Bitwa pod Łowczówkiem: Krwawe święta 1. Brygady Legionów
Święta Bożego Narodzenia stały się przed 100 laty swego rodzaju kamieniem milowym w historii odradzającego się Wojska Polskiego: w tych dniach 1. Brygada Legionów Polskich stoczyła krwawą bitwę pod Łowczówkiem. I choć już wcześniej oddziały pod komendą Józefa Piłsudskiego nieraz stykały się z wrogiem, to jednak dopiero wtedy po raz pierwszy wystąpiły jako zwarty związek operacyjny.
Legionistów skierowano na Pogórze Rożnowskie, kiedy załamała się ofensywa austro-węgierska, będąca odpowiedzią na początkowe sukcesy wojenne armii rosyjskich: Rosjanie stali wszak już nawet na przedpolu Krakowa, na wielickim wzgórzu Kaim. Przeciwuderzenie - podjęte w zgodzie z najlepszymi zasadami sztuki wojennej - na najsłabszy punkt sił wroga, a więc na styk armii generała Radka Dmitrijewa i generała Aleksieja Brusiłowa zażegnało niebezpieczeństwo utraty Twierdzy Kraków, jednak napór sił austro-węgierskich okazał się za słaby, by całkowicie rozbić przeciwnika. Rosjanie, owszem, stracili inicjatywę, wycofali się na wschód - ale i niebawem zajęli pozycje na Pogórzu Rożnowskim. Uporządkowawszy zaś szyki, ruszyli do natarcia. Główny ciężar wzięła na siebie armia gen. Dmitrijewa, celem był (podobnie, jak to uczynili niewiele wcześniej rywale carskiego dostojnika, cesarscy i królewscy sztabowcy) styk armii arcyksięcia Ferdynanda i generała Svetozara Boroevicia von Bojna.
Cokolwiek zaskoczeni rosyjskim manewrem Austriacy powierzyli polskim oddziałom - stacjonującym akurat w Nowym Sączu: jako że siły legionowe rozrosły się do liczby 2620 żołnierzy (2150 piechurów, 235 kawalerzystów, 160 artylerzystów, 75 saperów), chciano zorganizować je w brygadę - ważne zadanie powstrzymania marszu nieprzyjaciela, a ściślej niedopuszczenie do umocnienia przezeń zdobytych w boju pozycji. Legioniści wyruszyli na front bez swego komendanta: Józef Piłsudski bawił akurat w Wiedniu, wezwany koniecznością odbycia rozmów politycznych. Wobec jego nieobecności rozkazy wydawał szef sztabu brygady podpułkownik Kazimierz Sosnkowski. Brygadę podporządkowano grupie operacyjnej pułkownika Emila Pattaya.
O wyrafinowanej taktyce mowy być nie mogło, liczył się indywidualny wysiłek i poświęcenie żołnierza - a z tym Polacy problemów nie mieli. Zaraz po osiągnięciu rejonu działania, 22 grudnia 1914 r., 1. Pułk Piechoty (pod komendą majora Edwarda Śmigłego-Rydza) zaatakował Rosjan ze 132. Pułku Piechoty, okopanych i zabezpieczonych potrójnymi zasiekami z drutu kolczastego na wzgórzu 360: w walce wręcz, na bagnety, kolby karabinowe i łopatki saperskie, Polacy wdarli się na wskazaną rozkazem kotę i zepchnęli z niej Rosjan. Chwałą okrył się tam dowódca 3. Batalionu kapitan Stanisław Burchardt-Bukacki: oskrzydlił obrońców góry, odsuwając ich uwagę od szturmujących frontalnie pododdziałów pułku.
Gorzej poszło początkowo 5. Pułkowi Piechoty (dowodzonemu przez kapitana Witolda Ścibor-Rylskiego), który dostał się pod nawałę ogniową artylerii nieprzyjaciela. Brak łączności z austriackim sztabem, a także nieznajomość terenu walk zmusiły legionistów do odstąpienia od natychmiastowego szturmu - do ataku wyruszyli rankiem. Wspierani przez węgierskich honwedów i artylerię 23 grudnia wypełnili zadanie: obsadzili wzgórze 343.
Była to jednak dopiero część sukcesu: oba pułki miały nakazane bronić zdobytych pozycji - a że nie otrzymały wsparcia od sojuszników, pozostających niezmiennie na pozycjach sprzed bitwy, oraz że Rosjanie nie zamierzali rezygnować z rozwijania ofensywy i rychło podjęli działania, wystawili się na potężne uderzenia. Ogień dobrze rozmieszczonych i wstrzelanych ciężkich karabinów maszynowych oraz armat odciął Polaków od łączności z głównymi siłami, przede wszystkim zaś uniemożliwił im ściąganie zaopatrzenia i rozkazów. Oba pułki zostały bez dostaw amunicji i żywności, bez możliwości odesłania rannych do szpitali polowych. Gdy brakowało nabojów, wykorzystywano zdobyczną broń.
Przez całą noc przedwigilijną nieprzyjaciel podciągał swoje siły, dochodząc w wielu miejscach na odległość niewiele większą niż rzut granatem. Rankiem rozpoczęły się ataki, wyprowadzane ze wsparciem artylerii; legioniści odpierali jednak każdą próbę wdarcia się na swoje pozycje. Wieczorem doszło do absurdalnego nieporozumienia: ppłk Sosnkowski odebrał rozkaz wycofania się ze wzgórz; gdy wypełnił go okazało się, że polecenie było fałszywe. Skrwawione i zmęczone pułki podjęły raz jeszcze trud odbicia opuszczonych pozycji. Skutecznie. Przed zmrokiem brygada znów zajmowała opuszczone na chwilę stanowiska.
Cały dzień Bożego Narodzenia Polacy odpierali nasilone ataki czterech rosyjskich pułków piechoty; gęsta mgła powodowała, że niejednokrotnie dostrzeżenie nacierających Rosjan było możliwe dopiero wtedy, gdy od pozycji obronnych dzieliła ich minimalna odległość. Raz po raz dochodziło do walk na bagnety, w których - niezbyt przecież wyszkoleni i nie za dobrze otrzaskani w bezpośrednich walkach - ochotnicy dokazywali istnych cudów. Nie pozwolili wrogom ani zepchnąć się ze wzgórz, ani przełamać oporu. Ba! Wychodzili nawet z inicjatywą bojową, podejmując ryzykowne patrole i akcje rozpoznawcze, zwieńczone niejednokrotnie nie lada sukcesami. Polski patrol 1+8 (oficer Mieczysław Wyżeł-Ścieżyński i ośmiu szeregowych) wziął do niewoli 100 jeńców, podobny patrol pod dowództwem podoficera Gustawa Świderskiego zaawanturował się na stację kolejową Łowczów, gdzie zaskoczył - i także wziął do niewoli - prawie cały sztab Benderskiego Pułku Piechoty (podpułkownik, dwóch kapitanów, dwóch poruczników).
Legioniści stawiali bohaterski opór i toczyli bohaterskie walki dopóty, dopóki po południu 25 grudnia nie nadszedł - już prawdziwy - rozkaz przejścia do odwrotu. Rozkaz ze wszech miar uzasadniony: Rosjanie bowiem, nie mogąc sforsować posterunków, bronionych przez polskie siły, spróbowali manewru obejścia i przełamali opór oddziałów austriackich. Pułkom pod komendą Sosnkowskiego groziło oskrzydlenie i zamknięcie w kotle.
Jako że dalsze pozostawanie na pozycjach stało się bezcelowe, 1. Brygadzie nakazano wycofać się. Atakowane zaciekle - bo samotne, pozostawione przez Austriaków własnemu losowi - oddziały nękane były ze wszystkich stron. Dzięki dobremu dowodzeniu i osobistemu męstwu wszystkich bodaj żołnierzy zdołano przemaszerować do Lichwina, stamtąd do Wróblowic, a następnie przejść do odwodu koło Lipnicy Murowanej.
Uczestniczący w bojach późniejszy (wyniesiony do tego stopnia w Londynie, w 1964 r.) generał Gustaw Łowczowski zapamiętał, że odwrót odbywał się w spokoju i porządku za sprawą odpowiedniego postępowania zawodowych oficerów. Kiedy otóż część żołnierzy, wybita z kontenansu bocznym i tylnym ogniem zerwała się biegu, powstrzymał ich dowódca kompanii w 5PP, kpt. Józef Olszyna-Wilczyński, słowami: "Nie wyrywać, bo wam zrobię zbiórkę na miejscu!". "Spokój głosu i dobór słów zrobił swoje", pisał Łowczowski. "Tempo ruchu tyraliery zmalało tak, że w największym porządku minęła okopaną o jakiś kilometr w tyle linię piechurów austriackich". Bezpieczny odwrót pułkom zapewnili także kapitanowie Leon Berbecki i Witold Ścibor-Rylski, szachując atakujące oddziały rosyjskie fachowymi manewrami.
Felicjan Sławoj Składkowski, naczelny lekarz 1. Pułku Piechoty Legionów, tak wspominał wydarzenia z Łowczówka w swoim dzienniku (wpis z 24 grudnia 1914 roku):
"W tę noc wigilijną chłopcy nasi w okopach zaczęli śpiewać: "Bóg się rodzi...". I oto z okopów rosyjskich Polacy, których dużo jest w dywizjach syberyjskich, podchwycili słowa pieśni i poszła w niebo z dwóch wrogich okopów!
Gdy nasi, po wspólnym odśpiewaniu kolęd, krzyknęli: "Poddajcie się, tam, wy Polacy!", nastała chwila ciszy, a później - już po rosyjsku: "Sibirskije striełki nie sdajutsia".
Straszna jest wojna bratobójcza."
Jak obliczono po walkach, legioniści zdobywając - a następnie broniąc - pozycji (innymi słowy zapełniając groźną dla austro-węgierskich sił lukę we froncie), wyprowadzili 5 szturmów, odparli 16 kontrataków - ale przede wszystkim zatrzymywali natarcia wojsk carskich przez 4 dni oraz 3 noce. Wzięli do niewoli 600 Rosjan, w tym 18 oficerów, cały sztab pułku piechoty; ponoć liczba zabitych nieprzyjaciół sięgała 4.000. Okupili to poważnymi stratami własnymi: 128 zabitych, 342 rannych. Na polu chwały poległo aż 38 oficerów. Kilkunastu żołnierzy trafiło do niewoli, między nimi był porucznik Stanisław Król-Kaszubski z 1. Pułku Piechoty: jako poddany cara (zaciągnął się do Legionów, przybywając z zaboru rosyjskiego) został skazany przez sąd polowy na rozstrzelanie. Egzekucję wykonano 7 lutego 1915 r. w Pilźnie. Z ostatniej szansy ratowania życia, jaką było ukorzenie się i wstąpienie do armii rosyjskiej, honorowo nie skorzystał...
W podsumowującym walki pod Łowczówkiem rozkazie ppłk Sosnkowski napisał m.in.: "Bój, który rozpoczęliście dnia 22 grudnia 1914 r. na wzgórzach Łowczówka i Meszny Szlacheckiej, był największym ze wszystkich, w jakich dotychczas brał udział 1. Pułk Legionów. Mieliście do czynienia z doborową dywizją rosyjskiej piechoty, specjalnie dla przełamania tego frontu przysłaną. Mieliście sprawę z nieprzyjacielem ufnym w powodzenie. (...) Uporem swym, hartem i męstwem tego dnia okazanym wystawiliście sobie świadectwo godne tych wszystkich, których sława przyświeca Waszemu orężowi. Dowiedliście, że nie ma wysiłku i nie ma ofiary dość trudnej, byście się nie podjęli, gdy wróg złamać Was pragnie, a Wy zwyciężać chcecie".
Bój przeszedł do legendy. Do dziś zresztą upamiętnia go napis "Łowczówek 24 XII 1914", umieszczony na tablicy przy Grobie Nieznanego Żołnierza, pośród inskrypcji, utrwalających po wsze czasy miejsca największej chwały polskiego oręża.
Waldemar Bałda