Krakowska kiełbasa i ułańskie kabaty. Jak wystawiano Legiony Polskie w 1914 r.?
16 sierpnia 1914 r. zebrani w Krakowie galicyjscy politycy podjęli decyzję o tworzeniu Legionów Polskich. Miasto opanowała euforia. Pierwsze od 1831 r. wojsko polskie stawało się faktem. Problem polegał na tym, że choć oddziały te wejść miały w skład sił zbrojnych Austro-Węgier, musiały one zostać wystawione niemal całkowicie społecznymi siłami. Dziś już nie pamiętamy, z jakim mozołem, ale i zaangażowaniem, mieszkańcy Galicji uczyli się przed 100 laty organizowania własnej armii.
Udzielając zgody na powstanie Legionów Polskich, Austriacy kierowali się prostą zasadą: chcecie mieć swoje wojsko - proszę bardzo - ale je sobie sami zorganizujcie. Kiedy będzie już gotowe, my je przejmiemy i będziemy dalej utrzymywać. Po raz pierwszy od wielu lat społeczeństwo Galicji stanęło więc przed nie lada problemem organizacyjno-logistycznym.
Część oddziałów Legiony przejęły wprawdzie w spadku po jednostkach strzeleckich Józefa Piłsudskiego. Z nich utworzono niebawem pierwszy pułk Legionów. Pozostałe trzeba było jednak wystawić praktycznie od zera.
Aby utworzyć armię, w pierwszej kolejności potrzebna była odpowiedzialna za to struktura. W tym właśnie celu powołano do życia Naczelny Komitet Narodowy (NKN).
Organizacja ta powstała jako pewnego rodzaju forum współpracy wszystkich stronnictw politycznych Galicji, z których każde delegowało do Komitetu swoich przedstawicieli. NKN liczył 20 członków oraz prezesa, którym został prezydent Krakowa Juliusz Leo.
Komitet składał się z dwóch sekcji: wschodniej, która tworzyć miała oddziały we Lwowie oraz zachodniej, działającej w analogiczny sposób w Krakowie. Każda z sekcji dzieliła się z kolei na departamenty i wydziały, odpowiedzialne za różnego rodzaju czynności organizacyjne. Na prowincji powołano do życia kilkadziesiąt lokalnych Komitetów Narodowych. I co najciekawsze - całą tę strukturę, w której do pracy na różnych szczeblach zgłosiło się kilka tysięcy osób, postawiono dosłownie w kilka dni.
Od samego początku zdecydowanie większą dynamiką działań pochwalić się mógł Kraków. Sekcja Wschodnia została zresztą zmuszona ewakuować się ze Lwowa ze względu na błyskawiczne postępy wojsk rosyjskich. W tej sytuacji to przede wszystkim pod Wawelem organizowano kolejne oddziały Legionów Polskich.
Najważniejsze urzędy funkcjonowały w udostępnionym na ten cel krakowskim magistracie. Jego korytarze pękały w szwach od ludzi, którzy chcieli się zgłosić do pracy. Przed wejściem - po raz pierwszy od 1846 r. - wystawiono polską wartę. Stąd koordynowano całą akcję, choć na przełomie sierpnia i września 1914 r. praktycznie całe miasto zamieniło się w jeden wielki obóz wojskowy.
Pierwszym zadaniem, z którym zmierzyć się musieli działacze NKN, było szybkie zebranie środków na Legiony Polskie. Utworzono w tym celu specjalny fundusz, "Polski Skarb Wojenny", zaś apel o wsparcie finansowe skierowano do wszystkich galicyjskich samorządów gminnych i powiatowych, rad miejskich, instytucji finansowych oraz organizacji gospodarczych.
W odpowiedzi Rada Miejska Krakowa zadeklarowała przekazanie 1 miliona koron. O skali tej darowizny świadczy fakt, że kwota przekazana na użytek Legionów stanowiła blisko 1/8 wszystkich pozostających do dyspozycji władz Krakowa środków.
1,5 miliona koron zobowiązał się również ofiarować na Legiony stołeczny Lwów, jednak ze względu na rychłe zajęcie go przez Rosjan nigdy nie wywiązał się on z tej deklaracji.
Hojnie sypnęły groszem również inne miasta, w tym najwięcej Tarnów, Podgórze (w rok później stało się ono częścią Krakowa) oraz Rzeszów. Poważne kwoty pochodziły z datków prywatnych. Co ciekawe, najwięcej dawali zresztą ludzie mniej zamożni - inteligencja, rzemieślnicy oraz robotnicy. Pół miliona koron ofiarowali galicyjscy chłopi.
Osobny komitet na rzecz Legionów utworzyli krakowscy Żydzi - niektórzy z nich opłacali nawet dobrowolny podatek.
Ze wszystkich tych źródeł do Polskiego Skarbu Wojennego w ciągu 6 tygodni wpłynęło ok. 2 miliony koron. Jak miały pokazać kolejne miesiące, była to kwota całkowicie wystarczająca na wystawienie oddziałów o takiej liczebności, na jaką zezwalali Austriacy. Docelowo miały one liczyć prawie 19 000 żołnierzy, choć faktycznie w latach 1914-1917 przez szeregi legionowe przewinęło się około 40 000 ludzi.
Kolejną kwestią, z którą trzeba było się zmierzyć, był werbunek. Podlegał on niestety pewnym ograniczeniom, gdyż Austriacy zezwolili tylko na werbowanie tych roczników, których nie obejmował pobór (a więc mniej niż 18 lat). Obywatele monarchii w wieku poborowym też mogli się zgłaszać, ale potrzebowali specjalnych pozwoleń ze swoich macierzystych jednostek. Poza tym można było do Legionów przyjmować osoby nie posiadające austriackiego obywatelstwa (w praktyce chodziło przede wszystkim o emigrantów z Królestwa Polskiego).
Pomimo tych restrykcji chętnych nie brakowało. W całej Galicji utworzono wiele punktów werbunkowych. Największy z nich, krakowski, działał w Pałacu Spiskim przy Rynku Głównym. Tutaj przyjęto też największą liczbę ochotników (ponad 4000), jednak w każdym powiecie Galicji zachodniej zgłaszało się przeciętnie 400-500 osób.
Ochotnicy przechodzili w powiatowych komisariatach podstawowe szkolenie, po czym kierowani byli do Krakowa, gdzie mieli być już formowani w większe jednostki wojskowe.
Napływającą pod Wawel wielką masę ludzi trzeba było gdzieś zakwaterować i wyżywić. Powołani do tego kwatermistrze rozlokowywali żołnierzy w kilkudziesięciu różnych kwaterach - szkołach, domach prywatnych oraz innych budynkach użyteczności publicznej przekazanych do tego celu przez władze miasta lub poszczególne instytucje. Największą grupę (1200 osób) udało się zakwaterować w gmachu Krzysztoforów, udostępnionym przez będącą jego właścicielem spółkę.
Wyposażenie trzeba było najczęściej zorganizować od zera. Koce oraz sienniki szyły zgłaszające się do pracy kobiety. Specjalną szwalnię prowadził m.in. żeński oddział krakowskiego Strzelca.
Produkty żywnościowe też w dużej mierze ofiarowywało społeczeństwo. Czyniły tak przekupki z Placu Szczepańskiego oraz krakowski masarz Wincenty Statlecki, który przez wiele dni za darmo dowoził dla nowych rekrutów swoje wyroby masarskie, m. in. słynną krakowską kiełbasę. Od września NKN uruchomił też własne gospodarstwo mleczne oraz piekarnię, która tylko w przeciągu jednego miesiąca wypiekła ponad 12 tysięcy bochenków chleba.
W całym mieście dymiły też polowe kuchnie - na samych tylko Oleandrach kobiety gotowały strawę w 15 lub 16 wielkich, dziewięćdziesięciolitrowych kotłach. Panie z towarzystwa uruchomiły też w kilku miejscach specjalne, legionowe herbaciarnie.
Intensywnie organizowano legionową służbę zdrowia. Ponad 2,5 tysiąca osób, przeważnie kobiety ze sfer inteligenckich, przeszkolono w zakresie udzielania pomocy rannym żołnierzom. Ponadto między sierpniem a październikiem 1914 r. zorganizowano w Krakowie 8 szpitali i ambulatoriów, przez które przewinęło się 492 chorych i rannych.
Broń, jako jedyny element wyposażenia, dostarczyć miało wojsko, ale o pozostałe elementy sprzętu oraz mundury Legiony musiały zatroszczyć się same. Potrzeby uzupełniano poprzez zakupy, ale szybko uruchomiano też własną produkcję. Dumę NKN stanowił w tym względzie otwarty w Krakowie warsztat krawiecki wyposażony w 240 elektrycznych maszyn szyjących, wytwarzający 250 kompletów umundurowania dziennie.
W wielu innych warsztatach wyrabiano też torby oficerskie, futerały oraz inne skórzane elementy wyposażenia, także bieliznę, koszulę, czapki oraz plecaki. Nie zapomniano nawet o zapewnieniu żołnierzom pralni.
Euforia wokół legionów skończyła się pod Wawelem równie szybko, jak się zaczęła. Z formowanych tutaj jednostek utworzono drugi i trzeci pułk Legionów, które z początkiem października 1914 r. skierowane zostały na front w Karpatach Wschodnich. Z kolei w listopadzie wszystkie funkcjonujące w Krakowie instytucje legionowe musiały się ewakuować w związku ze zbliżającą się ofensywą rosyjską. Miasto opustoszało.
W kolejnych latach Legiony cieszyły się niesłabnącą sympatią, choć polityczny sens ich istnienia budził coraz większe wątpliwości. Wielkie, zbiorowe zaangażowanie, jakie zdarzyło się w krakowskim, "niemowlęcym" okresie istnienia Legionów, już się nie powtórzyło. Było to jednak doświadczenie, które z punktu widzenia dojrzewania do budowy własnej państwowości wydało bezcenne owoce.
Mateusz Drozdowski