W Niemczech działa sześć dużych muzeów "niemieckiego Wschodu"
Obecnie jest 590 jednostek muzealnych poświęconych utraconym przez Niemcy terenom. To są jednostki różnej wielkości – włącznie z malutkimi salkami, nazywanymi "izbami ojczyźnianymi". Sześć dużych muzeów krajowych współfinansowanych jest przez rząd RFN - mówi PAP dr Magdalena Izabella Sacha z Uniwersytetu Gdańskiego.
PAP: Czy Niemcy używają terminu analogicznego do naszych Kresów?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Tak, mają analogiczny termin i używają go w zasadzie od XIX wieku. To "niemiecki Wschód".
PAP: Jakie obszary geograficzne on obejmuje?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Pod tym terminem kryje się nie tyle jednostka administracyjna, co bardzo szeroko rozumiany obszar, na którym osiedlali się koloniści niemieccy. Ten obszar był olbrzymi, weźmy np. pod uwagę historię średniowiecznej Polski, kiedy to królowie i książęta sprowadzali kolonistów niemieckich. Pod pojęciem "niemiecki Wschód" mieszczą się nawet tereny nad Wołgą, gdzie osiedlali się Niemcy za czasów carycy Katarzyny. Obecnie nie należy tego pojęcia mylić z jakimiś roszczeniami terytorialnymi. W węższym zakresie pod pojęciem "niemiecki Wschód" będzie się natomiast rozumiało tereny należące do II i III Rzeszy, czyli tereny faktycznie administrowane przez Niemców.
PAP: Czy występują analogie pomiędzy "niemieckim Wschodem" a polskimi Kresami?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Na pewno analogią może być kwestia wypędzeń. Ten termin udało się Niemcom zakorzenić również w polskiej świadomości. Teraz nawet my się już na ten termin zgadzamy, ponieważ Niemcy konsekwentnie używają go w swoich aktach prawnych i polityce historycznej. Jest to jednak termin nieprecyzyjny, bo choć mają oni prawo do tego określenia, to jednak pod pojęciem wypędzonych rozumieją także tych, którzy uciekali czy wyjeżdżali z "niemieckiego Wschodu" z przyczyn ekonomicznych. Chciałabym zaznaczyć, że Niemcom udało się utrwalić w polityce historycznej traumę osób wypędzonych. Tymczasem wysiedlanym z ojczyzny Polakom władze komunistyczne narzuciły fałszywe określenie repatriantów. Przecież i my moglibyśmy mówić o naszych Kresowiakach jako o osobach wypędzonych.
PAP: Ile jest w Niemczech wystaw i muzeów poświęconych tematyce wypędzeń? Na ile są to prywatne inicjatywy, a na ile pod egidą państwa?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Te inicjatywy muzealne powstawały już bardzo wcześnie, zaraz po zakończeniu II wojny światowej, początkowo dzięki przedmiotom wywiezionym w trakcie ucieczki i wypędzenia. Ważne są przy tym zarówno miejsce, jak i warunki polityczne, w jakich one powstawały. Pamiętajmy, że do Republiki Federalnej Niemiec, państwa demokratycznego, trafiło około 10 milionów niemieckich wypędzonych ze Wschodu. Na teren późniejszej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, czyli państwa komunistycznego, trafiło ich około 4 milionów. Na terenie Niemiec Zachodnich ludzie mieli swobodę stowarzyszania się, podejmowania własnych inicjatyw. Dzisiaj nie mamy danych dla lat 50. i 60. XX wieku, ale obecnie udokumentowanych jest 590 jednostek muzealnych poświęconych utraconym przez Niemcy terenom. To są jednostki różnej wielkości - włącznie z malutkimi salkami, nazywanymi "izbami ojczyźnianymi". Sześć dużych jednostek muzealnych - muzeów krajowych - od lat 70. współfinansowanych jest przez rząd RFN.
PAP: Czy muzea krajowe prezentują określone tereny i ich historię, czy raczej koncentrują się na okresie II wojny światowej i tematyce wypędzeń?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Część muzeów krajowych poświęconych jest poszczególnym regionom, które Niemcy opuścili. Jeśli chciałabym to porównać do sytuacji Kresowian, to pokazuje to pewną logikę - nie można mówić o jednym "niemieckim Wschodzie", tak jak nie można mówić o jednych polskich Kresach. Mówimy o różnych regionach geograficznych na utraconym Wschodzie. Jest w Lüneburgu Muzeum Prus Wschodnich, czyli dzisiejszego terenu Warmii, Mazur, Obwodu Kaliningradzkiego i części Litwy. Są to tereny dzisiaj należące do trzech państw. W Warendorfie jest Muzeum Prus Zachodnich, czyli terenów dzisiejszego Pomorza Gdańskiego. W Ulm znajduje się Muzeum Szwabów Naddunajskich - czyli obecnych terenów węgierskich, rumuńskich i serbskich. Jest też Muzeum Transylwanii w Gundelsheim oraz Galeria Wschodniopruska w Ratyzbonie (Regensburg). W dwóch regionach, które również są historycznie regionami wypędzonych, powstało Muzeum Pomorza w Gryfii, czyli w Greifswaldzie na Pomorzu, oraz Muzeum Śląskie w Görlitz, czyli naprzeciwko Zgorzelca.
PAP: Jak wygląda narracja muzealna dotycząca "niemieckiego Wschodu"? Czy jest ona jednolita?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Nie, absolutnie nie jest jednolita. Przy każdym z tych muzeów, co trzeba pamiętać, działają w różnej sile stowarzyszenia wypędzonych. Chyba najsilniejszy wpływ tych stowarzyszeń widać w Lüneburgu, w Muzeum Prus Wschodnich. To muzeum najsłabiej kooperowało ze stroną polską. Tamtejsza narracja muzealna kompletnie wykluczała np. kwestię II wojny światowej, która na terenach wschodnich była szczególnie tragiczna. Jak obecnie wygląda wystawa w tym muzeum, tego nie wiem, ponieważ Muzeum Prus Wschodnich pod wpływem przemian w muzealnictwie zachodnim przechodzi dwuletni remont i w tym roku otworzy nową wystawę. Podejrzewam, że ta narracja zostanie uzupełniona. Tak się stało np. w konkurencyjnym Muzeum Prus Zachodnich w Warendorfie, które od 1975 do 2013 roku pokazywało w zasadzie tę samą wystawę, mówiącą o dokonaniach cywilizacyjnych Zakonu Krzyżackiego, czy o wspaniałym handlu w Hanzie. Trudno tym dokonaniom zaprzeczyć, natomiast II wojna światowa została potraktowana na wystawie wybiórczo. Wystawa pokazywała tragiczne wydarzenia w Bydgoszczy z 3 września 1939 r., prezentowane w tym muzeum jako represje Polaków wobec ich niemieckich sąsiadów, w wyniku których zginęło ok. 300 Niemców. Na tej starej wystawie nie było kompletnie niczego o przebiegu II wojny światowej. Wrzesień 1939 roku był określony jako "September Ereignisse" - "wydarzenia wrześniowe", a zaraz potem pokazywano wypędzenie Niemców w latach 1944-1945. To zostało całkowicie zmienione w wystawie, która została otwarta w 2015 roku. Muzealnicy niemieccy przedstawili również masakrę ludności polskiej, kaszubskiej w Piaśnicy, gdzie zginęło ponad 10 tysięcy osób. Zbudowali też wnętrza baraków pokazujące obóz koncentracyjny Stutthof. Ta narracja uległa poprawie.
PAP: Co jest powodem zmian w tej narracji?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Na pewno zmiana pokoleniowa. Im mniejszy wpływ stowarzyszeń wypędzonych, tym większa gotowość do dialogu z Polską. Na pewno nie bez znaczenia jest też profesjonalizacja. O ile na początku w tych małych muzeach pracowali przede wszystkim na zasadzie wolontariatu sami wypędzeni, co jest naturalne, to teraz w większości w tych muzeach pracują osoby o profesjonalnym uniwersyteckim wykształceniu, niekoniecznie związane ze środowiskami wypędzonych. Ważnym czynnikiem jest przede wszystkim polityka rządu niemieckiego, który nie wspiera materialnie i finansowo inicjatyw, kiedy dane muzeum nie wykaże partnerstwa z Polską czy z innym krajem, gdzie mieszkali Niemcy np. z Rumunią, Węgrami, czy Czechami. Takie inicjatywy bez partnerstwa z innymi krajami można robić prywatnie, ale już bez wsparcia rządowego. W Muzeum Prus Zachodnich dyrektorem o dużych sukcesach od 1998 roku jest Lothar Hyss. Pochodzi on ze Śląska, gdzie jeszcze zrobił maturę. Dopiero po maturze wyjechał z Opola do Niemiec. W tych muzeach pracują ludzie mówiący dwoma językami, poruszający się między dwiema kulturami. Im zależy na tym, żeby ta narracja zadowoliła stronę i niemiecką i polską.
PAP: Czy w Niemczech zagadnienie wypędzenia wywołuje nadal emocje? Jeśli tak, to w jakich grupach są one największe?
Dr Magdalena Izabella Sacha: To wywołuje emocje. Środowisko wypędzonych zostało przez resztę Niemców, przez osiadłych Niemców zarówno w RFN, jak i w NRD, sprowadzone zaraz po wojnie do roli kozła ofiarnego. To charakterystyczny mechanizm ludzi, którzy nie chcieli obwiniać się za zbrodnie nazizmu. Po prostu Niemcy, którzy nie musieli uciekać, zrobili z wypędzonych głównych winnych rozpętania II wojny światowej, to na wypędzonych spadło takie odium. Można powiedzieć, że byli jedynymi, którzy zapłacili rachunek za wywołanie wojny utratą stron ojczystych. Z drugiej strony to odrzucenie było związane z biedą, z jaką borykali się wypędzeni. To byli ludzie pozbawieni majątku, a jednocześnie przez to bardzo skuteczni gospodarczo. Oni musieli ciężej pracować niż inni Niemcy i dobrze wykorzystali okres "cudu gospodarczego" w latach 1950-1970. Opowiadano nawet dowcipy w Niemczech, że jeżeli przed jakimś domem stoją dwa samochody, to mieszka tam na pewno wypędzony. Te emocje pojawiają się w trzecim pokoleniu, które to pokolenie dowiaduje się o doświadczeniach swoich dziadków nie od rodziny, ponieważ ich rodzice byli zajęci pracą zarobkową. Myślę, że świetnie opisuje to książka Petry Reski pt. "Daleki kraj". Autorka jest wnuczką Ślązaczki i Wschodnioprusaków. Kompletnie nie rozumiała dziadków, którzy życie w Niemczech traktowali jako nieprawdziwe, a to prawdziwe zostawili właśnie na Wschodzie. Zawsze byli inni niż pozostali Niemcy, ale nie wiedziała dlaczego. Dopiero potem, jako dorosła kobieta, przyjechała do podolsztyńskiej wsi. Wtedy zrozumiała skąd ta inność dziadków - towarzyskość, serdeczność, ale też milczenie, niemówienie o wielu sprawach.
PAP: Czy temat "niemieckiego Wschodu" zajmuje dzisiaj ważne miejsce w debacie publicznej?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Nie śledzę tego na bieżąco. Tematyka "niemieckiego Wschodu" jest w niemieckiej polityce bezdyskusyjna w tym znaczeniu, że jest umocowana prawnie w Ustawie o wypędzonych od 1953 roku. Prawo mówi o tym, że zadaniem wszystkich niemieckich landów, rządu, gmin, miast jest traktowanie dziedzictwa "niemieckiego Wschodu" jako integralnej części niemieckiego dziedzictwa kulturowego. Tutaj nie ma dyskusji. Dyskusja dotyczy jedynie tego, jakie instytucje i inicjatywy wspierać oraz które bardziej.
PAP: Czy można zaobserwować w niemieckim społeczeństwie nostalgię za tymi terenami?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Znów musielibyśmy popatrzeć pokoleniowo, tak jak i u nas. W młodszym pokoleniu chyba najbardziej widać ciekawość.
PAP: Czy dzisiaj istnieje współpraca pomiędzy niemieckimi a polskimi muzeami? Na czym ona polega?
Dr Magdalena Izabella Sacha: Istnieje taka współpraca. Mogę to pokazać na najbliższym sobie przykładzie - Muzeum Prus Zachodnich w Warendorfie. Współpraca polega przede wszystkim na tym, czym zajmują się muzea, czyli na wzajemnym wypożyczaniu eksponatów, jeżeli jest to możliwe, na użyczaniu również wystaw czasowych, a także czasem, choć jest to trochę droższe, na wymianie doświadczeń poprzez wykłady i wyjazdy studyjne . Muzea wiedzą, co jest w ich zasobach i w razie potrzeby, zwracają się do siebie. Na polskich wystawach możemy zobaczyć chociażby eksponaty złotnicze i srebrnicze pożyczone z Muzeum Prus Zachodnich w Warendorfie. Obecnie w oddziale Muzeum Narodowego w Gdańsku, w Zielonej Bramie, znajdują się eksponaty z Prus Zachodnich, ilustrujące wystawę czasową o gdańskich protestantach.
Rozmawiała Anna Kruszyńska