Kapo ułaskawiony przez Bieruta. Specjalizował się w biciu więźniów

Agnieszka Dobkiewicz w książce "Mała Norymberga" przeprowadziła dziennikarskie śledztwo i opisała wstrząsające historie związane z polskimi procesami, które miały miejsce w 1946 roku w Świdnicy. Wśród oskarżonych było sześciu wartowników KL Gross-Rosen, zatrzymanych przez aliantów i Sowietów w roku 1945. Poniżej publikujemy fragment poświęcony Wekselmanowi Nusynowi - kapo ułaskawionemu przez Bolesława Bieruta.

Tymczasem sprawę Nusyna Wekselmana rozwiązano inaczej. Przecież wrogiem Polski Ludowej nie był, o czym sam wielokrotnie zapewniał. Deklarował też, że chce jej służyć. Choć udowodniono mu zbrodnie z dekretu "o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego", prezydent Bierut uznał, że zasługuje na ułaskawienie. Być może przekonała go opinia, którą wystawił w jego sprawie naczelnik więzienia w Wałbrzychu, gdzie podejrzany przebywał. Napisał on:

Reklama

- Więzień Wekselman Nusyn przez cały czas pobytu w więzieniu zachowuje się wzorowo, przestrzega ściśle regulaminu i przepisów więziennych. Karany w drodze administracyjnej nie był, politycznie nie podejrzany. Jest moralnie dotknięty, płacze całymi dniami i czuje pewną skruchę.

Bierut ułaskawienie dla skruszonego 31-letniego byłego kapo fi lii obozu Gross-Rosen - AL Waldenburg podpisał. Już 12 listopada 1947 roku do Sądu Okręgowego w Świdnicy przyszło pismo sygnowane przez kierownika nadzoru sądowego Zygmunta Kapitaniaka:

- Ministerstwo Sprawiedliwości zawiadamia, że Obywatel Prezydent Rzeczpospolitej skorzystał z przysługującego mu prawa łaski w stosunku do Nusyna Wekselmana skazanego wyrokiem Sądu Okręgowego w Świdnicy na karę śmierci, zmieniając karę śmierci na karę dożywotniego więzienia.

(...)

Żyd z zegarkiem i jak w zegarku

14 czerwca 1947 roku po dwudniowym procesie Wekselmana skazano na karę śmierci. Sędzia Sądu Okręgowego Wydziału Zamiejscowego w Wałbrzychu Emil Mrach drżącym tonem orzekł straszną karę. Nie mógł wydać innego wyroku. Przed sobą miał mężczyznę, który przez ostatnie lata był postrachem i katem dla innych ludzi. Gdy po odczytaniu wyroku emocje na sali opadły, sędzia odchrząknął i zabrał głos. Wiedział, że słucha go spora grupa byłych więźniów, ofiar Wekselmana.

- Na podstawie całokształtu okoliczności ujawnionych w toku przewodu sądowego, a w szczególności na podstawie zeznań świadków i wyjaśnień oskarżonego sąd ustalił następujący stan faktyczny. W obozie Gross-Masselwitz9 pracował oskarżony przez pewien okres czasu jako zwykły robotnik, następnie jednak pozyskał względy niemieckiej władzy obozowej i Judenlastera10 Redlicha do tego stopnia, że na skutek swych starań został wyznaczony dowódcą kolumny internowanych w obozie robotników żydowskich w ilości około stu ludzi jako Kolonnelältester. 

Więcej o książce Agnieszki Dobkiewicz "Mała Norymberga" przeczytasz TUTAJ

Do obowiązków takiego dowódcy kolumny należało zaprowadzanie podległych mu robotników do pracy i nadzór nad nimi. Obowiązki te były identyczne z obowiązkami kapo. Oskarżony, chcąc zdobyć całkowite zaufanie władz niemieckich i wyróżnić się swą lojalnością i działalnością na rzecz nieprzyjacielskiego państwa niemieckiego, a to z pobudek egoistycznych, to jest w celu zapewnienia sobie najlepszych warunków egzystencjalnych ze strony władz niemieckich, znęcał się w sposób systematyczny nad podległymi mu więźniami, bijąc ich prawie codziennie bez powodu lub za błahe wykroczenie regulaminowe. Ręką lub trzciną w sposób nieludzki i to z własnej inicjatywy bez jakiegokolwiek nacisku ze strony władz niemieckich.

- Oskarżony stosował szczególny sposób uderzania ręką, wywołujący u pobitych nie tylko szczególnie silne bóle, lecz nawet w kilku wypadkach poważne następstwa dla zdrowia. Oskarżony zmuszał podwładnych mu robotników żydowskich biciem do przesadnej wydajności pracy na rzecz nieprzyjacielskiego państwa niemieckiego, urządzał marsze przyspieszone na wzór wojskowy, prowadząc swą kolumnę do pracy lub z pracy. Tych, którzy nie dotrzymywali kroku lub pozostawali w tyle marszu lub z wyczerpania ustawali w pracy, kopał lub bił ręką czy trzcinką z dużą siłą i z rozmachem w różne części ciała, przeważnie w głowę. 

- W Gross-Masselwitz mieszkał oskarżony razem z Joskiem Dancigerem, który również pełnił obowiązki dowódcy innej kolumny robotniczej i który ostrzegał oskarżonego przed dalszym gnębieniem więźniów. Oskarżony przyrzekł mu, że zmieni swe postępowanie w stosunku do podległych robotników - więźniów. Bił ich jednak w dalszym ciągu. 

- Oskarżony uszczuplał również racje żywnościowe swych podwładnych, a uzyskaną w ten sposób żywność zużył dla siebie. 

Sędzia Mrach przerwał na chwilę swoją mowę, by uregulować oddech. Oklaski i pomruki rozlegające się co rusz wśród publiczności utwierdzały go w przekonaniu, że jego słowa zyskują aprobatę byłych więźniów, którzy znali Wekselmana. Zadowolony z siebie czytał więc dalej:

- Przez zmuszanie wycieńczonych robotników biciem do nadmiaru intensywnej pracy i do przesadnej dyscypliny, zwłaszcza w czasie powrotnego marszu, oskarżony zjednał sobie względy i uznanie ze strony niemieckich funkcjonariuszy obozu, którzy początkowo odnosili się do więźniów w sposób tolerancyjny i stosunkowo łagodny, później jednak pod wpływem i za przykładem oskarżonego stali się bardziej wymagający i surowi. Po przyjmowaniu transportów więźniów w obozie Gross-Masselwitz komendant obozu w obecności oskarżonego zwracał przybyłym więźniom uwagę, że oskarżony jako ich przełożony jest bardzo wymagający pod względem dyscypliny, przestrzegania przepisów regulaminu obozowego. Władze niemieckie wynagradzały oskarżonego za jego niezwykłą gorliwość i wydatne podniesienie wydajności szykanowanych przez niego więźniów specjalnie życzliwym traktowaniem. Oskarżony korzystał ze względnej swobody, mieszkał w oddzielnym pokoju z dowódcą innej kolumny, otrzymywał większe przydziały żywnościowe, papierosy i premie w pieniądzach obozowych, przydzielono mu trzech więźniów jako ordynansów, miał na sobie pierwszorzędne ubranie, oficerskie buty z cholewami, pozostawiono mu zegarek, nawet sygnet, który stale nosił. Niemcy nazywali go zdrobniałym imieniem w dowód ufności i sympatii "Nygele".

Wywód sędziego przerwał śmiech osoby obecnej na sali. Mrach zamilkł, chwycił młotek sędziowski i zastukał nim kilka razy, co oznaczało, że żąda ciszy. Groźnie spojrzał na zgromadzonych. Przy okazji zobaczył, że "Nygele" siedzi cały czerwony i wygląda, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Kontynuował zatem spokojnie:

- Oskarżony zdobył takie wpływy u władz obozowych, że osoby internowane w obozie uważały go za właściwego władcę obozu, w czym oczywiście była pewna przesada. Oskarżony miał wprawdzie prawie nieograniczone władze nad uczestnikami powierzonej mu kolumny robotniczej, nie miał jednak dostępu do innych kolumn roboczych, do kuchni, magazynów itp. ani też żadnego wpływu na sprawy ogólnoadministracyjne i na przenoszenie więźniów do innych obozów. Przez cały czas swojej bytności w Gross-Masselwitz oskarżony był postrachem więźniów, którzy go się więcej bali, aniżeli niemieckich funkcjonariuszy obozowych. Oskarżony twierdził, że w obozie Gross-Masselwitz uratował życie niejakiemu Singerowi z narażeniem siebie na wielkie niebezpieczeństwo i że pomagał więźniom. Ta obrona oskarżonego została potwierdzona zeznaniami świadka Szyji Loli o tyle, że oskarżony pomagał bratankowi świadka Szejerowi Lejzorowi wedle informacji tegoż w różny sposób i ratował go, ale w jaki sposób, gdzie, kiedy i wśród jakich okoliczności, tego świadek nie mógł podać. Świadek Grosman Moryc stwierdził, że oskarżony prosił świadka, który przywiózł ziemniaki do obozu w Gross-Masselwitz, o kilka worków ziemniaków dla swych ludzi i otrzymał je, świadek jednak nie wie, czy oskarżony rzeczywiście wydał je swym podwładnym. Singer nie mógł być przesłuchany na rozprawie, gdyż jego adres jest nieznany. 

- Po likwidacji obozu Gross-Masselwitz i przeniesieniu go do Landeshut oskarżony w dalszym ciągu pełnił obowiązki dowódcy kolumny, składającej się z siedemdziesięciu pięciu osób, jako Kolonnelältester i kontynuował pastwienie się nad podległymi mu robotnikami, tymi samymi, a nawet drastyczniejszymi sposobami, jak w obozie Gross-Masselwitz, celem zjednania sobie nowych niemieckich władz obozowych. Gdy pewnego razu transportowany przez robotników wałek żelazny spadł z samochodu na ziemię i rozbił się, dopadł oskarżony w nieobecności funkcjonariuszy niemieckich robotnika Fontka Jehue i uderzył go pięścią kilkakrotnie w twarz, powodując złamanie prawej dolnej szczęki, stanowiące wedle orzeczenia lekarskiego ciężkie uszkodzenie ciała. W związku z dłuższą niezdolnością człowieka do pracy groziło mu odesłanie do obozu śmierci, dokąd wysłano chorych więźniów pod pretekstem skierowania ich do szpitala. 

- Wtedy na skutek interwencji oskarżonego i lekarza obozu dr. Motszteina Fontek pozostał w obozie. Fontek podejrzewał oskarżonego, że zawiadomił władze niemieckie o tym, że on i jego brat namawiają robotników do sabotażu. Przewód sądowy nie dostarczył jednak wystarczających dowodów w tym zakresie. Fakt, że oskarżony był obecny przy przesłuchaniu Fontka przez niemieckiego funkcjonariusza obozu, nie świadczy jeszcze o doniesieniu na więźnia. Fontek i jego brat zostali za spisek ukarani chłostą po pięćdziesiąt batów. Z początku bił ich Wachthabender, a następnie z jego polecenia i w jego obecności oskarżony, przy czym bił tak mocno jak niemiecki funkcjonariusz...

Sędzia Mrach opanowanym głosem uzasadniał swój wyrok jeszcze przez kilkadziesiąt minut. Każde jego słowo chłonęło kilkadziesiąt par uszu byłych żydowskich więźniów, którzy do niedawna byli tylko numerami. To dawało mu pewność, że wyrok jest sprawiedliwy.

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy