywności.

Odnosząc się do sytuacji getta w Lublinie zwrócił uwagę na jego specyfikę. Getto to bowiem zostało późno ograniczone. "Lubelskie getto zaczęto grodzić dopiero na przełomie 1941 i 1942 r., kiedy to prawdopodobnie zapadła już decyzja dotycząca jego likwidacji i innych społeczności w dystrykcie lubelskim. W tym czasie trwała już budowa pierwszego obozu zagłady w Bełżcu, w którym niedługo później Niemcy zamordowali większość lubelskich Żydów, co też zapoczątkowało 'Aktion Reinhardt'" - powiedział PAP.

Zwrócił uwagę, że getto lubelskie zaczęto grodzić zaledwie około 3 miesięcy przed rozpoczęciem "akcji wysiedleńczej" do wspomnianego obozu zagłady, przy czym był to jeden z kilku kroków zmierzających do ostatecznego celu. "Z uwagi przypuszczalnie na brak materiałów budowlanych nastąpiło to dopiero kilka miesięcy po jego formalnym utworzeniu" - poinformował historyk.

Mówiąc o specyfice Lublina powiedział: "Zarówno przed wojną, jak i podczas okupacji świat polski i żydowski symbolicznie oddzielała stojąca do dzisiaj Brama Grodzka. Zbyt dużym uproszczeniem jest mowa o getcie na Starym Mieście, które w znacznej części wyłączono z procesu gettoizacja. Faktycznie powstało ono w obrębie historycznej dzielnicy żydowskiej na Podzamczu. Dopiero podczas przygotowań do jego likwidacji zostało podzielone na części A i B, przy czym część B powstała w wydzielonym kwartale Starego Miasta, lecz funkcjonowała ona zaledwie kilka tygodni".

"Z relacji z tamtego okresu wynika, że kontakt między światem polskim i żydowskim było mocno ograniczony" - dodał. Wyjaśnił, że "większość Żydów posługiwała się językiem jidysz, co utrudniało wzajemne kontakty, choć ich całkowicie nie wykluczało".

Jak mówił, "nie można zapomnieć, że w pierwszych dwóch latach okupacji szczególnie istotne było wprowadzane przez władze niemieckie prawo wymierzone w podstawy egzystencji ludności żydowskiej, co doprowadziło do jej dyskryminacji, wykluczenia, stygmatyzacji, eksploatacji, a także pauperyzacji". "Na to nakładał się jeszcze wspomniany już proces gettoizacji. Stworzone przez władze niemieckie katastrofalne warunki doprowadziły do zagłady pośredniej Żydów, co poprzedziło kolejny etap ludobójczej polityki, jakim była eksterminacja w komorach gazowych" - podkreślił.

Anna Hirsh z Jewish Holocaust Centre w Melbourne, w trakcie wykładu "'Tego już nie ma ...' Pocztówki z Warszawy, okupowana Polska 1939-1941" zaprezentowała kilka przykładów korespondencji osobistej wychodzącej z Warszawy, która znalazła się w Australii. Większość tych pocztówek znajduje się w zbiorach archiwalnych w Jewish Holocaust Centre.

Badaczka wskazała, że dla Żydów "kontakt ze światem zewnętrznym był linią życia, łagodził izolację". "Dzięki niemu wymieniano informacje, można było wyprosić najpotrzebniejsze rzeczy, to on podtrzymywał nadzieję" - dodała.

Hirsh przekazała, że pocztówki opisywały osobiste reakcje na wydarzenia w getcie, stanowiły także źródło informacji o dacie, kiedy dana osoba żyła. Dodała, że przed wojną listy pisane były w jidysz, a pocztówki z warszawskiego getta są po polsku i niemiecku.

Jak mówiła, w korespondencji tej nie pisano o potwornościach życia w getcie, nie ma tam też informacji o przemocy, epidemiach, a stwierdzane są tylko śmierci, często bez podania przyczyny. "Ta korespondencja jest bardzo osobista, skupia się na sprawach rodzinnych" - dodała.

Hirsh przytoczyła również wypowiedź Pereca Opoczyńskiego, który był listonoszem w getcie. "Często poczta była jedyną szansą ratunku. Można było otrzymać wsparcie od krewnych, żyjących np. na wsi. Wielu sprzedawało to, co dostawało, aby zakupić żywność dla siebie i swoich rodzin" - pisał w swoich pamiętnikach Opoczyński.

Zwróciła uwagę, że przed wojną listy były wrzucana do skrzynek pocztowych, a w getcie listonosz musiał osobiście dostarczać listy, aby zbierać dodatkowe opłaty. Dodała, że "był celem różnego rodzaju nękań i narzekań".

Konferencja naukowa "Początki okupacji nazistowskiej. Ciągłość i zmiana w życiu polskim i żydowskim 1939-1941" odbyła się w poniedziałek i wtorek w Warszawie. Zorganizowało ją m.in. Muzeum Getta Warszawskiego.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy