"Zofia Franio. W służbie ojczyźnie w służbie człowiekowi"
Książka "Zofia Franio. W służbie ojczyźnie w służbie człowiekowi" jest próbą ukazania życia tej niezwykłej kobiety i wielkiej Polki - lekarza "ubogich", inspektorki organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet, oficera dywersji - komendantki Kobiecych Patroli Minerskich Kedywu Okręgu Warszawskiego AK, działaczki podziemia antykomunistycznego (WiN), więźniarki politycznej, Sprawiedliwej wśród Narodów Świata.
Fragment książki:
Na czas uprawomocnienie się wyroku sądu Zofię umieszczono w Pawilonie Ogólnym mokotowskiego więzienia, zwanym "ogólniakiem". Rozciągał się on wzdłuż ulicy Rakowieckiej w kształcie litery "T". Prawe jego skrzydło zajmowali mężczyźni, lewe przeznaczone było dla kobiet. Cela nr 37, do której została przydzielona, była wielka, przeznaczona dla 25 więźniów. Jednak zgromadzono tam ponad 120 kobiet! Było więc ciasno i tłoczno. Łóżka były niewielkie i były zarezerwowane dla więźniarek politycznych . Kobiety spały po 2 - 3 na jednej pryczy, reszta noc spędzała na podłodze, bądź na stole. Większą część więźniarek stanowiły konfidentki niemieckie i kryminalistki. Poprzez takie rozmieszczenie władza chciała zrównać "polityczne" z antypolskimi zbrodniarkami. Polityczne więźniarki, w liczbie 20, skupiały się w prawym rogu celi, niedaleko drzwi. Tam zorganizowały kącik wokół popsutej pryczy, która w ciągu dnia pozostawała niezłożona. Stanowiła ona centrum więziennego życia "politycznych", które stanowiły solidarną jedność . Ale jednocześnie dzieliły się na grupki, pary, często związane z uprzednim koleżeństwem, przynależnością organizacyjną, lub wspólną celą w okresie śledztwa. Wokół "Doktór" gromadziły się dziewczęta skazane razem z nią w procesie. Była to najliczniejsza grupa spośród "politycznych", która stanowiła ich centrum. O wielkiej sympatii i przyjaźni, jaka łączyła Zofię z podopiecznymi, świadczy fakt, że Alina Sieńko zwracała się do niej pieszczotliwie "Babuniu" . W tej celi "Doktór" spotkała swą bliską przyjaciółkę Irenę Tomalak. Kobiety łączyły nie tylko przeżycia z okresu działalności w PWK, ale również wspólne losy podczas okupacji niemieckiej. Pani Irena razem z Wandą Kraszewską zostały zatrzymane podczas wyprawy kurierskiej na zachód w kwietniu 1946 roku. W swoich wierszach z okresu więziennego Irena Tomalak często wspomina "Doktór", a nawet dedykuje jej kilka utworów . W tej celi przebywała również Halina Sosnowska, Barbara Sadowska , Wanda Salska , Stefania Żelazowska, Marysia Hattowska , Halszka Dunin, Janina Konopacka oraz Barbara Otwinowska.
Z licznych relacji współwięźniarek wynika, że "Doktór" pomimo swej zwyczajności i ujmującej skromności posiadała decydujący i budujący autorytet moralny, o który zabiegać nie musiała. Należała do tzw. "starszyzny". Razem z Haliną Sosnowską, Marią Stroynowską, Marią Marynowską i Marią Szelągowską stanowiły grupę najbardziej cenionych, szanowanych i lubianych koleżanek. To one sprawiały, że reszta kobiet godnie znosiła więzienny koszmar i starała się nie tracić nadziei.
Wszystkie więźniarki żyły w zgodzie, w celi panowała serdeczność i życzliwość. Pomimo tylu różnorodnych charakterów i osobowości nie było żadnych konfliktów pomiędzy kobietami . Zwykłe więźniarki w ciągu dnia pracowały w wyznaczonych działach zakładu, natomiast polityczne nie posiadały tego przywileju. Całe dnie spędzały w celi, pozostawione własnym myślą. Był to jednak czas komfortowy, jak na te warunki. Bowiem w towarzystwie ponad 100 innych osób, w tak niewielkim pomieszczeniu, trudno było o chwilę spokoju i ciszy . W tych trudnych warunkach kobiety próbowały zorganizować w miarę "normalne" życie. Pusty czas starały się jak najlepiej wykorzystać. Dzieliły się doświadczeniem i radami. "Doktór" Franio zawsze doradzała w sprawach zdrowia i opiekowała się osobami słabszymi i chorymi. Ruta Czaplińska wspominała delikatną i nie zwracającą uwagi opiekę "Doktór" nad Marią Hattowską, która przeszła bardzo ciężkie śledztwo, w skutek którego doznała śmierci klinicznej . Maria Marynowska prowadziła naukę języka angielskiego. Halina Sosnowska zawsze zagrzewała do codziennej gimnastyki. Jeśli było to możliwe więźniarki haftowały zakładki i serwetki.
Jedzenie więzienne była marne. Podawano zupy z suszonych i zepsutych jarzyn, gotowanych na nieświeżych dorszach. Jedyną nadzieją na normalne posiłki były paczki, które można było dostawać raz w tygodniu. Więźniarki polityczne prowadziły wspólne gospodarstwo. Otrzymane paczki przekazywano dyżurnym, które gospodarowały tymi wspólnymi zapasami. Czasami udawało się zdobyć różne, dobrze zakamuflowane przysmaki. Ruta Czaplińska pamięta, że dr Franio dostawała w paczkach "czarne chlebki", które tylko z wyglądu przypominały razowy chleb, w środku natomiast kryły czekoladę.
Dużo czasu więźniarki poświęcały również na modlitwę, rozmowy z Bogiem i głębokie przemyślenia na temat wiary. Z okruszków pieczywa robiły chlebowe różańce. W niedziele więźniarki urządzały "podwieczorki przy mikrofonie". Dziewczęta, śpiewały przeróżne piosenki, Ruta Czaplińska recytowała wiersze, a Maria Marynowska opowiadała powieści. Dla rozładowania napiętej atmosfery w przeludnionej i dusznej celi organizowano także przedstawienia. Maria Wędrychowska reżyserowała wystąpienia i śpiewała operetkowe gagi i piosenki.
Jednym ze sposobów uprzyjemniania więziennej codzienności były opowiadania fabuły przeczytanych książek oraz nauka piosenek partyzanckich i żołnierskich. Jednak najlepszym sposobem odreagowania i wyrażenia własnych uczuć i przeżyć była poezja. Wiersze pozwalały kobietom zdystansować się od codziennej, pospolitej egzystencji. Zakaz posiadania najmniejszego kawałka ołówka zmuszał kobiety do układania wierszy w myślach i zapamiętywania ich. Często utwory te były odzwierciedleniem wspomnień z czasów wolności. Ale zawierały także tak mocno odczuwaną tęsknotę do rodziny, przyjaciół czy piękna przyrody.
Kiedy władza komunistyczna rozpoczęła likwidację jawnej opozycji, czyli Polskiego Stronnictwa Ludowego, do mokotowskiego więzienia zaczęło przybywać więźniarek politycznych. Postanowiono więc umieścić je wszystkie w jednej celi. Wtedy to grupę politycznych z celi nr 37 przeniesiono do celi nr 42, znajdującej się po drugiej stornie korytarza. Stały w niej normalne łóżka, odstępy między nimi były tak wąskie, że ledwo można było się przecisnąć.
W tej celi więźniarki wymyśliły nową rozrywkę. Mianowicie zaczęły przygotowywać własne sztuki teatralne i skecze. Ich twórczynią zazwyczaj była Barbara Sadowska. W wigilię Bożego Narodzenia 1947 roku zbudowano symboliczny żłobek i przygotowano szopkę. Uroczystość wzbogacały śpiewy chóru. Jedna z więźniarek, Janka Konopacka, miała schowany opłatek, dzięki temu wszystkie kobiety mogły w te święta przyjąć komunię.
Widzenia na Mokotowie były szczególnie trudne. Chętni do odwiedzin stali godzinami naprzeciw bramy więziennej w oczekiwaniu na zezwolenie odbycia spotkania. Sala odwiedzin była przedzielona na pół dwiema ściankami od połowy wysokości z gęstej siatki, pomiędzy którymi bez przerwy spacerował strażnik. Podczas jednoczesnej rozmowy, stojących półtora metra od siebie kilku lub nawet kilkudziesięciu par, słowa przechodziły w krzyk i coraz mniej można było usłyszeć i zrozumieć.
Lato 1948 roku było upalne. W celi panowała duchota i skwar, brakowało powietrza i wody do mycia. Nieregularne spacery trwały około 10 minut. Pewnego dnia września podczas apelu naczelnik zakładu mokotowskiego Alojzy Grabicki, zapytał kobiety o prośby i ewentualne uwagi. Głos w imieniu wszystkich przebywających w celi numer 42 zabrała Halina Sosnowska. Przedstawiła trudne warunki panujące w celi, poprosiła o piętrowanie łóżek, spacery, książki i gazety. Jej wystąpienie wzbudziło wściekłość naczelnika. Jednak przy kolejnej wizytacji Halina Sosnowska wystąpiła szerzej z tymi samymi prośbami, powołując się na prawa człowieka i prawa więźniów politycznych. W odpowiedzi kobiety usłyszały od naczelnika, że nie są więźniami politycznymi, bo takich w Polsce nie ma, że są więźniami antypaństwowymi. W ich stronę skierował również życzenie, by zgniły w więzieniu i nie szczędził innych obelg. Z tłumu kobiet natychmiast padła odpowiedz: "Nawzajem". Po wielu groźbach naczelnika Grabickiego odpowiedzialność za ten akt wzięły na siebie dr Franio, "Alinka" Sieńko oraz Maria Grzeszczyk. W ramach solidaryzmu zaczęły występować również inne kobiety. Cała cela została ukarana karcerem. Zsyłano do niego po pięć więźniarek na 24 godziny. Zofii Franio, jako szczególnie zbuntowanej, podwojono karcer, do 48 godzin. Kobietom wprowadzono również inne represje. Wstrzymano korespondencje, paczki, widzenia. Zatrzymanie widzeń było szczególnie bolesne dla więźniarek, tych, których rodziny przyjeżdżały z innych miejscowości. Było to dla nich ogromne cierpienie psychiczne. Po fiasku wszystkich prób łamania solidarności więźniarek, wywieziono je ze stemplem zbuntowanych do Fordonu.
Podczas pobytu w więzieniu mokotowskim Zofia Franio według opinii pracowników zakładu zachowywała się źle. Należała do osób, które należało traktować jako "niebezpieczne". Przejawiała duże skłonności do buntowania innych współwięźniarek oraz wywoływania silnych zaburzeń pod celą. Często solidaryzując się z innymi współwięźniarkami zrzekała się paczek.
Transport do Fordonu odbył się dnia 30 września 1948 roku. Tu panowały ostrzejsze warunki niż na Mokotowie. Na ubiór więzienny składały się drelichy i drewniaki. Bieliznę stanowiły męskie okropne koszule i szerokie, wielkie majtki z flaneli. Przyznając takie ubranie, chciano ośmieszyć i upokorzyć więźniarki . Na miesiące zimowe zostawiono swetry i szaliki. Kobiety rozmieszczono w małych celach, o sześciu trzypiętrowych pryczach. Łóżka były wyposażone prześcieradłami, kocami i zagłówkami wypchanymi sianem lub słomą. Na jednym łóżku spały po dwie więźniarki. Zofia Franio została przydzielona do celi numer 11. Wszystkim kazano czesać się na "prostkę" - to znaczy z przedziałkiem po środku. Podczas spacerów nie wolno się było kontaktować.
Z czasem wszystkie represje załagodzono. Najbardziej cieszono się z decyzji umożliwienia podjęcia pracy. Praca to był przywilej. Nabierała ona w warunkach więziennych innego wymiaru. Zofia Franio została przyjęta do szpitala więziennego. Możliwość wykonywania czynności zawodowych była dla niej powrotem do "normalności". Strażniczki nie przepadały za jej osobą, przede wszystkim z tego względu, że kobieta nie bała się występować w obronie innych więźniarek i ich praw. Pracując tam często je upominała, by te dobrze traktowały chorych, a także dawała im do zrozumienia, że powinny się odnosić do niej i innych z szacunkiem. Często przez to naczelnik więzienia musiał zwracać jej uwagę o przestrzeganie regulaminu zakładu karnego.
Funkcjonariusze służby więziennej charakteryzowali się wrogością do kobiet więźniów politycznych. Powodem tej wrogości były przede wszystkim względy ideologiczne. Dużą część kadry dowódczej stanowili komuniści. Strażniczkom, które przeważnie były słabo wykształcone wpajano nienawiść do wrogów Polski Ludowej, "zatwardziałych reakcjonistów". Wprowadzenie do więzień instytucji oficera polityczno - wychowawczego ułatwiło indoktrynacje personelu zakładowego. Jego zadaniem było dbanie za poziom moralny i polityczny funkcjonariuszy, a także ich rodzin. Biorąc pod uwagę niski poziom wykształcenia służby więziennej, nie było to zadaniem trudnym. Stopniowo zachowanie personelu więziennego stawało się coraz gorsze, bardziej agresywne. Działy specjalne więzień prowadziły również na terenie zakładów czynności o charakterze kontrwywiadowczym a zarazem śledczym. Dbały o bezpieczeństwo więzienia poprzez działania informacyjno-wywiadowcze w celach. Funkcjonariusze wnikliwie obserwowali i zapisywali wykroczenia popełniane przez więźniów, rewidowali cele, nadzorowali zawartość paczek żywnościowych, prowadzili cenzurę korespondencji więźniów. Pracownicy zakładów karnych stosowali różne rodzaje kar. Każdy powód był dobry, by umieścić więźniarkę w karcerze bądź izolatce. Karami dodatkowymi był zakaz spacerów, zakaz korzystania z wypisek. Najbardziej jednak dotkliwymi dla więźniarek zakazami było wstrzymanie paczek i listów oraz widzeń z rodziną. Aby rozbić powstałe znajomości oraz przyjaźnie pomiędzy poszczególnymi więźniami, stosowano metodę tzw. "wymiany kulturalnej", czyli wymiany więźniów długoterminowych pomiędzy poszczególnymi więzieniami.
W Fordonie "Doktór" była kilkakrotnie karana za łamanie regulaminu. Przede wszystkim były to przewinienia za przechowywanie niedozwolonego ołówka, za szycie kapci i kołnierzyka. Podczas spacerów była szczególnie pilnowana, z tego względu, że próbowała się kontaktować z innymi więźniarkami. Kary były różne. Najczęściej wstrzymywano korespondencje i spacery. Strażniczki zawsze wystawiały jej niską ocenę za zachowanie, miały do niej wiele uwag.
Ogólna opinia z Fordonu brzmiała: "Zachowywała się niepoprawnie. Odnosi się brutalnie do oddziałowych i strażników, wykazuje jedynie powierzchowne posłuszeństwo. Swym zachowaniem ujemnie wpływa na pozostałe więźniarki, stara się zaszczepić swój wrogi stosunek do PRL i ZSRR więźniom o niższym poziomie intelektualnym" . (...)
26 sierpnia 1952 roku Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie postanowił o przeniesieniu Zofii Franio do filii fordońskiego więzienia - zakładu izolacyjnego w Inowrocławiu.
Więzienne procedury przyjęcia do zakładu i ostre traktowanie przez personel nie przyniosły przerażonym niewiastom ukojenia. Podczas zimnego prysznica nie zdążyły zmyć mydła, a bielizna, jaką im przydzielono była brudna i śmierdząca. Wygląd cel również nie napawał optymizmem. Więźniarki przebywały na dwóch piętrach budynku. Na niższym ściany cel pomalowane były na czarno, a na wyższym na popielato. Były to wyłącznie izolatki. Czarne ściany budziły wrażenie przebywania w trumnie. Okna nie dość, że były małe, to przysłonięto je metalowymi blidami lub pomalowano farbami. W ciepłe dni panowała duszna atmosfera, natomiast w zimę, temperatura była taka sama, jak na zewnątrz.
Kobiety pozbawiono widzeń z rodzinami, spacerów, gazet, książek. Było to całkowite odseparowanie od świata. Przy odpowiednim ustawieniu się przez okienko można było jedynie zobaczyć kawałek nieba. Czas trwania izolacji był różny. Najkrótszy to około 6 miesięcy. Zofia Franio uznana za "groźnego wroga Polski Ludowej" przebywała w Inowrocławiu najdłuższy z możliwych okresów - 18 miesięcy .
Najbardziej dającym się we znaki problemem był dla więźniarek wolno upływający czas. Samotność dla wielu z nich oznaczała złe myśli, czasem okropne przemyślenia. Ratunkiem okazywała się ucieczka w świat marzeń: "Chciałabym jeszcze być w teatrze, w kinie operze i na koncercie, zwiedzać muzea, oglądać wystawy, cieszyć się wszystkim, cieszyć sercem całym... Chciałabym, chciałabym, chciałbym, Ach! Ile jeszcze mam tego chcenia! Ale najbardziej chciałaby wreszcie wyjść z więzienia." [...]