"W historii mamy do czynienia z mitami. Musimy się z tym pogodzić"

O tym, jak pamflet polityczny wpłynął na kojarzenie Galicji z nędzą, potyczkach historyków z mitami, a przede wszystkim o Galicji, w której wszyscy się "kochają", i Krakowie, w którym zamiast cienia za człowiekiem chodzi Stańczyk, rozmawiali podczas Debaty Galicyjskiej prof. Waldemar Łazuga i prof. Krzysztof Zamorski.

Jak mit ma się do historii, pamięci, wizerunku tego  wszystkiego, co - myśląc o Galicji - tworzą przestrzenie wyobrażone? - pytał prowadzący dyskusję prof. Jacek Purchla.

Prof. Krzysztof Zamorski, odpowiadając na pytanie, mówił, że wielu historyków jest przekonanych, że ich celem jest walka z mitem. Podkreślił jednocześnie, że historyk może wobec każdego mitu przyjąć trzy postawy: zwalczać go, przyjąć w postaci zjawiska kulturowego lub ulec mu i żyć w jego świecie.

Obecność Galicji w naszej wyobraźni  jest owocem tej ostatniej postawy, bo - zdaniem prof. Zamorskiego - odnoszenie się do przeszłości często odbywa się właśnie poprzez mity.

Reklama

Wspomniał w tym miejscu o różnorodności galicyjskich skojarzeń - od wojaka Szwejka, przez nędzę, Piemont, ale też - i może przede wszystkim - nieszczęście, jakim były rozbiory. - W historii mamy do czynienia z mitami. Musimy się z tym pogodzić - mówił.

Wiedeń za miedzą, Berlin za miedzą

Prowadzący debatę prof. Purchla zaznaczył, że polskie mity są często niekompatybilne z tym, co pamiętają Ukraińcy czy Żydzi. - Z perspektywy żydowskiej Galicja pozostaje matką Izraela, ale też miejscem Holokaustu - mówił.

Reprezentujący Wielkopolskę prof. Waldemar Łazuga wspomniał, że połowa słynnych mieszkańców Krakowa uciekła z Galicji do Poznania. - Ale po śmierci wracali. Bo Wielkopolska nie miała tego, co Kraków ma w nadmiarze: Kraków jest legendotwórczy - podkreślił.

Zaznaczył, że zupełnie inaczej w różnych zakątkach kraju wygląda też dziś stosunek do Berlina i Wiednia. Bo dla Wielkopolski to Berlin jest za miedzą, a dla Krakowa - choć przenośnie - Wiedeń.

"Chodzi za mną Stańczyk"

Prof. Łazuga, kreśląc portret "obywatela Galicji", zauważył, że mity tworzą ludzie. - W Poznaniu nie ma czasu na dyskusję. Bo dyskusje powinny być krótkie i kończyć się konkluzją. Wielkopolanie nie tworzą mitów - mówił.

-  Są krainy, gdzie mity w ogóle nie powstają lub powstają z wielkim trudem. Gdy jestem w Warszawie, mam wrażenie, że chodzi za mną insurgent (powstaniec - red.). Gdy jestem w Krakowie, mam wrażenie, że chodzi za mną Stańczyk - dodał.

Żartobliwie podsumował galicyjską mentalność, przypominając, że "w tylko Krakowie należy od razu rano ustalić, kto komu nie poda dziś ręki".

"Kupiliśmy nędzę galicyjską, bo jesteśmy leniwi"

W debacie został również wywołany temat czterech portretów Galicji - polskiego, ukraińskiego, żydowskiego i austriackiego, co doskonale dokumentuje i obrazuje wystawa "Mit Galicji".

Prof. Zamorski tłumaczył w tym kontekście genezę pojęcia "galicyjska nędza" - terminu, który przylgnął do Galicji na stałe, m.in. przez Wielkopolanina Stanisława Szczepanowskiego, który napisał "Nędza Galicji w cyfrach".

Jak podkreślił w trakcie dyskusji Zamorski,  był to pamflet polityczny napisany do celów wyborczych.

- Już w czasach galicyjskich ukazały się artykuły, w których udowadniano, że przytoczone cyfry są księżycowe - mówił. Podkreślił jednocześnie, że Galicja nie była najbiedniejsza, owszem odstawała, ale nie można powiedzieć, że nic w niej nie zrobiono.

Zdaniem prof. Waldemara Łazugi kupiliśmy "nędzę galicyjską", bo jesteśmy leniwi i lubimy skróty myślowe.

Polacy w każdym gabinecie

Podczas debaty poruszano również wątek "kalkulowania". - W dwóch z  trzech zaborów przyjętą inną filozofię pracy, działania, polityki - mówił o polityce kalkulacji, na podstawie której powstawały imperia, prof. Łazuga.

Zauważył, że efekty tej polityki w Galicji były absolutnie niebywałe. - Ministrów austriackich Polaków było około czterdziestu. Jeśli w 1914 roku dwa resorty należały do Polaków, jeśli Polacy zrobili kariery, to dlaczego mamy uważać, że Galicja była nieważna? - mówił.

Odnosząc się do Wielkopolski podkreślał, że ten obszar nie miał bohaterów indywidualnych, a jedynie bohatera zbiorowego. Inaczej wyglądało to w Galicji. Ponieważ austriaccy politycy byli nudni, potrzebowali kogoś, kto by ich ożywił. I to dawali im Polacy, którzy byli w każdym gabinecie. - To nieprawdopodobny sukces - ocenił.

Galicja - punkt wyjścia do wolności

Komentując wypowiedź  przedmówcy, prof. Zamorski mówił, że te cechy nadprzyrodzone Polaków wynikały jednak z pewnej traumy. - Galicja żyła w odniesieniu do mitu wielkiej Rzeczpospolitej. Fundamentem były niesamowite spory na temat sensu powstania styczniowego. To one przebudowały społeczeństwo galicyjskie, doprowadziły do podziałów - tłumaczył, dodając, że to kalkulowanie po prostu z czegoś wynikało, a u jego źródeł tkwiła idea wolnej Polski.

Zamorski podkreślił, że dla Polski Galicja - jako punkt wyjścia do wolności - wcale nie była mitem, a wręcz odegrała bardzo ważną rolę. Dostarczyła bowiem armię polityków, profesorów, nowoczesny system prawny, rozwiązania organizujące miasto.

Zwrócił również uwagę na bardzo ważny aspekt, że dla Ukraińców odegrała kolosalną rolę w kategoriach narodowościowych. Podkreślił, że Polacy traktowali Ukraińców z absolutną wyższością, za co Ukraińcy nas po prostu nienawidzili. Nie darzyli nas zaufaniem i sami próbowali się organizować.

 -  Obraz Galicji, w której wszyscy się kochają, jest absurdalny - podsumował prof. Zamorski.

Ewelina Karpińska-Morek

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy