Popularność Żołnierzy Wyklętych? Sprawia ogromną satysfakcję

- Zjawisko popularności tematyki Żołnierzy Wyklętych wśród młodych ludzi sprawia mi ogromną satysfakcję, bowiem jest świadectwem, że znaczna część najmłodszego pokolenia odrzuciła peerelowskie i postpeerelowskie spojrzenie na historię. (…) Część najmłodszego pokolenia odzyskuje świadomość historyczną, odrzucając naleciałości komunistycznej propagandy i odwołując się do tradycji niepodległościowej. Z punktu widzenia interesów Rzeczypospolitej o niczym lepszym nie można marzyć – mówi z rozmowie z Interią w 70. rocznice powstania antykomunistycznego Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość" doktor habilitowany Filip Musiał z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

Artur Wróblewski, Interia: Powstałe na fundamencie rozwiązanej Armii Krajowej Zrzeszenie "Wolność i Niezawisłość" - choć posiadające oddziały zbrojne - zamierzało w pokojowy i polityczny sposób doprowadzić do demokratycznych wyborów w Polsce. Co spowodowało zmianę dotychczasowej strategii walki zbrojnej? Czy rzeczywiście walka pod koniec 1945 roku nie miała już sensu? Jakie sukcesy w działalności politycznej i propagandowej odniosła WiN?

Dr hab. Filip Musiał, IPN: Zmiana formuły działania była efektem ewolucji sytuacji politycznej i geopolitycznej. Jesień 1945 r., to chwila kiedy w Polsce funkcjonuje zdominowany przez komunistów Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej (TRJN). Wicepremierem jest w nim oczywiście Stanisław Mikołajczyk - dawny premier Rządu RP na Uchodźstwie - ale jego obecność w TRJN niewiele zmienia. Jest to twór pozostający pod kontrolą Sowietów. Mimo to, zostaje on uznany na arenie międzynarodowej i zachodni alianci wycofują swe poparcie dla - wciąż działającego - konstytucyjnego Rządu RP na Uchodźstwie, a uznają TRJN. To kończy pewną epokę - Polskie Państwo Podziemne zostaje rozwiązane, a zarazem znaczenie władz uchodźczych jest odtąd jedynie symboliczne. Nie można też liczyć na poparcie zachodnich aliantów, którzy wydają się akceptować narzucony przez Stalina podział Europy.

Reklama

- W takiej sytuacji dla konspiracji krajowej staje się jasne, że sprawa polska rozstrzygnie się w kraju. Jest zarazem oczywiste, że nie da się wywalczyć niepodległości drogą zbrojną, bo należałoby pokonać nie tylko rodzimych komunistów, ale także Związek Sowiecki. Pozostaje zatem droga polityczna czyli obiecane w czasie konferencji jałtańskiej wybory. O nie toczy się gra. O wolne, niesfałszowane wybory walczy jawnie działający Mikołajczyk wraz z PSL, i Karol Popiel ze Stronnictwem Pracy, a także zróżnicowane ideowo odłamy podziemia niepodległościowego, w którym wkrótce WiN stanie się organizacją najliczebniejszą. Dlatego w "Wytycznych ideowych" twórcy Zrzeszenia piszą "Wyborów sfałszować nie damy" i dlatego rozpoczynają polityczną walkę o niepodległość. Jednak rzeczywistość wprowadzanego systemu totalitarnego sprawi, że walka stricte polityczna nie będzie możliwa. Skala komunistycznych represji spowoduje, że nie da się rozwiązać oddziałów leśnych, które będą szczególnie silne zwłaszcza na wschodniej ścianie Polski.

- Zrzeszenie "Wolność i Niezawisłość" będzie jednak się starało realizować teoretyczne założenia. Z sukcesem podejmowało wiele przedsięwzięć o charakterze propagandowym. Fundamentalne znaczenie miało przełamanie komunistycznego monopolu informacyjnego. Dlatego WiN wydawał prasę podziemną - w skali ogólnopolskiej było to kilkadziesiąt tytułów -, czy organizował akcje ulotkowe informujące o prawdziwej sytuacji w kraju zajętym przez Armię Czerwoną i podporządkowanym komunistycznej władzy. Usiłował też ukazywać prawdziwe oblicze władz reżimu, między innymi w trakcie tzw. Akcji "O" - czyli "odpluskwianie", w czasie której za pomocą ulotek piętnował członków partii, czy władz komunistycznych wskazując na ich zależność od Sowietów i ukazując wkład w budowanie totalitaryzmu w Polsce. Z drugiej zaś strony - także poprzez skoordynowaną akcję - starał się zastraszyć komunistycznych aparatczyków przesyłając im ostrzeżenia i nakłaniając do zaprzestania działań realizowanych w istocie w interesie sowieckim.

Wydaje się jednak, że za największy sukces polityczny należy uznać współudział WiN-u w powołaniu Komitetu Porozumiewawczego Organizacji Demokratycznych Polski Podziemnej. Miał on być swoistą platformą łączącą różne ideowo odłamy niepodległościowej konspiracji. Z kolei za największy sukces propagandowy, czy może największe sukcesy propagandowe, można uznać wystosowanie "Memoriału do Rady Bezpieczeństwa ONZ" (zawierającego opis rzeczywistej sytuacji w poddanej sowieckiej dominacji Polsce), czy pisma do Trybunału w Hadze i prezydenta USA Harry’ego Trumana.

Pomimo demobilizacji oddziałów, na Lubelszczyźnie, Białostocczyźnie i części Mazowsza, żołnierze WiN wciąż prowadzili walkę, pomimo przeważających sił komunistów. Z jakim skutkiem? Czy mógłby Pan wskazać na najbardziej znaczące i brawurowe zwycięstwo żołnierzy WiN?

- Przede wszystkim musimy pamiętać, że oddziały WiN powstrzymywały się od walki bieżącej. Działały raczej w samoobronie - np. rozbijając areszty i więzienia by uwolnić aresztowanych konspiratorów czy likwidując szczególnie zasłużonych aparatczyków reżimu. Dochodziło oczywiście także do klasycznych potyczek, ale raczej wtedy, gdy oddziały WiN-owskie wchodziły na ubeckie obławy. Spośród likwidacji jedną z najbardziej głośnych było zastrzelenie w Tarnowie tzw. sowietnika, czyli oficera NKWD oddelegowanego do polskiej komunistycznej bezpieki, lejtnanta Lwa Sobolewa, który między innymi zasłynął wydawaniem poleceń bestialskiego torturowania aresztowanych konspiratorów. Głośnym echem odbijały się rozbicia przez żołnierzy WiN urzędów bezpieczeństwa - połączone z uwolnieniem aresztowanych - np. w Tomaszowie Lubelskim, Łukowie czy Zamościu.

- Jeśli jednak miałbym wskazać to jedno najważniejsze zwycięstwo, to wydaje mi się, że był nim rajd oddziałów por. Leona Taraszkiewicza "Jastrzębia" i sierż. Józefa Struga "Ordona" z jesieni 1946 r., który przeszedł do konspiracyjnych legend. W czasie rajdu, czyli ciągu kilku akcji zbrojnych, winowcy rozbili posterunki MO w Cycowie, Łęcznej i Milejowie, rozbroili oddział WOP między Włodawą a Chełmem, a potem opanowali Włodawę rozbijając posterunek MO i Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego i uwalniając z aresztów ok. 100 więźniów.

WiN współpracowała z UPA. Czy była to klasyczna sytuacja sojuszu dwóch wrogów przeciwko wspólnemu, silniejszemu przeciwnikowi, czyli Związkowi Sowieckiemu, czy za sojuszem stały też inne powody?

- Zasadniczym celem porozumienia - z punktu widzenia Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, a później WiN - była ochrona cywilnej ludności przez zbrodniami UPA. Porozumienie przewidywało bowiem, że UPA zaprzestanie działań przeciw cywilom, co miało być gwarancją bezpieczeństwa dla polskich wsi na wschodniej ścianie powojennej Polski. Był też spektakularny militarny efekt tego układu, gdy w maju 1946 r. połączone oddziały WiN i UPA opanowały Hrubieszów. Jednak, zgodnie z sugestią zawartą w Pana pytaniu, tym, co cementowało porozumienie było sowieckie i komunistyczne zagrożenie. Wydaje mi się zarazem, że rzeczywisty stosunek WiN do UPA najlepiej wyraził płk Franciszek Niepokólczycki. Gdy go sądzono prokurator zarzucił mu, że prowadził rozmowy z UPA, podczas gdy władze "ludowej" Polski takich negocjacji nie podejmowały, na co prezes II Zarządu Głównego WiN odparł: "Wysoki Sądzie, władze bezp[ieczeństwa] ani wojsko nie potrzebowały by odwoływać się do uczuć, bo gdybym ja posiadał te możliwości, to znaczy broń, to bym całkiem po prostu zlikwidował to towarzystwo". Bowiem po Rzezi Wołyńskiej i innych zbrodniach UPA trudno było o prawdziwy sojusz. Negocjacje i porozumienie były traktowane jako konieczność podziemie nie miało przecież innej możliwości zapewnienia ochrony ludności cywilnej.

Jak głębokie było przekonanie dowództwa WiN o ewentualnym wybuchu III wojny światowej? Czy naprawdę wierzono, że alianci zdecydują się na zbrojną konfrontację ze Związkiem Sowieckim? Jak wyglądały kontakty WiN z Zachodem?

- Musimy pamiętać, że sytuacja geopolityczna zmieniała się wtedy niezwykle dynamicznie, i bywały momenty kiedy wybuch kolejnego konfliktu zbrojnego wydawał się bardziej prawdopodobny i momenty kiedy wydawał się on raczej trudny do wyobrażenia. Jednak kierownictwo WiN nie pokładało swych nadziei w konflikcie zbrojnym - takie nastroje panowały przede wszystkim wiosną 1945 r., kiedy zakładano możliwość wybuchu konfliktu między zachodnimi i wschodnimi aliantami po kapitulacji III Rzeszy. To jednak działo się jeszcze przed powstaniem WiN. Kolejny silnie odczuwalny wzrost napięcia między wschodem a zachodem nastąpił dopiero w 1949 r. kiedy powstały dwa państwa niemieckie, a Sowieci wprowadzili blokadę Berlina Zachodniego - ale zarówno te wydarzenia, jak i późniejszy wybuch wojny koreańskiej działy się już po rozbiciu IV Zarządu Głównego WiN. Zatem nie w kolejnym militarnym konflikcie światowym, ale w rzetelności zapowiedzianych w Jałcie wyborów konspiratorzy widzieli szansę na odzyskanie przez Polskę niepodległości.

- Jeśli zaś chodzi o kontakty z Zachodem to - pomijając pisma wystosowane do instytucji międzynarodowych - realizowali je wysłani na Zachód winowcy, którzy z polecenia Franciszka Niepokólczyckiego powołali Delegaturę Zagraniczną WiN z placówkami w kilku miastach na świecie. To ona miała przypominać o sytuacji Polski i czyniła to nawiązując kontakty z kręgami dyplomatycznymi i politycznymi najważniejszych państw wolnego świata.

UB i NKWD dosyć łatwo rozpracowywało dowództwo WiN. Co stało za dekonspiracją Zrzeszenia?

- Daleki byłbym od stwierdzenia, że łatwo, ale wszystko oczywiście zależy od przyjętych kryteriów, czy inaczej punktu widzenia. Musimy bowiem pamiętać, że najwyższe "piętra" WiN - kolejne Zarządy Główne, czy zarządy obszarów i okręgów tworzyli byli oficerowie Armii Krajowej. Najczęściej ludzie bardzo znani w podziemiu. Tymczasem efektem akcji "Burza", w czasie której dowództwo AK i znaczna część korpusu oficerskiego i żołnierzy AK, siłą rzeczy wychodziła z konspiracji i była ujawniania przed Sowietami, a także komunistycznymi siatkami wywiadowczymi, czy wcześniejsza penetracja podziemia wojennego przez wywiad sowiecki i komunistyczny dawały działającemu po wojnie aparatowi represji ogromną przewagę. Nie możemy też zapominać o akcjach amnestyjnych z 1945 i 1947, w trakcie których ujawniło się w sumie blisko 90 tysięcy konspiratorów - składając ankiety mówiące o swej podziemnej działalności i kontaktach. Do tego dochodzi atmosfera powszechnego terroru, w której łatwiej o werbowanie agentury, i stosowanie drastycznych tortur wobec ujętych działaczy podziemia. Biorąc to wszystko pod uwagę jestem zdania, że kolejni prezesi WiN i tak długo umykali z sideł zastawianych przez komunistów.

Symboliczne dla WiN i całego ruchu antykomunistycznego są losy Łukasza Cieplińskiego ps. Pług, prezesa IV Zarządu Głównego WiN. Przekonany o dobrej woli komunistów, ujawnił część informacji związanych z działalnością organizacji, a następnie, po barbarzyńskich torturach i pokazowym procesie, został skazany na śmierć i zamordowany. Czy mógłby Pan opisać jak ostatnie miesiące życia Cieplińskiego? Co skłoniło Pługa do "współpracy" z UB?

- Przede wszystkim nie nazwałbym tego współpracą z bezpieką. Mówimy przecież o człowieku aresztowanym przez UB, który nie idzie na współpracę, ale raczej, znajdując się w krytycznym położeniu, usiłuje prowadzić z aparatem represji specyficzną grę. W sytuacji, w której w areszcie znajduje się już znaczna liczba jego współpracowników, a także pokaźna część organizacyjnych archiwów, a więc w sytuacji, gdy wiedza bezpieki o kierowanej przez Cieplińskiego organizacji jest olbrzymia. Przypomnijmy, że prezes IV Zarządu Głównego WiN został aresztowany 27 listopada 1947 r., i był przesłuchiwany najpierw w Katowicach, a później w Krakowie, to prawdopodobnie tutaj złożono mu propozycję, że jeśli ujawni działaczy nie będą oni represjonowani. Nie wiemy co skłoniło płk. Cieplińskiego do ujawnienia wówczas części kontaktów organizacyjnych, być może elementem, który miał go przekonać o tym, że sytuacja się zmieniła i słowo bezpieczniackich śledczych jest coś warte, było ułaskawienie w tym właśnie czasie Franciszka Niepokólczyckiego - któremu orzeczoną karę śmierci zamieniono na więzienie dożywotnie. Być może zaś użyto jednej z ważnych metod przesłuchań, a więc tzw. metodę wszechwiedzy. Wykorzystując drobiazgową wiedzę o części struktur tworząc miraż, że bezpieka wie już wszystko, ale tylko od postawy prezesa zależy czy jego ludzie zostaną skazani czy amnestionowani? Możemy snuć domysły, ale odpowiedzi nie poznamy. Niewątpliwie jednak Ciepliński szybko zorientował się, że został wprowadzony w błąd, zaś bezpieka nie wierzyła, że nie ukrywa dalszych tajemnic organizacyjnych co stało się przyczyną długotrwałych bestialskich tortur jakim go poddano. Warto jednocześnie pamiętać, że wymierzoną mu karę śmierci, którą wykonano, można też traktować jako rodzaj zabezpieczenia gry operacyjnej "Cezary", którą w tym czasie bezpieka zaczęła prowadzić.

Koniec WiN to także dramatyczna historia. UB udało się umieścić w najwyższych władzach swojego człowieka, niejakiego Józefa Kowalskiego ps. Kos. Kim był i jak udało mu się wejść do Zarządu?

- Bezpiece udało się znacznie więcej. Rozbicie IV Zarządu Głównego WiN wykorzystano do zawiązania gry operacyjnej "Cezary", która była jednym z najbardziej udanych przedsięwzięć operacyjnych w historii resortu. Do współpracy z bezpieką pozyskano Stefana Sieńkę "Wiktora" - jednego ze współpracowników Cieplińskiego. Upozorowano jego ucieczkę z aresztu - chirurgicznie wykonano mu nawet bliznę imitującą ranę postrzałową - i rozesłano za nim faktyczne listy gończe, tylko garstka osób w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego wiedziała o mistyfikacji. W oparciu o niego zbudowano fikcyjną, prowokacyjną V Komendę WiN, której kierownictwo składało się z kadrowych funkcjonariuszy UB oraz agentów bezpieki wprowadzonych w nią "w ciemno" - to znaczy przekonanych, że infiltrują prawdziwą organizację konspiracyjną. Operacja "Cezary" stała się wkrótce największą grą operacyjną prowadzoną przez MBP, której koordynacją zajmował się specjalnie powołany odrębny departament. Podzielono ją na kilkadziesiąt wątków, z których najważniejsze były dwa. Jeden wywodził się z tzw. wątków krajowych, a jego celem było rozbicie ostatniego winowskiego zgrupowania partyzanckiego dowodzonego przez kpt. Henryka Kamieńskiego "Huzara". Udało się to dopiero po czterech latach starań w 1952 r. Aresztowano wówczas "Huzara", który został skazany na karę śmierci i zamordowany. Jednak najważniejszym wątkiem operacji "Cezary" była dezinformacyjna gra z Delegaturą Zagraniczną WiN. Do niej właśnie niezbędny był Sieńko. W czasie wojny działał w rzeszowskiej AK i jeszcze wtedy poznał szefa Delegatury ppłk Józefa Maciołka. Zatem Sieńko był niezbędnym elementem pozwalającym przekonać Delegaturę, że V Komenda jest organem wiarygodnym. W tym czasie Delegatura, na mocy porozumienia z wywiadami USA i Wielkiej Brytanii przekazywała im część informacji o sytuacji w "ludowej" Polsce, co miało pozwalać na budowanie wiarygodnego obrazu rzeczywistości politycznej, społecznej, gospodarczej i militarnej w bloku wschodnim. Celem operacji "Cezary" było więc prokurowanie rzekomych raportów WiN dla Delegatury Zagranicznej po to by dezinformować zachodnie wywiady. Przedsięwzięcie to udawało się realizować przez cztery lata, po czym z końcem 1952 r. - z niewiadomych powodów - operację "Cezary" przerwano.

- Przywołany przez Pana Józef Kowalski ps. "Kos" przedstawiany jako prezes V Komendy był postacią fikcyjną, w którą wcielało się - zależnie od potrzeb - kilka osób: agentów i kadrowych funkcjonariuszy UB.

Nieliczne oddziały zbrojne związane z WiN przetrwały jeszcze do lat 50. zeszłego stulecia, a ostatni żołnierz Józef Franczak ps. Lalek poległ 21 października 1963 roku. Jak wyglądała konspiracja resztek winowców w latach 50., którzy przecież działali ze świadomością, że stoją na przegranej pozycji?

- W latach 50. - nie licząc zgrupowania kpt. Kazimierza Kamieńskiego "Huzara", które walczyło jeszcze do 1952 r. - możemy już właściwie mówić w większości wypadków o grupach przetrwania. Mamy więc do czynienia z kilkuosobowymi patrolami, które nie prowadzą już działalności ideowej czy zbrojnej nie mając ku temu możliwości. Wiedzą, że walka jest przegrana, jednak wyjście z konspiracji czy powrót do domu jest równoznaczny z aresztowaniem, torturami i wyrokiem długoletniego więzienia, albo karą śmierci. Trwają więc w lasach, ukrywają się w ziemiankach, albo skrytkach we wsiach i usiłują przeżyć. Także te grupy, tropione obławami i coraz częściej doświadczane zdradą, systematycznie się kurczą, aż przychodzi czas "odinoczków" - jak ich nazywano z rosyjska - czyli pojedynczych ukrywających się partyzantów - takich jak "Lalek". Niektórzy z nich ujawniają się w czasie "odwilży" inni pozostają w podziemiu i są łapani, albo giną jeszcze na przełomie lat 50. i 60.

W ciągu kilku ostatnich lat tematyka Żołnierzy Wyklętych stała się wręcz modna - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na ulicach widać młodzież w koszulkach z wizerunkami dowódców czy znakami oddziałów, na ścianach i murach pojawiają się graffiti na cześć niepodległościowców, nie mówiąc już o doniosłych obchodach Narodowego Święta Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jak Pan postrzega zjawisko "mody" na Żołnierzy Wyklętych?

- Sprawia mi ono ogromną satysfakcję, bowiem jest świadectwem, że znaczna część najmłodszego pokolenia odrzuciła peerelowskie i postpeerelowskie spojrzenie na historię. Pokolenia lat 90., czy początku XX w. nie będą powtarzały bzdur o "wyzwoleniu" Polski przez Armię Czerwoną, bo wolni od peerelowskich naleciałości i sentymentów wiedzą, że zostaliśmy przez Sowietów podbici. Nie będą przyjmować spuścizny po PRL za swoją i nie będą tłumaczyć, że "przecież innej Polski nie było". Nie będą wierzyć w bajki o patriotyzmie Wojciecha Jaruzelskiego, czy baśnie o konfidentach, którzy chcieli dobrze i nikogo nie skrzywdzili.

- Wbrew wyniszczającym narodową tożsamość cięciom w programach nauczania, wbrew karczowaniu lekcji historii ze szkół, część tego najmłodszego pokolenia odzyskuje świadomość historyczną odrzucając naleciałości komunistycznej propagandy i odwołując się do tradycji niepodległościowej. Z punktu widzenia interesów Rzeczypospolitej o niczym lepszym nie można marzyć.

Partyzanci antykomunistyczni w świadomości Polaków przeszli wyboistą drogę: od "bandytów", przez ludzi zapomnianych, aż do bohaterów. Zasadniczą zmianę postrzegania Żołnierzy Wyklętych miała miejsce dopiero w ostatnich latach, choć od roku 1989 minęło ponad ćwierć wieku. Dlaczego tak późno?

- W moim przekonaniu dlatego, że pokolenia wychowane w PRL - w sensie masowym - mimowolnie przesiąkły komunistyczną propagandą. Zaczęła się ona z wolna załamywać od połowy lat 70. zwłaszcza dzięki aktywności opozycyjnych inicjatyw samokształceniowych, naukowych czy wydawniczych, ale te docierały jednak do stosunkowo niewielkiego kręgu odbiorców. Zmiana świadomości społecznej wymaga czasu, nie może dokonać się z dnia na dzień. Ale jednocześnie wymaga właściwego "podkładu".

- Zrozumienie postawy Żołnierzy Wyklętych wymaga zarazem świadomości tego co stało się z Polską w 1944 i 1945 r., wymaga przyznania oczywistego faktu, że zostaliśmy podbici przez ościenne mocarstwo, które zdecydowało o zagarnięciu połowy naszego przedwojennego terytorium, zlikwidowało nasze konstytucyjne władze i narzuciło uzurpatorską administrację zależną od Moskwy i działającą w jej interesie. Wiele osób wychowanych w PRL nie było zdolnych do przerwania propagandowych klisz, które kazały im wierzyć, że "ludowa" Polska może nie była państwem doskonałym, ale jednak "naszym". Jeśli zaś uznamy komunistyczną "ludową" Polskę za "naszą", to nie możemy chwalić tych, którzy z nią walczą...

- Patrząc zaś z innej perspektywy: komuniści zakłamywali historię przez niemal pół wieku, proces jej odkłamywania wymaga więc czasu.

Jak wiele jeszcze jest do odkrycia z kart historii polskiego podziemia drugiej połowy lat 40. zeszłego stulecia? Czy jest szansa na poznanie w całości losów Żołnierzy Wyklętych?

- Historia nigdy nie pozwala nam na to byśmy odkryli ją w pełni. Historyk może się do pełni poznania zbliżać, ale wiele procesów, zjawisk, faktów, pozostanie - i zawsze pozostawało - nieuchwytnych. Zatarły się w pamięci, nie zostały spisane, więc przepadły...

- Przed nami jednak wciąż olbrzymi obszar do badań, nie tylko regionalnych, choć takich "białych plam" jest chyba najwięcej, ale także do prób podsumowań ogólnopolskich. Obchodzimy przecież 70. rocznicę powstania Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość", a wciąż nie ma dobrej monografii tej organizacji. Ale żeby taka powstała, trzeba jeszcze wykonać olbrzymią pracę nad opisaniem historii wielu inspektoratów, niektórych okręgów czy obszarów. Do odkrycia pozostaje więc wciąż wiele, co sprawia, że ciągle mamy szansę na poznanie wielu zapomnianych życiorysów i przypomnienie bohaterów, którzy z woli komunistów mieli pozostać bezimienni.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: WiN | żołnierze wyklęci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy