Czy Polacy mogliby ponownie wybić się na niepodległość?
Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość - pytał kilka lat po ostatnim rozbiorze Rzeczpospolitej w broszurze o takim tytule Józef Pawlikowski, sekretarz Tadeusza Kościuszki. Niewykluczone, że była ona bezpośrednim wyrazem poglądów samego Naczelnika.
Drogą do odzyskania własnego państwa miało być wedle tego dzieła uruchomienie i postawienie do walki całego narodu, łącznie z jego zdecydowanie najliczniejszymi warstwami ludowymi. Koncepcja ta w różnych konfiguracjach odżywała przez cały okres zaborów. Choć kilku pokoleniom nie dane było ujrzeć wolnej Polski, to jednak po 123 latach nasz kraj odzyskał niepodległość. Stało się to z pewnością nie tylko dzięki wykorzystaniu kwestii ludowej, był to bowiem szalenie bardziej skomplikowany proces i okoliczności. Złożoność tego zagadnienia opisywali już nie raz historycy. Tutaj zapytajmy się natomiast podobnie jak ponad 200 lat temu: czy Polacy daliby radę wybić się znów na niepodległość?
Pytanie dla niektórych jest jeszcze bardziej zasadne, gdyż współczesność rozmyła dotkliwie pojęcie niepodległości. Dotychczas przez wiele stuleci niepodległość była pewnym stanem rozpatrywanym w bipolarnym układzie zero-jedynkowym: niepodległość jest lub jej nie ma wcale. Dzisiaj wbrew dotychczasowej logice politycy, publicyści i politolodzy starają się nas uświadomić, że można być "trochę" niepodległym.
Wedle tej części opinii publicznej i społeczeństwa Polska jest krajem niepodległym, mimo że jej prawodawstwo coraz częściej jest obce, krajowa jurysdykcja ma niższą rangę wobec tej zewnętrznej, polityka finansowa i społeczno-gospodarcza musi być kompatybilna z dyrektywami obcego ośrodka władzy, niedługo być może stracimy własną monetę itd. Inna część utrzymuje zatem, że trudno wobec powyższych faktów widzieć naszą ojczyznę jako suwerenny podmiot stosunków międzynarodowych. Nie rozstrzygniemy tutaj, która grupa ma rację, podobnie jak nie damy odpowiedzi na pytanie czy w ogóle możliwa jest klasyczna niepodległość w zglobalizowanym świecie XXI wieku. Możemy natomiast w kontekście rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości spróbować na zasadzie luźnej symulacji historycznej odpowiedzieć na tytułowe pytanie: Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość.
Bezsprzecznie wielki polski sukces 1918 roku nie był owocem jedynie naszych wysiłków z okresu Wielkiej Wojny, ani nawet z kilkunastu lat ją poprzedzających. Była to właściwie kulminacja polskich dążeń niepodległościowych oraz przedsięwzięć mających poprawić los ojczyzny rozpoczętych jeszcze na samym początku XIX wieku. Pisał o tym w 1978 roku Stefan Kieniewicz w znanym artykule "Drogi do niepodległości", gdzie wyliczał właśnie osiem sposobów, jakimi Polacy chcieli dokonać restytucji własnego państwa. Były to: postawa ugodowa wobec jednego z zaborców, dyplomacja, opozycja legalna, działania orężne idei legionowej poza granicami kraju, rewolucja społeczna, tzw. "walka za naszą i waszą wolność", walka powstańcza, szeroko pojęta praca organiczna.
Zaznajomieni dobrze z polską historią dziewiętnastego stulecia bez problemu przypiszemy do tych dróg konkretne przykłady i postacie historyczne: od legionistów Dąbrowskiego, powstańców listopadowych i styczniowych, wojowników europejskich rewolucji, przez dyplomatów i polityków pokroju księcia Czartoryskiego, organiczników i społeczników, po Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego, którzy uwieńczyli tę drogę. W ich działalności była swoista kompilacja kilku wykorzystywanych wcześniej dróg. I takie jest też niezwykle słuszne przesłanie artykułu Kieniewicza. Nie chodziło mu o wykazanie słuszności i wyższości poszczególnych metod odzyskania niepodległości - różnie układało się to w czasie, różna była ich popularność i zasadność w danym momencie. Istotne jest bowiem, że dzieło odzyskania niepodległości było synergią wysiłków kilku pokoleń Polaków, którzy wybierali różne drogi działania. Skumulowane doświadczenie i dorobek właściwie wszystkich z nich przywrócił nas do grona państw Europy.
Naturalnie nie zawsze ta podróż do "przystanku Niepodległość" przebiegała w pełnej zgodzie i harmonii. Były wzajemne oskarżenia i animozje, które na najniższym szczeblu przybierały niestety nawet krwawy charakter (starcia bojówek socjalistów i narodowców w 1905 roku). W ogólnym rozrachunku jednak efektywność tej synergii polegała właśnie na tym, że istniała rywalizacja stronnictw i reprezentantów poszczególnym metod działania. Ta podobnie jak w sporcie jest przecież matką lepszych wyników i osiągnięć. Różnorodność opcji społeczno-politycznych i ich zapatrywań na niepodległość gwarantowała zwiększony wysiłek każdej z nich. Każda chciała przecież zmobilizować jak największe poparcie wśród rodaków, każda musiała jak najlepiej zaprezentować i uzasadnić swój program.
W tym tkwi właśnie jedna z podstawowych różnic w stosunku do czasów nam współczesnych. Różnic, które działałyby niekorzystnie w przypadku ponownych starań o niepodległość. Otóż dziś spór polityczny jest demonizowany jako jedna z bolączek życia publicznego. Jest on niekiedy winny wszelkiego zła, jakie spada na ojczysty kraj. Wówczas w XIX wieku dobrze rozumiano natomiast, że spór jest esencją polityki, ponieważ to właśnie ideowy ferment i walka organizacyjna pozwala w ogólnym rozrachunku rozwijać się i przysłużyć interesom ogólnonarodowym. Tego oczekiwali natomiast zwolennicy danych opcji politycznych, a więc obrony i walki o wyznawane idee. Współcześnie mamy zaś karykaturę walki politycznej - w gruncie rzeczy tryumfuje hedonistyczna ideologia "świętego spokoju" oraz zgodne pragnienie skonfliktowanych na co dzień stron zachowania wygodnego dla nich status quo.
Kiedy w ostatnich dekadach XIX wieku na ziemiach polskich przygotowywano, nie w pełni świadomie, grunt pod decydujące wydarzenia z czasów Wielkiej Wojny, aby przygotować się na wykorzystanie dziejowej szansy, sytuacja na obu płaszczyznach była zgoła odmienna. Każda z formacji, korzystając przecież na doświadczeniach kilku pokoleń Polaków i innych dróg do niepodległości, zacięcie starała się o zwycięstwo własnego modelu walki. Nieustannie wzmacniano szeregi i intensyfikowano prace, ciągle pogłębiano ideowy program. Niezależnie jak wypadki wewnętrzne i międzynarodowe zweryfikowały słuszność danych założeń geopolitycznych bądź taktycznych, pozwoliło to na zasadach synergii osiągnąć sukces całej polskiej polityce w listopadzie 1918 roku, a następnie w czerwcu 1919 roku, gdy polska delegacja podpisywała traktat wersalski. Okazało się to możliwe, ponieważ oprócz sfery politycznej rywalizacji, istniało też niepisane porozumienie w kwestiach najwyższej rangi, zupełnie odwrotnie niż ma to miejsce teraz.
Kiedy Roman Dmowski i Józef Piłsudski spotkali się w 1904 r. jako polityczni oponenci w... Tokio, przeszkadzali sobie, ale nie zwalczali śmiertelnie. Dziś widzimy, że łączyła ich racja stanu i przeświadczenie, że mimo fundamentalnych różnic politycznych, działają na rzecz wspólnej sprawy: Niepodległej Polski.
Jeszcze raz należy podkreślić, że nie tylko to zadecydowało o polskim sukcesie po zakończeniu I wojny światowej. Drogi do niepodległości były różne, wysiłki rozłożone w czasie, a wcześniejsze niepowodzenia stawały się nawozem dla późniejszego zwycięstwa. Równie skomplikowany był szereg sprzyjających czynników zewnętrznych. Jednak to co walnie się przyczyniło do odbudowy państwa to także polska polityka, sposób jej prowadzenia i filozofia, mężowie stanu i zbudowane przez nich formacje. Dlatego na tytułowe pytanie trzeba dziś dać negatywną odpowiedź, Nie bylibyśmy w stanie tego zrobić, tak jak nie jesteśmy w stanie bronić polskiego interesu narodowego. Nie chodzi już nawet o brak wybitnych politycznych indywidualności, gdyż rzeczywiście zestawianie polityków najwyższego formatu przełomu XIX i XX wieku z dzisiejszymi "prominentami" jest obrazoburstwem. Postpolityka, z jaką mamy obecnie do czynienia, wypłukała ideowość, zdewaluowała pojęcie racji stanu, promuje politykę pustego hałasu i marnego błysku kosztem pracy i poświęcenia. Trudno zatem optymistycznie odpowiedzieć na przewodnie pytanie, skoro nie tylko brak wybitnych polityków i obozów politycznych, ale brak polityki jakiejkolwiek, nie mówiąc o jej planowych, zorganizowanym prowadzeniu. A liczenie kolejny raz na pospolite ruszenie byłoby co najmniej naiwne.
Mateusz Werner