"Znowu zaczyna się źle pojmować znaczenie powstania"
Wierzyłam i nadal wierzę, że powstanie musiało wybuchnąć - pisze Danuta Szlachetko "Wira", która jako 15-latka wzięła udział w powstaniu warszawskim. Jej wspomnienia pt. "'Wira' z powstania" właśnie trafiają do księgarń.
Danuta Szlachetko z domu Banaszek, pseudonim "Wira", urodziła się w lipcu 1929 roku w Warszawie. Była jedną z najmłodszych uczestniczek powstania - w lipcu 1944 roku skończyła 15 lat.
"Ostatnio zaczęły się pojawiać książki krytyczne wobec powstania. Ich autorzy nie kwestionują bohaterstwa ani cierpienia uczestników, jednak wskazują, że nie powinno ono wybuchnąć, bo nie miało szans powodzenia. (...) Mam wrażenie, że znowu zaczyna się źle pojmować znaczenie powstania. Wtedy wierzyłam, że powstanie musi wybuchnąć, bo nie ma innego wyjścia - i dalej głęboko w to wierzę. Wydawało się, że bezczynność skazuje na śmierć. Nie mogliśmy czekać, aż Niemcy nas wykończą" - pisze "Wira" po latach. Dodaje, że nastroje w Warszawie po latach okupacji były takie, że nawet gdyby dowództwo AK zakazało walki, wątpliwe, czy posłuchano by ich; jej zdaniem możliwy był niekontrolowany wybuch walk.
Danuta Szlachetko przyznaje jednak, że dowódcy AK nie powinni byli liczyć na pomoc Rosjan, znając - po akcji "Burza" na Wileńszczyźnie, kiedy aresztowano większość żołnierzy polskiego podziemia, którzy się ujawnili - kierunek radzieckiej polityki wobec Polski. "Wira" jest też zdania, że powstańcy mieli pełne prawo oczekiwać większego wsparcia ze strony zachodnich sojuszników. "Głównym powodem klęski powstania było to, że Zachód nas zawiódł, tak pod względem militarnym, jak i politycznym" - pisze "Wira" dodając, że alianci korzystali z pomocy polskich sił zbrojnych na Zachodzie, a informacje o ich nastawieniu do ewentualnego powstania były niejednoznaczne. Zdaniem Wiry na pewno w sierpniu 1944 roku przywódcy Zachodu mogli wywierać na Stalina pewien wpływ - chociażby w sprawie udostępnienia lotnisk dla samolotów dokonujących zrzutów nad walcząca Warszawę - a jednak nie wywierali na Sowietów presji w tej sprawie.
Podczas okupacji "Wira" należała do Grupy Wykonawczej przy Głównej Kwaterze Szarych Szeregów "Pasiece". W tym czasie mieszkały z siostrą i matką przy Nowym Świecie, utrzymywały się dzięki temu, że matka przywoziła do miasta żywność ze wsi na handel. Danusia uczyła się w szkole, gdzie pod pretekstem zajęć modniarskich przerabiano program gimnazjum. Do konspiracji wciągnęła ją starsza koleżanka, która udzielała jej korepetycji. Dziewczęta roznosiły bibułę, plakaty, ulotki, podziemne książki, malowały na ulicach znak Polski Walczącej.
Matkę "Wiry" bardzo niepokoiło zaangażowanie 15-latki w konspirację. Na dzień przed powstaniem, gdy atmosfera na mieście wskazywała, że coś może się wydarzyć, postanowiła zabrać obie córki do letniego domu w Laskach. Początkowo w ogóle nie chciała pozwolić, żeby Danusia opuszczała tego dnia dom, ale w końcu uległa błaganiom i pozwoliła jej wyjść w towarzystwie starszej siostry. Danusia to wykorzystała - na ulicy kazała siostrze opiekować się matką i pobiegła na zbiórkę swojej grupy powstańczej. Matka i siostra rzeczywiście wyjechały do Lasek, ale następnego dnia, prawdopodobnie martwiąc się o Danusię, wróciły do miasta. Obie zginęły zastrzelone trzeciego dnia powstania przez strzelca ze sztukasa.
"Wira" podczas pierwszych dni powstania pracowała segregując listy, przy Harcerskiej Poczcie Polowej na palcu Napoleona (dziś plac Powstańców Warszawy). O losie rodziny dowiedziała się, gdy udało jej się na chwilę wpaść do dawnego domu. "Ten moment bardzo zaważył na moim życiu, bo czułam się tak, że wszystko się dla mnie skończyło, że się po prostu ziemia rozwarła i że już więcej nic nie będzie. Od tego momentu przez długi czas dosłownie nie pamiętam, co się ze mną działo, tak byłam bardzo zrozpaczona" - wspomina "Wira", która po utracie matki i siostry nie miała już nikogo bliskiego. Jej ojciec nie utrzymywał z nimi bliskich kontaktów, po latach okazało się zresztą, że także zginął w powstaniu.
Tymczasem "Wira" była m.in. łączniczką w kompani Baonu "Miłosz", razem z innymi harcerzami pełniła służbę przeciwpożarową, odkopywała zasypanych gruzami ludzi. Podczas przekraczania słynnej barykady w Alejach Jerozolimskich na oczach "Wiry" została zastrzelona jej najlepsza koleżanka. Gdy skończyło się jedzenie, jadła razem z innymi psy i koty. Sandałki, w których wybiegła z domu, szybko się rozpadły i dziewczyna nosiła obcierające jej nogi kalosze zdobyte przez kolegów. Większą część powstania spędziła w Śródmieściu.
"Jak się dowiedzieliśmy, że następuje kapitulacja, to wszyscy byli zrozpaczeni, ale przyjęliśmy to z pewną ulgą, że już się ten koszmar kończy, bo przecież jednak dwa miesiące, sześćdziesiąt trzy dni byliśmy w tym koszmarze" - wspomina "Wira".
"Wira", razem z grupą powstańców została wywieziona i osadzona w obozie w Oberlangen. Wyzwoliła ich Polska Dywizja Pancerna generała Maczka 12 kwietnia 1945 roku. "Wira" czuła, że nie ma po co wracać do Polski. Udało jej się wyjechać do Londynu, wyszła za mąż za Janusza Szlachetko, żołnierza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Osiedli w Anglii, dochowali dwu synów. Młodszy z nich - Grzegorz - pomógł matce spisać wspomnienia, które w Wielkiej Brytanii ukazały się w 2015 roku, a w Polsce właśnie trafiają do księgarń. Książkę "'Wira' z powstania" opublikowało wydawnictwo W.A.B.