Powstanie w Treblince. "Spektakularne zwycięstwo"

Treblinki nie można było przeżyć. Najsprawniejsza fabryka śmierci w machinie Holocaustu zabijała tylu ludzi, że nie starczało ziemi, by wszystkich zakopać. Gigantyczne ruszty do palenia ciał szybko okazały się za małe. Treblińska ziemia krwawiła. A jednak wyniszczeni i odarci z godności ludzie odważyli się wzniecić bunt. 2 sierpnia 1943 roku wywołali zbrojne, zakończone sukcesem powstanie w niemieckim obozie zagłady. O szczegółach tego niezwykłego zrywu pisze w książce "Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci" Michał Wójcik.

"O godzinie 15.57 w Treblince wybuchło powstanie. Marzenia snute od wielu miesięcy się ziściły. Strzały natychmiast poderwały resztę spiskowców do działania. Jakby wszyscy czekali z palcami na cynglach. Kanonada rozpoczęła się w kilku miejscach naraz. Także granaty zaczęły wybuchać jeden po drugim, w niebo zaś buchnęły płomienie. Zapaliły się butelki z benzyną, a także oblane wcześniej płoty i baraki. Było przecież sucho i gorąco. Wystarczyła iskra. Dość zabawnie opisał sam początek strzelaniny Samuel Willenberg. Gdy rozległa się kanonada, akurat tam, gdzie stał, pojawili się kartoflarze z dwoma karabinami. "Kohen i fryzjer złapali jednocześnie za karabin, wyrywając go sobie wzajemnie. W tej samej chwili usłyszeliśmy detonacje od strony niemieckich baraków. Posypały się nagle na nas strzały z karabinu Ukraińca, który stał na warcie przy wejściu na teren ogrodu warzywnego. Kohen odepchnął fryzjera i zza drzewa wystrzelił w stronę Ukraińca  - ten padł martwy pod płotem"24. Willenberg nie stał w miejscu. Chwycił drugi karabin i pobiegł w kierunku zoo. Tu dostrzegł, że Ukraińcy już się zorganizowali. Zabarykadowali się w swoim baraku, wystawili z okien karabiny i zaczęli strzelać w kierunku zachodnim i południowym. Ten ogień przyjął na siebie samotny na tym odcinku Hans. Stał za drzewem i odpowiedział pojedynczymi strzałami. Niedługo dołączyli do niego więźniowie z Hofjuden. Nie wiadomo jednak, czy byli uzbrojeni. Uzbrojeni byli na pewno kartoflarze. To spowodowało, że z Ukraińcami udało się nawiązać jakiś kontakt ogniowy i przynajmniej tyle, że nie wychodzili na zewnątrz i nie biegli nikomu na odsiecz. "Od strony garażu dolatywały do naszych uszu dźwięki detonacji. Poprzez drzewa widzieliśmy coraz wyższy płomień ognia  - unosił się na wysokość zbiorników z benzyną, które znajdowały się między peronem a barakiem niemieckim (...) W szatańskim jakby tańcu płonęły niemieckie barki"- kontynuował relację "Kacap". Podniecenie udziela się także Glazarowi. Najpierw słyszy jedną eksplozję, potem drugą, a następnie już ciąg detonacji.

Reklama

"Josek i Herszek zdobyli karabiny. »Rewolucja! Koniec woj- ny!«  - to hasło ma wywołać zamieszanie wśród wachmanów. »Hurra!«  - brzmi to najpierw jak pojedynczy okrzyk, jakby z wahaniem. Dławi mnie w piersiach, ściska w gardle, zanim mogę wydobyć z siebie »hurra!«". I wtedy z setek gardeł wyrywa się okrzyk zwycięstwa. Żydzi biegną w różne strony i krzyczą. Jak wspominał Glazar, ten entuzjazm wybuchł już w całym obozie. Gdy Czech uświadomił sobie, że zaskoczenie było totalne i falstart nie miał negatywnych konsekwencji, nad jego głową przeleciał granat i eksplodował przed ukraińskimi barakami. To wzmog ło w nim tylko poczucie chaosu. "Wszędzie buchają płomienie. Brama do drugiego obozu stoi otwor em, za nią klęczy ktoś z karabinem. Sądząc po okrągłej, ogolonej głowie, mógłby to być Želo". No właśnie, co z Želem i spiskowcami w obozie drugim? Goldberg, który był właśnie tam, nie wdawał się w szczegóły. Napisał jedynie, że więźniowie podpalili baraki i zaczęli uciekać. "Walczyć nie było czym, bo w 2-gim obozie było mało broni. Płoty były spalone, druty poprzerywane. Zaczęliśmy uciekać, a Ukraińcy za nami gonili i strzelali"  - relacjonował, ale to nie do końca prawda. Przecież Želo Bloch trzymał tu wszystko żelazną ręką. Wiernik, który jako jeden z pierwszych wyskoczył z baraku, zapamiętał, że wszystko poszło zgodnie z planem. Ogarnęła go euforia. "Wypełniliśmy wzorowo nasz święty obowiązek. Ja chwyciłem za broń, siekłem dookoła siebie gęsto, a gdy zauważyłem, że wszystko płonie, a droga do ucieczki utorowana, złapałem siekierę i piłę, i uciekłem". Właśnie: zadania. Do najtrudniejszych Wiernik zaliczył nakłonienie Ukraińców, by zeszli z wież. Powstańcy byli do tego przygotowani. Główna wieża stała tuż przy krematorium. "Gdyby oni z góry zaczęli miotać na nas kulami, nie uszlibyśmy żywi. Szalony pociąg mieli do złota i ciągle handlowali z Żydami. Gdy padł strzał, zbliżył się do wieży jeden z handlarzy i pokazał Ukraińcowi złotą monetę.

Ten zupełnie zapomniał, że jest na posterunku, zostawił karabin maszynowy i zbiegł pędem z góry, ażeby skarb od Żydów wyłudzić". Gdy podbiegł do spiskowców, ci tylko na to czekali. Złapali go i wykończyli. Rajchman darował sobie subtelny opis. "Leży na ziemi zarżnięty jak wieprz i krew z niego wycieka"  - napisał. Jego broń szybko przejął Żelo. A wcześniej widłami i siekierą rozprawił się z jego kolegą. Rajgrodzki wyraźnie napisał także, że w tej pierwszej fazie padło zabitych dwóch esesmanów. Kto konkretnie, nie wiadomo. "W naszym obozie szybko opanowaliśmy sytuację, wachman, który stał przy bramie i przed chwilą zaglądał do kuchni, leżał już martwy i nikomu nie przeszkadzał. Karabin i inne przedmioty, które posiadał, przydały się powstańcom. Nie zdążył już zamknąć bramy. Nikt już nie stawiał oporu". Ciekawą relację na temat unieszkodliwiania strażników na wieżach zostawił także Berek Rojzman. Z rozpiski zadań wynikało, że miał załatwić strażnika na wieży na wschodniej granicy obozu, blisko pól uprawnych. Tak się złożyło, że go znał. Ukrainiec nazywał się Mira. "Był w szortach, opalał się. Kiedy usłyszał pierwsze strzały w dolnym obozie, zorientował się, że coś jest nie tak, i natychmiast zeskoczył z wieży. Podbiegłem do niego i krzyknąłem:  - »Uciekaj, Mira, idą Ruscy«. Nie protestował, gdy wyjąłem mu z rąk karabin. »Uciekaj  - powtórzyłem  - ale zostaw karabin«".

(...)

Jak długo trwało powstanie? Tu relacje są sprzeczne. Samuel Rajzman napisał, że zaledwie parę minut. "Długo bronić się nie można było"  - napisał, sugerując, że powstanie miało charakter defensywny. Że polegało jedynie na utorowaniu drogi do ucieczki. "Co znaczy paręset nabojów wobec karabinów maszynowych na wieżach strażniczych? Stamtąd Ukraińcy walili bez przeszkód"  - napisał z bólem. Ale odczucia pozostałych już są inne. W ich relacjach wyraźnie czuć zadowolenie i dumę z wykonanego zadania. "Brak amunicji"  - przyznał wprawdzie Kon, ale już w następnym zdaniu dodał: "Nasze zadanie wykonaliśmy w zupełności. Zniszczyliśmy obóz i mordercy nie żyją. Dwustu Niemców i ukraińskich faszystów położyliśmy trupem. Otrzymujemy rozkaz przedarcia się przez gęsty kordon do lasów. Większość bojowników ginie, giną również Niemcy. Z naszych pozostały przy życiu tylko nieliczne jednostki" - zakończył opis walk nieco pompatycznie. No i znowu trochę przesadził.

Nie wiadomo, jakie są straty po stronie wroga. Być może kilku esesmanów (choć to raczej wątpliwe), zapewne więcej Ukraińców. Ważne, że obóz jest zdemolowany i spalony. Tylko krematorium ocalało. Ogień strawił dwa arsenały, to, czego nie zabrali ze sobą spiskowcy, eksplodowało w ogniu. No i walka nie trwała sześć godzin, jak napisał, ale maksymalnie pół godziny. To i tak bardzo długo. "O godzinie 16.30 cały obóz z bronią czy bez broni był na wolności"  - podsumował Perelsztejn. Co to konkretnie oznacza? Według różnych szacunków w buncie wzięło aktywny udział ok. 600 więźniów. Stu albo odmówiło udziału, albo nie miało siły uciekać. Prawdopodobnie 400 zostało zabitych podczas pościgu. Stu mogło dotrzeć do Warszawy. Wojnę przeżyło ok. 60. To oznacza, że powstanie w Treblince zakończyło się wielkim sukcesem i z militarnego punktu widzenia było spektakularnym zwycięstwem".


materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy