Powojenne obozy komunistyczne: "Polskie" czy "nie-polskie"?

- W reakcjach na tytuł książki najbardziej zastanawiają mnie głosy twierdzące, że nie można mówić o "polskich obozach koncentracyjnych", w momencie, gdy przez ponad 50 lat w ogóle nie mówiono o tym problemie, nie mówiono o jakichkolwiek obozach – w ten sposób autor książki "Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne" Marek Łuszczyna komentuje polemiczne opinie na temat przyjętego przez niego nazewnictwa obozów utworzonych na terenie Polski po drugiej wojnie światowej.

Przypomnijmy, że właśnie ukazała się reporterska książka Marka Łuszczyny "Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne", opisująca horror obozów, w których komuniści więzili i mordowali Niemców, ale też Ślązaków, polskich wrogów tak zwanej władzy ludowej, wreszcie Ukraińców i Łemków. Co do istnienia tych złowieszczych miejsc i popełnionych tam bestialstw nie ma najmniejszych wątpliwości. Te pojawiają się, gdy zaczynamy charakteryzować obozy przymiotnikami. Czy były to - jak chciałby Łuszczyna - "polskie obozy koncentracyjne"?

"Polskie" zasadne czy niezasadne?

- Uważam, iż określenie "polskie obozy koncentracyjne" nie jest do końca uzasadnione. Niewątpliwie pisząc "polskie obozy koncentracyjne" należałoby bardzo przystępnie i rzetelnie wytłumaczyć czytelnikowi genezę nazwy. W literaturze naukowej historycznej, zarówno polskiej, jak i niemieckiej, nie stosuje się tego określenia. Również w latach 1944-1950 władze komunistyczne tak tych obozów nie nazywały. Tworzono obozy pracy przymusowej oraz obozy w celu odizolowania ludności uznanej za niemiecką, celem wysiedlenia jej do Niemiec, co czyniono w latach 1945-1946, a z obozów pracy przymusowej w latach 1948-1949 - wyjaśnia w rozmowie z Interią profesor Kazimierz Miroszewski z Uniwersytetu Śląskiego, ekspert w sprawach funkcjonowanie komunistycznego aparatu represji w powojennej Polsce.

Reklama

W podobnym tonie wypowiada się doktor Joanna Lubecka z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci narodowej.

- Samo określenie "polskie obozy koncentracyjne" nie jest uzasadnione. Dodałabym tutaj określenie "komunistyczne" lub "reżimu komunistycznego". Dystansujemy się od przymiotnika "polskie", gdyż nie uważamy ludowej Polski za kraj w pełni suwerenny, zwłaszcza w okresie powstawania tych obozów, przeznaczonych przede wszystkim dla ludności niemieckiej, ale też i wrogów tak zwanej władzy ludowej. Nie do końca uznajemy, że decyzje o utworzeniu tych obozów zostały podjęte suwerennie. Zatem, jeśli mamy określać te obozy mianem "polskich", a używało się takiego sformułowania, to należy jednak dodać, że to była decyzja reżimu komunistycznego i określać te obozy mianem "komunistycznych" - powiedziała nam historyk.

Łuszczyna nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy używanie sformułowania "polskie obozy koncentracyjne" jest uzasadnione historycznie. Jak zaznaczył, nie jest naukowcem, a reporterem.

- To jest pytanie do historyków. Dla mnie używanie tego zwrotu jest słuszne w oparciu o to, czego doświadczyłem rozmawiając z ludźmi, którzy wyłącznie pamiętali Polaków w tych obozach. Wiemy, że zakres budowania tych obozów leżał wyłącznie w gestii Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i był suwerenną decyzją resortu. To nie było tak, że robiono to pod nadzorem sowieckim. Przyjrzałem się tym faktom. Podnoszone są argumenty, że nie byliśmy wtedy suwerennym państwem. Czy zatem pozwala nam to dochodzić roszczeń od Rosji za obozy w Jaworznie i Świętochłowicach? Nie sądzę - ripostuje.

"Koncentracyjne"? Spór o kolejny przymiotnik

Należy odpowiedzieć również na pytanie, czy istniejące w latach 40. i 50. na terenie Polski obozy były "obozami koncentracyjnymi"?

- Obozy koncentracyjne wprowadzili Brytyjczycy w czasie wojny burskiej i Hiszpanie w wojnie o niepodległość Kuby. Celem było odizolowanie ludności cywilnej wspomagającej walkę niepodległościową - przypomina profesor Miroszewski. - Adolf Hitler nadał obozom inny wymiar w okresie do 1939 roku i jeszcze inne cele w czasie II wojny światowej. Stąd w społeczeństwie polskim bardzo negatywny kontekst tego określenia. Bardzie bym się skłaniał do określenia "obozy odosobnienia" w stosunku do polskich obozów po II wojnie światowej - dodał.

Doktor Lubecka również nie jest przekonana, że wobec opisanych w książce Łuszczyny miejsc określenie "koncentracyjne" jest uzasadnione.

- Problem jest taki, że dziś określenie "obóz koncentracyjny" automatycznie kojarzymy z niemieckimi obozami z czasów II wojny światowej. Tymczasem obozy koncentracyjne wymyślili Brytyjczycy, Niemcy wcześniej stworzyli tego typu obozy w Namibii, więc takie miejsca funkcjonowały już wcześniej. W popularnej semantyce obozy koncentracyjne kojarzą się jednak z II wojną światową i czymś więcej, niż tylko koncentracją ludności. Te miejsca kojarzymy z zagładą, nawet obozy pracy były obozami zagłady, gdzie zabijano przez morderczą pracę. Jednocześnie patrząc ściśle semantycznie, obóz koncentracyjny oznacza miejsce koncentracji ludności na zamkniętym terenie. Przechodząc do powojennych komunistycznych obozów w Polsce, to one wyłącznie obozami koncentracyjnymi nie były. Wciąż trwają badania nad nimi, można jednak stwierdzić, że na przykład w obozie w Jaworznie ofiary śmiertelne były. Śmierć tych osób nie była wyłącznie wynikiem dramatycznych warunków tam panujących, chociaż i te zbierały potężne żniwo zwłaszcza wśród umieszczonych tam dzieci, ale też były efektem zachowania załogi tego obozu. Z tego powodu trudno nazwać te miejsca wyłącznie obozami koncentracyjnymi - przekonuje historyk krakowskiego IPN.

- W obozach koncentracyjnych zamykało się ludzi bez wyroku na nieokreślony czas, spędzało się ich tam, koncentrowało w jednym miejscu. Opisane przeze mnie obozy odpowiadały tej właśnie definicji - twierdzi jednak Łuszczyna.

"Nie łączyć tych dwóch faktów"

Pomijając naukowe argumenty na temat zasadności określenia "polskie obozy koncentracyjne" w stosunku do komunistycznych miejsc kaźni w powojennej Polsce, dziś rzeczone sformułowanie obarczone jest niewspółmiernie cięższym balastem. Wszystko to z powodu pojawiających się w zagranicznych mediach, zakłamujących rzeczywistość określeń "polskie obozy koncentracyjne" albo "polskie obozy śmierci", odnoszące się do obozów stworzonych przez Niemców w okupowanej Polsce, w których eksterminowano między innymi obywateli polskich. 

- Sformułowania "polskie obozy" przestało się używać w momencie, gdy stało się ono synonimem czegoś innego, czyli przekłamania historii Polski dotyczącej czasów II wojny światowej. Automatycznie starano się niuansować to nazewnictwo, by nie powielać błędów i nie promować tego sformułowania. Dziś "polskie obozy" nie kojarzą się z tymi utworzonymi przez komunistów po wojnie, ale błędnie kojarzone są z obozami niemieckimi - usłyszeliśmy od doktor Lubeckiej.

- Z tego właśnie powodu współcześnie takie sformułowanie będzie na pewno czyniło zamieszanie w mediach zagranicznych, jak i społeczeństwie polskim - akcentuje profesor Miroszewski.

"Zamieszanie" zostało spotęgowane nie najszczęśliwszym zbiegiem premiery książki "Mała Zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne" z kampanią polskich internautów o nazwie "GermanDeathCamps". Przypomnijmy, że akcję sprowokowała niemiecka telewizja ZDF. Stacja przegrała bowiem proces z byłym więźniem niemieckiego obozu zagłady Auschwitz Karolem Tenderą i miała przeprosić za publikacje zawierające określenie "polskie obozy zagłady Majdanek i Auschwitz". Jednak sposób, w jaki telewizja ZDF przeprosiła Polaka, daleki był od satysfakcjonujących. Stąd akcja polskich internautów. Nic zatem dziwnego, że na książkę Łuszczyny, traktującą przecież o zupełnie innych sprawach, spadła fala krytyki i zarzuty o rzekomą prowokację.

- Bardzo nie chciałbym łączyć tych dwóch faktów, bo to są dwie różne sprawy. Usiłuje mi się przypisać ten kontekst, a to był zupełny przypadek - chciałbym, żeby to wyraźnie napisać - mówi Interii autor "Małej zbrodni". - To był niefortunny zbieg okoliczności. Chciałbym podkreślić, że jestem zdecydowanym zwolennikiem karania za określanie nazistowskich niemieckich obozów zagłady mianem "polskich obozów". W tej kwestii w pełni popieram Pana Marka Świrskiego z Reduty Dobrego Imienia i też uważam, że należy karać, ale nie za sam zwrot, ale za kontekst jego użycia. Zaznaczając jeszcze, że jestem zwolennikiem karania za używanie zwrotu "polskie obozy" uważam, że wprowadzenie zwrotu użytego w tytule mojej książki, może w jakiś sposób przeciąć te błędy. Wielu dziennikarzy, używając mylnie zwrotu "polskie obozy", czyniło to, ponieważ ten zwrot nie był niczym wypełniony. On wisiał w powietrzu. Moim zdaniem może się tak okazać - twierdzi Łuszczyna.

Niemcy zauważą "książkę o takim tytule"

Doktor Lubecka zwraca uwagę, że książkę należy w odpowiedni sposób promować i opisywać w mediach, mocno podkreślając jej tematykę, by uniknąć błędnego łączenia publikacji z kontrowersjami związanymi ze stacją ZDF. Jednocześnie historyk, dobrze orientująca się w niemieckich realiach, obawia się, że fakt napisania przez Polaka i wydania w Polsce książki o takim, a nie innym tytule, nie przejdzie bez echa u naszych zachodnich sąsiadów.

- Nie łudzę się i jestem przekonana, że niemieccy dziennikarze wyłapią fakt wydania książki o takim tytule. Nie chce uogólniać, nie mówię o wszystkich, ale być może część dziennikarzy wykorzysta to. W jaki sposób? Upraszczając, że nawet sami Polacy piszą o "polskich obozach", nie wyjaśniając o czym tak naprawdę traktuje książka. Dziś sformułowanie "polski obóz" kojarzona jest z zupełnie czymś innym niż to, co zostało przedstawione w książce. Dziś w związku z tym sformułowaniem toczy się walka o dobre imię Polski - mówi Interii.

Takich obaw nie ma Łuszczyna, który pracując nad "Małą zbrodnią. Polskie obozy koncentracyjne", spędził sporo czasu w Niemczech.

 - Ja nie dostrzegam manipulacji Niemców w sprawie nazewnictwa obozów. Wydaje mi się, że główny niemiecki nurt jest ekspiacyjny. Natomiast prawicowe ziomkostwo jest poza tym nurtem - twierdzi, broniąc - kontrowersyjnego i problematycznego dla wielu - tytułu publikacji.

"Dostrzegam prowokacyjność tytułu"

- Najbardziej zastanawia mnie w reakcji na tytuł książki głosy twierdzące, że nie można mówić o "polskich obozach koncentracyjnych", w momencie, gdy przez ponad 50 lat w ogóle nie mówiono o tym problemie, nie mówiono o jakichkolwiek obozach. Nieistnienie w naszej świadomości tego, że takie obozy rzeczywiście były w latach 40. i 50., jest dosyć karygodne. Z tego powodu nie chciałbym, by dyskusja o książce toczyła się wyłącznie wokół tytułu. Dla mnie ten tytuł jest istotny, jednocześnie mamy do czynienie z pewnym zamknięciem się na opisane w książce fakty. Tytułując książkę brałem pod uwagę, że warto dotrzeć z tym tematem, z tym co się wydarzyło, do czytelników - mówi Interii.

- Mógłbym powiedzieć: "Pomyliłem się, użyłem złego tytułu". Ale nie powiem tak, bo chciałbym, żeby czytelnicy przyjrzeli się tym historiom, tym ludziom. Chciałbym żeby Polska i Polacy zrozumieli, że ze Ślązakami, którzy bez powodu trafiali do takich miejsc, mamy niezałatwione sprawy. Przykro mi, że takie rzeczy działy się w powojennej Polsce. Ja też wolałbym, by te obozy nie były zarządzane przez Polaków, ale one były w pełni zarządzane przez Polaków. Nie w części, jak to się pisze, ale w pełni - zaznacza.

- Jestem reporterem, a nie historykiem, i miałem jak najlepszą wolę. Zapewniam, że nie chciałem szkalować Państwa Polskiego. Chciałem zrealizować swój patriotyzm, co wcześniej czyniłem pisząc książkę o nieznanych agentkach ["Igły: Polskie agentki, które zmieniły historię" - przyp. AW] , a teraz nową książką. To wynika z tych samych patriotycznych uczuć: pisania o rzeczach nieznanych, pięknych, ale też tych niepięknych. Jestem przekonany, że gdyby nie było takiego tytułu, to nikt nie zwróciłby uwagi na książkę i opisane w niej cierpienie ludzi. Jeżeli mam za to dostać w ucho, to przyjmuję to. Opinii jest mnóstwo, ja też dostrzegam prowokacyjność tego tytułu, ale naprawdę z wszech miar uważam, że on jest słuszny  - kończy Łuszczyna.

Czy tytuł jest "słuszny"? Najlepiej, gdyby ocenili to historycy, wydając kategoryczną opinię popartą naukowymi ustaleniami. Natomiast stałoby się bardzo źle, gdyby kontrowersje związane z tytułem książki i sporem o nazewnictwo obozów w powojennej Polsce, przysłoniły najistotniejszą kwestię. Nieludzkie i przerażające wydarzenia opisane w książce Łuszczyny to kolejny dowód na to, jak zbrodniczy system zbudowali w Polsce po drugiej wojnie światowej komuniści. Jego ofiarami byli nie tylko zwalczający reżim Żołnierze Wyklęci, o których tak dynamicznie ostatnio pamiętamy, ale też zwykli ludzie, niezaangażowani w walkę z komunizmem, którzy trafiali do obozów często przez przypadek, bo znaleźli się w złym miejscu o złej porze. Tym ludziom należy się pamięć bez względu na to, czy cierpieli i ginęli z rąk stalinowskich zbrodniarzy w "polskich obozach koncentracyjnych" czy "komunistycznych obozach odosobnienia".

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy