Wyklęci rozbijają więzienie w Kielcach: Kto wy takije? Polskie wojsko!

Szymon Nowak w książce „Bitwy Wyklętych” (wydawnictwo Fronda) opisał największe i najsłynniejsze akcje żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Wśród nich było brawurowe odbicie więźniów z kieleckiego aresztu, dokonane przez oddział kapitana Antoniego Hedy "Szarego". Fragment opisu akcji możecie przeczytać poniżej.

Na znak "Szarego" kilku żołnierzy otworzyło ogień, mierząc z karabinów w kierunku dwóch wartowników. Prawie natychmiast obaj zostali trafieni. Ledwo powłócząc nogami, schronili się za solidną bramę. O to właśnie chodziło. Odezwały się partyzanckie erkaemy, ostrzeliwując okna, by osłonić podejście do więzienia. Żołnierz obsługujący PIAT-a podczołgał się i wystrzelił pocisk w stronę bramy. Chociaż strzał był celny, to granat kumulacyjny wyżłobił w metalowym poszyciu wrót dziurę o średnicy zaledwie trzydziestu centymetrów. To było zbyt mało, aby człowiek mógł się przecisnąć. Zamek i zawiasy bramy pozostały nienaruszone. Odważny partyzant podczołgał się jeszcze bliżej i ponownie wystrzelił. Wybił następną dziurę, ale solidna konstrukcja w dalszym ciągu zagradzała wejście do kazamatów. "Szary" gestem ręki odwołał żołnierza. Porucznik "Szparag", saper w "ludowym" wojsku, już szykował się do skoku wraz z patrolem minerskim. Podbiegli osłaniani ogniem przez resztę oddziału i w kilku susach znaleźli się przy bramie. Widzieli ogniki wystrzałów wychodzące z okien gmachu, ale komuniści strzelali niecelnie. Partyzanci prędko założyli materiał wybuchowy i podpalili krótki lont. Odbiegli kawałek i rzucili się na ziemię, osłaniając głowy. Potężny wybuch targnął powietrzem i zakołysał całą budowlą.

Reklama

Kiedy opadł kurz, wszyscy spojrzeli na bramę, która nadal stała prawie nienaruszona. Chociaż nie do końca... Solidne ramy, zamek i zawiasy wytrzymały, ale w poszyciu blachy można było zauważyć spory wyłom. Już pierwsi żołnierze podbiegli do niej i, szarpiąc z całych sił, wygięli blachę w taki sposób, że utworzyło się przejście akurat dla jednego człowieka. Nie czekali dalej i po kolei wskakiwali do środka. Zaraz za wyłomem była druga brama, ale już mniej solidna. Szybko wysadzono ją materiałami wybuchowymi. Po pokonaniu tej przeszkody partyzanci mogli wreszcie wejść na więzienny dziedziniec.

Pośród trzasku wystrzałów i ogólnej bitewnej wrzawy jakiś komunista bił na alarm w więzienny gong. Inny złapał za telefon i próbował dzwonić po pomoc. Ale na próżno, kable telefoniczne zostały już uszkodzone przez atakujących. W dodatku światło w całym więziennym kompleksie przygasło, potęgując zamieszanie. Strażnicy i żołnierze KBW obstawiający więzienie wyskoczyli na zewnątrz i próbowali bronić dostępu do budynku. Ogółem było ich tylu, ilu partyzantów z grupy szturmowej, ale mieli gorszą broń (karabiny) i dużo mniej animuszu. Dlatego po kilku minutach strzelaniny skryli się w budynku wartowni i stamtąd przez okna i drzwi prowadzili słaby ogień.

Nie tylko na ulicy Zamkowej trwała walka. Z innych części miasta, pod koszarami, posterunkami UB i milicji również słychać było detonacje i strzelaninę. Wybuchy min i prewencyjne ostrzelanie tych budynków dały znakomity skutek. Nie było odważnych, którzy by poszli z odsieczą towarzyszom atakowanym w więzieniu.

Po wdarciu się do budynku partyzanci "Szarego" zbiegli do piwnicy i zaczęli oswobadzać cele z... volksdeutschami. Po chwili zauważyli swój błąd, ale było już za późno. Nikt nie miał czasu wyłapywać uwolnionych, a tym bardziej konfrontować ich z innymi więźniami i przesłuchiwać, kto za co siedzi. Na kolejnym oddziale zaczęto wypuszczać więźniarki i zrobił się bałagan nie do ogarnięcia. Wzruszone kobiety, często z płaczem, rzucały się na szyję swych oswobodzicieli. "Szary" nie mógł opędzić się od szczęśliwych niewiast. Nie pomagały prośby, groźby i rozkazy.

Inne grupy próbowały otwierać cele więźniów politycznych, ale okazało się, że akurat do nich brakuje kluczy, które na noc były wynoszone aż do UB znajdującego się na ulicy Focha. Na szczęście na wyposażeniu grupy szturmowej były ładunki wybuchowe, które planowo miały posłużyć do wysadzenia kieleckiego pomnika "wdzięczności dla Armii Czerwonej". Partyzanci próbowali wyłamywać drzwi do cel, ale dużo skuteczniejsze okazało się zakładanie niewielkich ładunków, które, eksplodując, niszczyły zamek i drzwi stawały otworem.

Porucznik Wiechuła i jego towarzysze niedoli słyszeli już hałas na korytarzu swojego oddziału. Przez kraty w drzwiach widzieli błyski latarki i biegające uzbrojone postacie. Dało się słyszeć szybkie kroki oraz stłumione okrzyki nawołujące zamkniętych oficerów AK. Więźniowie nie chcieli czekać bezczynnie na uwolnienie. Złapali drewnianą ławę i taranem próbowali wyłamać drzwi. Niestety słabe deski nie wytrzymały i ława rozpadła się na części, a wrota nawet nie drgnęły. Ktoś rzucił się do okna i próbował wyważyć kraty. Na próżno. Na domiar złego w drzazgi poszła druga ława, którą ponownie taranowano drzwi, a na korytarzu zrobił się tumult nie do wytrzymania. Każdy domagał się, aby jego celę otwierać jako pierwszą.

Wtedy "Jeleń" zauważył za drzwiami znajomą twarz swego byłego podkomendnego, który również poznał dowódcę z partyzantki.

- Panie poruczniku, nie wypada, abym ja odpalał ładunek, skoro pan tam jest - powiedział żołnierz i podał dowódcy przez kratę kostkę trotylu z lontem oraz zapałki.

Wiechuła prędko przymocował ładunek do zamku, zainstalował spłonkę i lont, a potem zapalił zapałkę. Kiedy lont zaczął iskrzyć, więźniowie skupili się w najdalszym kącie celi, a jeden z nich nakrył wszystkich materacem. Po chwili wszyscy byli już na zewnątrz.

- Panie poruczniku, to był ostatni ładunek, jaki mieliśmy. Pozostałych cel nie otworzymy - zameldował saper, który podawał ładunek "Jeleniowi". I faktycznie, trzech czy czterech ostatnich cel nie zdołano otworzyć.

Około godziny trzeciej nad ranem 5 sierpnia 1945 roku kpt. "Szary" wydał rozkaz do odwrotu. W jego ocenie operacja i tak trwała już zbyt długo, na szczęście bez zbytniego przeciwdziałania ze strony komunistów. Oddziały partyzanckie wychodziły z miasta w kierunku wschodnim i północno-zachodnim. Większa część wraz z dowódcą maszerowała na Klonów, natomiast grupa "Sęka" kierowała się na Bodzentyn. Część uwolnionych, pomimo wcześniejszego katowania w komunistycznych kazamatach, raźno kroczyła razem z partyzantami ku wolności. Inni oswobodzeni z kieleckiego więzienia jeszcze w mieście odłączyli się i uciekali na własną rękę. Podczas marszu jeden z pododdziałów bez zgody dowódcy ostrzelał w Masłowie samoloty stojące na lotnisku. A przechodząc przez wieś Leszczyny, długa partyzancka kolumna napotkała stacjonujące tu sowieckie ciężarówki i działa.

- Kto wy takije? - pytali zaspani czerwonoarmiści, wychodząc z kwater i przeciągając się po nocnym odpoczynku.

- Polskie wojsko - odpowiadali partyzanci i uwolnieni więźniowie, nie przystając ani na chwilę.

Niecodzienny pochód: uzbrojonych żołnierzy, nędznie wyglądających oswobodzonych więźniów i uwolnionych kobiet ubranych w różnokolorowe bluzki - mijał zdziwionych Sowietów. A potem cała kolumna skręciła w stronę rzeki, przebyła ją w bród i oddalała się od wsi, maszerując polami, na których stały starannie związane snopy zboża. Dopiero wtedy radzieccy żołnierze oprzytomnieli i zaczęli strzelać w stronę Polaków, ale jakoś niemrawo. Wkrótce całe zgrupowanie "Szarego" bezpiecznie zniknęło w gęstej, porannej mgle.

*  *  *

Akcja na więzienie w Kielcach zakończyła się sukcesem. Według komunistycznych źródeł przechowywanych w ubeckich dokumentach z więzienia uwolniono trzystu pięćdziesięciu czterech więźniów, przy czym około pięćdziesięciu zgłosiło się z powrotem. Według oceny kpt. Antoniego Hedy "Szarego" oswobodzonych zostało dużo więcej osób, niż podawali to komuniści. Zgodnie z jego szacunkami mogło to być nawet sześćset do siedmiuset osób.

Wśród uwolnionych byli między innymi: kpt. Michał Mandziara "Siwy", kpt. Józef Wyrwa "Stary" (z NSZ), por. Ludwik Wiechuła "Jeleń" oraz Stanisław Kosicki "Czarny" (którego postać stała się pierwowzorem bohatera powieści Popiół i diament - Maćka Chełmickiego). Zza krat oswobodzono również skazanego na karę śmierci ppłk. Antoniego Żółkiewskiego "Lina". Niestety był on tak wycieńczony i złamany więzieniem, że na przedmieściach dostał zawału serca i zmarł na progu wolności. Partyzanci musieli pozostawić za sobą ciało dowódcy 2 DP Leg. AK.

Podczas operacji po stronie komunistów zginął jeden sowiecki lejtnant i jeden milicjant. Ponadto jeden ciężko ranny milicjant zmarł później w szpitalu. Ranni zostali: naczelnik więzienia Konstanty Mastelarz, szef kieleckiego UB por. Aleksander Bulba, siedmiu milicjantów, kilku żołnierzy KBW oraz czterech Rosjan.

Ze strony polskich partyzantów zginął jeden żołnierz - pchor. Tadeusz Łęcki "Krogulec", zraniono i pojmano Tadeusza Derfela "Suma", a dwóch żołnierzy zostało poważnie rannych. Było również kilku lekko ranionych, a najprawdopodobniej podczas wymiany ognia zginęła jedna cywilna, postronna osoba.

Dzień po akcji komuniści uruchomili rezerwy i w teren wyjechała kombinowana grupa pościgowa. Składała się z dwustu żołnierzy z 8 Pułku KBW, stu piętnastu funkcjonariuszy UB (osiemdziesięciu z oddziału szturmowego, dwudziestu z WUBP i piętnastu z PUBP) oraz stu sześćdziesięciu sowieckich żołnierzy z NKWD. Ale nie tak łatwo było schwytać partyzanckie cienie - żołnierzy, którzy od kilku lat umiejętnie wymykali się niemieckim obławom, którzy znali każdy skrawek lasu na swoim terenie, którzy w końcu byli tu gospodarzami.

----------

Opublikowany fragment pochodzi z książki: Szymon Nowak "Bitwy Wyklętych" Wydawnictwo Fronda, 2016

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: żołnierze wyklęci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy