Rodziny wciąż czekają. Co się stało z ofiarami obławy augustowskiej?

70 lat temu, z rozkazu Józefa Stalina czerwonoarmiści i enkawudziści, wspomagani przez komunistyczne polskie wojsko i milicję, wraz z konfidentami przeprowadzili pacyfikację Suwalszczyzny. W wyniku akcji, która dziś określana jest mianem obławy augustowskiej, zatrzymano kilka tysięcy osób. Ponad 600 aresztowanych nigdy nie wróciło do domu, a ich los do dziś nie jest znany. O największej powojennej zbrodni na narodzie polskim portal Interia rozmawiał z dr Janem Jerzym Milewskim z białostockiego Instytutu Pamięci Narodowej.

Artur Wróblewski, Interia: Zacznijmy proszę od krótkiego przedstawienia problematyki obławy augustowskiej. Kiedy rozpoczęła się obława i jak wyglądały zatrzymania Polaków?

Dr Jan Jerzy Milewski: Obława augustowska to była wielka operacja wojskowo-czekistowska, która rozpoczęła się 12 lipca 1945 roku i trwała do 28 lipca. Akcja objęła ówczesną północno-wschodnią Polskę: powiaty suwalski, augustowski i północą część powiatu sokólskiego. Była skierowana przeciwko polskiemu podziemiu niepodległościowemu i wszystkim osobom, które w jakikolwiek sposób z tym podziemiem współdziałało. Polegała na przeczesywaniu kompleksów leśnych i pacyfikacji miejscowości. Sposób aresztowania był różny. Czasami wojsko sowieckie poruszało się tyralierą i zatrzymywało wszystkie napotkane osoby. Czasami przychodzono do miejsca zamieszkania albo zakładu pracy konkretnych osób i je aresztowano. Zdarzały się także bardziej wyrachowane sposoby. W jednej z miejscowości zwołano zebranie wszystkich mężczyzn powyżej szesnastego roku życia informując, że nagrodzone zostaną osoby za działalność w czasie okupacji przeciwko Niemcom. Wszyscy mężczyźni się zgłosili i wszyscy zostali zatrzymani.

Reklama

- W czasie akcji użyto dużej liczby wojsk Armii Czerwonej i funkcjonariuszy NKWD. W niektórych publikacjach pojawia się nawet liczba 45 tysięcy żołnierzy - w mojej opinii zawyżona. Na pewno jednak wysiłek sowiecki był ogromny, a to z powodu zawyżonych informacji na temat liczebności polskich oddziałów partyzantki niepodległościowej. Według niektórych sowieckich meldunków szacowano, że w Puszczy Augustowskiej może być nawet osiem tysięcy żołnierzy antykomunistycznych, którzy posiadają artylerię i nawet kilka czołgów. Według mnie informacje na ten temat były celowo zawyżane przez wojskowych, by przekonać władze centralne do radykalnych działań na tym terenie. Dlaczego im tak bardzo na tym zależało? Podziemie niepodległościowe było bowiem bardzo aktywne, także w innych częściach kraju. Ten obszar był jednak szczególnie ważny dla Sowietów, dlatego że był to wąski teren oddzielający Prusy Wschodnie od terenów Związku Sowieckiego. A właśnie z Prus Wschodnich cały czas wysyłano transporty i konwoje ze zdobyczami wojennymi z Niemiec, które najkrótszą drogą udawały się na wschód. To nie były tylko transporty przedmiotów, urządzeń fabrycznych czy maszyn, ale też pędzono liczące kilkaset sztuk stada bydła. Konwoje stawały się celem ataków oddziałów partyzanckich. Nie tylko zresztą konwoje, bo członkowie podziemia niepodległościowego atakowali również pojedyncze grupy żołnierzy sowieckich.

- Obława augustowska była swojego rodzaju reakcją na działalność podziemia antykomunistycznego, które znowuż w ten sposób reagowało na zachowanie Rosjan w Polsce. Zachowanie, które niczym nie różniło się od zachowania żołnierzy w podbitym kraju. Sowieci, po wyparciu Niemców, mordowali, kradli, grabili i gwałcili mieszkańców ziem polskich. Nawet polskie miejscowe władze komunistyczne skarżyły się do władz centralnych na przestępstwa Armii Czerwonej i apelowano o ich powstrzymanie.

Czy wcześniej żołnierze niepodległościowi nie dawali się we znaki Sowietom?

- Polskie podziemie nie mogło działać do wiosny roku 1945, a to z powodu dużego nasycenia terenu wojskiem sowieckim. Gdy jednak front przesunął się na zachód, powstało więcej wolnej przestrzeni i możliwości działania dla antykomunistycznych partyzantów. To było niewygodne dla strony sowieckiej i starano się doprowadzić do pacyfikacji tego obszaru. Zresztą minister spraw wewnętrznych Ławrientij Beria w maju 1945 roku meldował Józefowi Stalinowi o środkach, jakie ma podjąć na tym terenie, by poprawić stan bezpieczeństwa. Obława augustowska była tym drastycznym środkiem. Środkiem niespodziewanym, bo nikt nie mógł przewidzieć, że w kilka tygodni po zakończeniu wojny strona sowiecka podejmie tak zbrodnicze działania. Nikt nie przewidywał również, że osoby zatrzymane zostaną zamordowane. W wyniku operacji pacyfikacyjnej zatrzymano przeszło siedem tysięcy mieszkańców. Po brutalnych przesłuchaniach do 20 lipca wyselekcjonowano grupę 592 osób, które uznano członkami lub współpracownikami polskiego podziemia niepodległościowego. Reszta została zwolniona. Później przesłuchano kolejne 800 osób i biorąc pod uwagę "wydajność" NKWD można przyjąć, że w tej grupie również aresztowano mniej więcej 10 procent, czyli około 80 osób. Te osoby również zaginęły. Wiemy też, że w trzeciej dekadzie lipca 1945 roku aresztowano kolejne kilkadziesiąt osób, po których słuch zaginął. To też są ofiary obławy augustowskiej, aresztowane najprawdopodobniej w konsekwencji wymuszonych zeznań na osobach zatrzymanych wcześniej. Jeżeli próbowalibyśmy ustalić łączną liczbę ofiar mordów, to może to być nawet i 750 osób.

- Poza tym zatrzymano również znaczną liczbę osób określanych mianem Litwinów. Nie wiadomo, dlaczego byli w ten sposób określani, bo nie mamy pewności, że byli to rodowici Litwini, a raczej osoby zamieszkujące tereny wcielone do Litewskiej Republiki Sowieckiej. Być może byli to Polacy. IPN próbował zainteresować tym tematem historyków litewskich, ale jak do tej pory nie ma rezultatów. Litwinie twierdzą, że nie było u nich przypadków, by wielkie grupy ludzie nagle zniknęły. Dodam przy okazji, że podobne do obławy augustowskiej operacje były prowadzone w sierpniu 1945 roku na Litwie. Tam jednak była taka zasada, że w trakcie operacji aresztowano podejrzanych o działalność antysowiecką, a ich rodziny wysyłano w głąb Związku Sowieckiego. Nie było natomiast przypadków zniknięć dużych grup ludności.

W wyniku obławy augustowskiej zaginęło od 500 do nawet 750 osób. To potężna liczba. Czy ich nagłe znikniecie nie wywołało reakcja tamtejszej społeczności i odbiło się echem w Polsce?

- Nikomu wówczas nie przychodziło do głowy, że oni mogli zostać zamordowani. Od 1945 roku żołnierze Armii Krajowej, którzy nie chcieli wstąpić w szeregi armii generała Zygmunta Berlinga, byli aresztowani, osadzani w obozach internowania czy wysyłani do łagrów. Ale oni wracali po kilkunastu miesiącach, w najgorszym wypadku z łagrów po kilku latach. Po obławie augustowskiej również myślano, że zatrzymani wrócą. Rodziny, zakłady pracy czy nawet lokalne władze, jak te z miejscowości Giby, wysyłały zapytania z prośba o wyjaśnienie losu aresztowanych. Apelowano o wcześniejsze zwolnienie z więzień czy łagrów, bo mężczyźni byli potrzebni do prac polowych, byli jedynymi żywicielami rodzin. Absolutnie nikomu nie przyszło do głowy, że finał był tak dramatyczny. Te nadzieje na powrót zatrzymanych osłabły po odwilży roku 1956, kiedy zwalniano ostatnie osoby z łagrów w głębi Związku Sowieckiego. Jednak nikt z zatrzymanych między 12 a 28 lipca na Suwalszczyźnie nie wrócił.           

- Podejmowane starania, jak na przykład pisma do różnych władz szczeblu powiatowego, wojewódzkiego czy nawet centralnego, nie przebijały się do świadomości ludzi na innych obszarach Polski. Nie było żadnych wiadomości na ten temat na szczeblu ogólnokrajowym. Nawet po latach wiele osób nie zdawało sobie sprawy, że miała miejsca akcja o tak dużej skali na tak dużym obszarze, dotycząca tak dużej liczby osób. To nie były przecież pojedyncze, indywidualne aresztowania, ale szeroko zakrojona akcja. Zresztą miejscowi nie mogli na ten temat zbyt wiele powiedzieć. Do miejscowości przyjeżdżali czerwonoarmiści, zabierali kilka-kilkanaście osób, o których słuch ginął. Nikt nie wiedział, co się wydarzyło.

- Warto zwrócić uwagę na to, że ci którzy pozostali na miejscu i przeżyli obławę augustowską, również byli jej ofiarami. W większości aresztowani to byli rolnicy. Gdy ich zabrakło. Nie było komu pracować na roli. Kobiety znalazły się w dramatycznej sytuacji, cierpiały straszną biedę i nikt im nie pomagał. Trzeba oczywiście dodać, że wśród ofiar obławy augustowskiej było również kilkadziesiąt kobiet, które pozostawiły swoje dzieci.

Czy w czasach PRL temat obławy augustowskiej oficjalnie istniał? Z tego co wiem, dopiero w 1987 roku sprawę komentował rzecznik rządu Jerzy Urban. Wtedy też doszło do pierwszych ekshumacji.

- Temat został poruszony po odwilży w 1956 roku, kiedy okazało się, że zatrzymani w lipcu 1945 roku nie powrócili. Choć malały nadzieje na powrót, to jednak rosły na wyjaśnienie tajemnicy. Zaczęto się zwracać do organów władzy i prokuratury, ale przede wszystkim do polskiego Czerwonego Krzyża, z prośbą o wszczęcie poszukiwań. Jednak bez rezultatu. Co więcej, dwóch peerelowskich posłów z tego okręgu, członków PZPR, próbowało podnieść starania o sporządzenie listy osób zaginionych. Nie mieli jednak szansy, bo nawet nie udało im się złożyć interpelacji w Sejmie w tej sprawie. A w następnej kadencji nie znaleźli się nawet na listach kandydatów do Sejmu, bo stali się niewygodni. Z tego powodu też rodziny zaginionych nie mówiły o tym głośno, bo mogło to zaszkodzić. Sposób rozumowania władz był taki, że jeżeli zostali aresztowani i zaginęli, to na pewno byli winni.

- Przełom nastąpił w roku 1987 w związku z ekshumacją nieznanych szczątków w pobliżu drogi Rygol-Giby. Jak doszło to ekshumacji? Otóż członkowie rodzin na własną rękę poszukiwali miejsc, gdzie mogą znajdować się szczątki ich bliskich. Myśleli, że mogą być gdzieś pogrzebane na terenie Puszczy Augustowskiej. Niejaki pan Stefan Myszczyński, któremu zaginął ojczym i trzech braci, chodził po lesie i szukał. Pewnego dnia natrafił na miejsce, gdzie pochowane były szczątki ludzkie. Zameldował o tym na milicji. Oczywiście nie przyznał, że prowadził poszukiwania na własną rękę. Powiedział milicjantom, że miał sen i przyśnił mu się grób w lesie. Zrobił to oczywiście po to, by nie ściągnąć na siebie represji.  Latem roku 1987 przeprowadzono ekshumację. Władze poinformowały jednak, że były to szczątki niemieckich żołnierzy. Tłumaczono, że obok znajdował się szpital polowy i właśnie tam grzebano zmarłych.

- Trzeba dodać, że ekshumacja z 1987 roku cieszyła się ogromnym zainteresowaniem mieszkańców. Pracom ekipy przyglądały się tłumy. Miejscowa prasa pisała nawet o tych zgromadzeniach mieszkańców, nie wyjaśniając jednak, skąd tak ogromne zainteresowanie ludzi. Nie napisano ani słowa na ten temat. O ekshumacji pisały natomiast zagraniczne agencje prasowe. Niektórzy dziennikarze wspominali w artykułach, że to są ekshumacje ofiar mordów żołnierzy sowieckich z lipca 1945 roku. Po zakończeniu prac ekshumacyjnych, w trakcie cotygodniowej konferencji prasowej rzecznika rządu Jerzego Urbana, jeden z zagranicznych korespondentów zapytał o ekshumacje. Urban odpowiedział, że to są szczątki żołnierzy niemieckich. Natomiast dodatkowe pytanie o losy ofiar obławy augustowskiej - wtedy mówiono jeszcze obława lipcowa - skwitował słowami, że władzy nic nie wiadomo na temat, by w lipcu 1945 roku na Suwalszczyźnie zaginęła grupa osób. To oczywiście utwierdziło ludzi w przekonaniu, że to jest fałszerstwo i kłamstwo, a wyniki ekshumacji są nieprawdziwe, skoro rzecznik rządu opowiada takie rzeczy. W konsekwencji sprawą zajęli się miejscowi działacze nielegalnej wówczas Solidarności z Piotrem Bajerem z Suwałki i powstał Obywatelski Komitet Poszukiwań Mieszkańców Suwalszczyzny Zaginionych w Lipcu 1945 roku. Władze oczywiście wezwały do rozwiązania komitetu jako tworu nielegalnego. Twórcy komitetu jednak się nie wystraszyli i podjęli działania przy współpracy z szeregiem osób z Warszawy, między innymi wyrzuconą z radia panią redaktor Alicją Maciejowską. Między innymi zbierano informacje o osobach zaginionych. W latach 1987-1989, jeżdżąc wzdłuż i wszerz Suwalszczyzny, działacze komitetu wypełnili blisko 400 ankiet dotyczących zaginionych. To jest bezcenne źródło.

Przemiany ustrojowe dały nadzieję na wyjaśnienie tej kwestii.

- Wkraczamy w rok 1989 i w przemiany, które wówczas w Polsce miały miejsce, z odświeżoną wiedzą o obławie. Lokalna społeczność Suwalszczyzny miała nadzieję, że teraz na pewno się wszystko wyjaśni. W trakcie kampanii wyborczej, a z tego okręgu kandydowały znane osoby - do Sejmu Bronisław Geremek, a do Senatu Andrzej Wajda - sprawa obławy była ciągle poruszana. Starano żądania, by rozpocząć poszukiwania ofiar i wznowić ekshumacje. Dlatego w 1989 roku przeprowadzono kolejne ekshumacje, która potwierdziła, że szczątki znalezione w 1987 roku rzeczywiście należały do żołnierzy niemieckich.

- W zasadzie to było wszystko. Politycy nie wywiązali się z obietnic zajęcia się kwestią obławy augustowskiej. Chyba panowało przekonanie, że jeżeli przyciśnie się miejscowych byłych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, to powiedzą prawdę i wskażą groby. To było jednak błędne rozumowanie. Ci funkcjonariusze rzeczywiście współpracowali z Sowietami w czasie obławy augustowskiej, doprowadzali na miejsce osoby aresztowane i brali udział w zatrzymaniach, ale - jak pisano w różnych sprawozdaniach w 1945 roku - "towarzysze radzieccy o niczym nas nie informują". To było operacja przeprowadzona w sposób perfekcyjny. Rosjanie mieli doświadczenia ze zbrodni katyńskiej, kiedy to były przecieki, a miejscowa ludność była świadkiem wywózki, słyszano odgłosy wystrzałów. Tym razem tak nie było, dlatego przekonanie władz, że informacje na temat obławy augustowskiej będzie można uzyskać od byłych ubeków, nie sprawdziło się.

- Śledztwo podjęła prokuratura w Suwałkach, prowadzono badania przez okręgową Komisję do spraw Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, występowano także do strony rosyjskiej z prośbą o pomoc prawną. Rosjanie jednak zwlekali z odpowiedziami, lub były one bardzo oględne. Przekonywano Polaków, że trwają poszukiwania i konieczna jest cierpliwość w tej sprawie. Grano na zwłokę. Reakcja strony polskiej była taka, że z powodu braku informacji zawieszono śledztwo. Skoro jednak w 1995 roku strona rosyjska przyznała, że 592 obywateli znalazło się w rękach Sowietów, ale nie wiedzą, co się z nimi stało, to należało naciskać i dalej prowadzić śledztwo. Bo kto miał wiedzieć, co się stało z ofiarami obławy augustowskiej, jak nie Rosjanie? Na pewno mieli materiały w tej sprawie, ale ze względów politycznych nie chciano ich przekazać.  Tutaj zabrakło determinacji na wyższym szczeblu, wystąpienia najwyższych władz polskich do najwyższych władz rosyjskich. Przypomnijmy, że przecież za czasów prezydenta Borysa Jelcyna, klimat do badania zbrodni komunistycznych był dobry. Samemu Jelcynowi zależało na ujawnieniu tych zbrodni i powołał specjalny komitet. W tej instytucji pracował obecny wiceprzewodniczący "Memoriału" Nikita Pietrow, który właśnie około 1992 roku znalazł istotne dla sprawy pismo, z którego sporządził notatki. W tym piśmie szef kontrwywiadowczego Smiersza generał Wiktor Abakumow informuje ludowego komisarza spraw wewnętrznych Berię, że zatrzymał 592 "bandytów"  i prosi o zatwierdzenie decyzji o ich likwidacji. Pietrow wówczas nie miał wiedzy, jakich faktów dotyczyło to pismo i nie miał pewności, czy te egzekucje rzeczywiście przeprowadzono. Nie słyszał o obławie augustowskiej.

- Gdy sprawa mordów w lipcu 1945 roku przeszła do IPN zrozumieliśmy, że nie jesteśmy w stanie znaleźć informacji na ten temat w polskich archiwach. Przecież zostały one ujawnione przez Rosjan, dlatego IPN starał się zainteresować sprawą historyków rosyjskich. Wtedy to Pietrowowi przypomniało się pismo, na które natrafił i z którego zrobił notatki, i w 2011 roku opublikował list Abakumowa do Berii. List znalazł się również w książce "Według scenariusza Stalina", która miała polskie wydanie. W ten sposób sprawa obławy augustowskiej została upubliczniona - dowiedziała się o niej cała Polska. Dzięki informacjom z Moskwy Polacy otworzyli oczy i dowiedzieli się o największej zbrodni na naszym narodzie po II wojnie światowej. Jak już powiedziałem, niestety polskie władze nie podjęły w tej sprawie działań na najwyższym szczeblu. IPN apelował o to, ale nie doszło do tego. Przekonywano nas przez lata, że sprawą obławy augustowskiej zajmuje się Polsko-Rosyjska Grupa do Spraw Trudnych. Jak się jednak okazało, ta kwestia nie była poruszana przez komisję.

- Pomimo tych trudności najważniejsze jest to, że udało nam się spopularyzować wiedzę na temat obławy augustowskiej. Obecnie jest to temat znany nie tylko na terenie województwa podlaskiego, ale w całej Polsce. Wciąż jednak najistotniejszą sprawą jest odnalezienie dołów śmierci, miejsc wiecznego spoczynku ofiar obławy augustowskiej. To sprawa ważna, także dla rodzin zamordowanych.

"Mały Katyń". Czy to celne określenie obławy augustowskiej, największej zbrodni na ziemiach polskich po II wojnie?

- W jakim sensie można tak mówić, chociaż ja nie używam tego sformułowania. Jeśli można tak powiedzieć, to była zbrodnia mniejsza pod względem liczby ofiar. Z drugiej strony obława augustowska była zbrodnią o wiele bardziej dramatyczną. Została dokonana kilka tygodni po zakończeniu wojny. Latem 1945 roku, pomimo wielu trudności, problemów czy rozczarowań, ludzie cieszyli się z zakończenia wojny. Mieli nadzieje na - lepsze czy gorsze - pokojowe życie. Tymczasem miała miejsce zbrodnia i to na ludności cywilnej, na kobietach i dzieciach. Wiele rodzin potraciło po trzech-czterech członków. Przepadli jak kamień w wodzie - to musiało odbić się na życiu tych, którzy przetrwali. Warto tu wspomnieć o osobie księdza Stanisława Wysockiego, który prowadzi działalność popularyzującą wiedzę o obławie augustowskiej. W lipcu 1945 roku Sowieci zatrzymali jego ojca Ludwika Wysockiego oraz dwie siostry: 22-letnią Kazimierę i 17-letnią Anielę. To wielka tragedia, która spotkała wówczas wiele tysięcy rodzin. Dramat ogromny, potęgowany faktem, że nadal nie wiemy gdzie znajdują się szczątki ofiar obławy augustowskiej.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: obława augustowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy