Michał Przeperski: Święto Niepodległości ma charakter wspólnotowy

- Święto Niepodległości ma bowiem przede wszystkim charakter wspólnotowy - gromadzimy się tłumnie, śpiewamy, wysłuchujemy przemówień liderów politycznych czy społecznych. Wszystko to było absolutnie niemożliwe w okupowanej Polsce (...). Ponieważ w czasach okupacyjnego terroru niemieckiego i sowieckiego nie można było obchodzić żadnych świąt, bo groziła za to nawet kara śmierci, starano się znaleźć sposoby, by przynajmniej symbolicznie uhonorować ten dzień - mówi dr Michał Przeperski, doktor historii, pracownik Instytutu Historii PAN oraz rzecznik prasowy Muzeum Historii Polski.

Katarzyna Pruszkowska: Jaki jest związek między ustaleniem daty obchodów Święta Niepodległości a marszałkiem Józefem Piłsudskim?

Dr Michał Przeperski: - Powiedziałbym, że zasadniczy, bo gdyby nie Piłsudski, nie byłoby czego świętować. Jednak w pierwszych latach istnienia II Rzeczpospolitej ta data wcale nie była taka oczywista. Były i inne, np. już 7 października 1918 roku Rada Regencyjna proklamowała niepodległość wszystkich ziem polskich a 7 listopada, powstał Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, znany także jako rząd Daszyńskiego. A jednak ostatecznie wybrano 11 listopada; dzień, w którym Piłsudski został zwierzchnikiem wojsk polskich.

Reklama

- Stało się tak dlatego, że Marszałek osiągnął pozycję najważniejszego polityka okresu międzywojennego, nie tylko dlatego że był zwycięskim wodzem, lecz i dlatego, że pomiędzy 1926 rokiem, gdy dokonał zamachu stanu, a 1935, kiedy zmarł, sprawował de facto rządy dyktatorskie. Aż do 1939 roku Polską rządzili jego polityczni spadkobiercy, którzy uznawali się za jego kontynuatorów  i najlepszych uczniów. Nie byli ani tak utalentowani, ani tak popularni jak Marszałek, ale zdawali się mówić: "może nie jesteśmy Piłsudskim, ale jesteśmy jak Piłsudski" i zadbamy o to, by jego dzieło nadal trwało. Z tego powodu "zlepienie" początków niepodległości z człowiekiem, który stanowił uosobienie sukcesu i charyzmy, nie było trudne. Dlatego 23 kwietnia 1937 roku uchwalono ustawę, która uczyniła 11 listopada oficjalnym świętem narodowym.

Dlaczego nie doszło do tego jeszcze za życia marszałka?

- Myślę, że sam Piłsudski nie był tym szczególnie zainteresowany. W pewien sposób pokazuje, że pod pewnymi względami był bardziej człowiekiem XIX niż XX wieku. W tym samym okresie, który można nazwać czasem modernizujących się reżimów, jak nazistowska III Rzesza Niemiecka czy komunistyczny Związek Sowiecki, zaczęto od zera wymyślać nowe święta, które miały pełnić rolę propagandową. Przykładem choćby huczne obchody kolejnych rocznic Rewolucji Październikowej, będące tak naprawdę okazją do brutalnej indoktrynacji. Wydaje się, że Piłsudski nie dostrzegał siły takich publicznych rytuałów albo nie przywiązywał do nich wagi. Dopiero jego następcy nadrabiali zaległości w tej materii.

Jak w takim razie obchodzono 11 listopada przed 1937?

- W dwudziestoleciu było to święto o charakterze wojskowym. Było ważne, ale nie miało charakteru ogólnonarodowego. Nie znaczy to oczywiście, że świętowano wyłącznie za murami Cytadeli Warszawskiej (twierdza zbudowana na rozkaz cara Mikołaja I, w dwudziestoleciu przejęta przez Wojsko Polskie - przyp. red.), bo organizowano defilady, a w obchodach brały udział np. rodziny wojskowych. Jednak brakowało sznytu ogólnopaństwowego.

A więc pierwsze oficjalne obchody miały miejsce w 1937. Dwa lata później wybuchła II wojna światowa i Polacy stracili możliwość wspólnego świętowania. Jak obchodzono 11 listopada wtedy?

- Użyła pani ważnego słowa, mówiąc o "wspólnym świętowaniu". Święto Niepodległości ma bowiem przede wszystkim charakter wspólnotowy - gromadzimy się tłumnie, śpiewamy, wysłuchujemy przemówień liderów politycznych czy społecznych. Wszystko to było absolutnie niemożliwe w okupowanej Polsce. Byli oczywiście Polacy, którzy mogli w ten sposób świętować  - mam tu na myśli np. członków Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie, żołnierzy polskich w różnych momentach wojny znajdujących się m.in. w Palestynie, Iraku, Włoszech czy Afryce Północnej czy też w Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii.

- Nie znaczy to rzecz jasna, że w Polsce nie próbowano upamiętnić tego dnia. Zwłaszcza dla młodzieży wychowanej w czasie dwudziestolecia, dla członków pokolenia Kolumbów, wartości patriotyczne były szalenie ważne. Także dlatego, że byli wychowani w kulcie Józefa Piłsudskiego. Ponieważ w czasach okupacyjnego terroru niemieckiego i sowieckiego nie można było obchodzić żadnych świąt, bo groziła za to nawet kara śmierci, starano się znaleźć sposoby, by przynajmniej symbolicznie uhonorować ten dzień. Wzywały zresztą do tego organizacje konspiracyjne Bojkotowano np. niemieckie produkty, zwłaszcza papierosy i alkohol, co było także formą sprzeciwu przeciwko demoralizacji narodu. Oprócz tego bojkotowano kina, restauracje czy kawiarnie. Z czasem powstawały też napisy na murach, rysowano kotwice Polski Walczącej, brano udział w patriotycznych mszach.

W 1945 skończyła się II wojna światowa, ale Polacy nadal nie mogli obchodzić Święta Niepodległości. Czy próbowano oferować im coś "w zamian"? Mam tu na myśli działania propagandowe o których wspominał pan wcześniej.

- To interesujący wątek, bo w trakcie rządów komunistów podejście do Święta Niepodległości ulegało zmianom. Pierwsze obchody miały miejsce w listopadzie 1944 roku na terenach, które "wyzwalała" Armia Czerwona razem z idącymi ze wschodu żołnierzami kontrolowanego przez komunistów Wojska Polskiego. Wtedy na jednej trybunie stali obok siebie Michał Rola-Żymierski i Karol Świerczewski. Pierwszy był co prawda prominentną postacią wśród generalicji komunistycznej, ale w trakcie wojny 1920 roku bronił Warszawy, podczas gdy drugi w tym samym czasie próbował ją zdobyć. Obaj ci mężczyźni stali wtedy obok siebie, śpiewali "Mazurka Dąbrowskiego" i "Rotę". Dziś brzmi to wprost kuriozalnie. Nic jednak dziwnego w tym, że kiedy nowy reżim dopiero się instaluje, nie od razu tworzy swoje święta i tradycje. Jednak już w 1945 r., skasowali Święto Niepodległości i przez długie, długie lata było ono całkowicie przemilczane.

- Jego miejsce zajęła rocznica ogłoszenia Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Z samym manifestem i z jego datą od początku wiązało się kłamstwo, bo miał być rzekomo ogłoszony 22 lipca w Chełmie Lubelskim, czyli pierwszym mieście, które zostało "wyzwolone". A tak naprawdę powstał kilka dni wcześniej w Moskwie i tam też wydrukowano afisze z jego treścią. Tak czy owak nowa władza uznała właśnie 22 lipca za najważniejsze święto narodowe. Nawiasem mówiąc, było to dość kłopotliwe z praktycznego punktu widzenia, bo to środek wakacji. A więc w zakładach pracy pustki, w szkołach pustki... Trzeba się było nagimnastykować, by zorganizować tłumne obchody nowego święta.

Domyślam się jednak, że skoro podczas wojny święto, choć symbolicznie, jednak obchodzono, to i w czasach PRL znajdowano sposoby, by jakoś uczcić ten dzień?

- Myślę, że słowo "symboliczne" jest tu kluczem, bo w pierwszych latach po wojnie, kiedy panował terror stalinowski, świętowanie było surowo zakazane, a za jakiekolwiek próby można było wylądować w areszcie. Co prawda po 1956 r. represje nie były już tak surowe, ale też i nowe pokolenie, które urodziło się w trakcie wojny lub zaraz po niej, nie czuło już specjalnych związków z 11 listopada, bo było to stosunkowo młode święto. Co innego 3 maja, świętowany jako ważna data już od końca XVIII wieku. W prasie kontrolowanej przez komunistów nie było nawet wzmianek o Święcie Niepodległości. Znowu - sytuacja wyglądała inaczej w Londynie, Paryżu, tzw. wolnym świecie. Tam gromadzono się i świętowano, także dyskutowano. Jednak to, co działo się tam, miało raczej nieduży wpływ na to, co działo się nad Wisłą.

Czy sytuacja uległa zmianie kiedy pojawiła się opozycja demokratyczna?

- Tak. W 1978 roku, a więc na 60-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości, zorganizowano niezależne obchody. Choć były stosunkowo niewielkie i nielegalne, to w praktyce komuniści niewiele zrobili, by im zapobiec - uczestników nie otaczała milicja, nie było aresztowań. Złożono nawet wieńce pod Grobem Nieznanego Żołnierza, zresztą znajdującego się na placu, który nosi dziś - podobnie jak przed II wojną światową - imię Józefa Piłsudskiego.

- To był istotny moment, możliwy m.in. dlatego, że komuniści, zadłużeni na Zachodzie, nie bardzo mogli sobie pozwolić na prowadzenie twardego kursu w polityce wewnętrznej i aresztować opozycjonistów bo istniało ryzyko, że zachodni kredytodawcy zakręcą kurek z pieniędzmi. A to miałoby opłakane konsekwencje. Poza tym już trzy lata wcześniej władze komunistycznej Polski podpisały akt KBWE, czyli Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, który również zakładał liberalizację polityki wewnętrznej. Prestiżowe koszty otwartego łamania ustaleń KBWE byłyby zbyt poważne.

- Jeśli chodzi o ważne, symboliczne daty, to 11 listopada był tylko jedną z nich. Dobrze pokazuje to wystawa stała Europejskiego Centrum Solidarności, pokazująca drogę do Sierpnia 1980. Znajdziemy tam zdjęcia z obchodów Święta Niepodległości w 1978, z obchodów 9. rocznicy  Grudnia 1970 i z manifestacji zorganizowanej 3 maja 1980 roku pod pomnikiem Jana III Sobieskiego w Gdańsku. To znamienne, bo to trzy daty, które były uważane za przedstawicieli opozycji demokratycznej za dni szczególnie ważne dla Polaków. Dyskusje, które były żywe wcześniej, w łonie opozycji demokratycznej umilkły -  czy ktoś utożsamiał się z Piłsudskim, czy też nie, obchodził 11 listopada. Alternatywa była bowiem jedna - obchodzenie 22 lipca razem z komunistami.

Doszliśmy więc do stanu wojennego i burzliwych lat 80.

- Dość znamienna jest polityka jaką już w stanie wojennym zaczął prowadzić Wojciech Jaruzelski. Zaczął on szukać poparcia dla swojej polityki, a co było trudno. Dyktator czuł, że utrzymuje swoją pozycję głównie siłą, a tak na dłuższą metę się nie dało. Dlatego też zaczął odwoływać się do rozmaitych patriotycznych symboli. Na przykład kompania reprezentacyjna Ludowego Wojska Polskiego zaczęła nosić rogatywki, czapki jednoznacznie kojarzące się z II Rzeczpospolitą. Wcześniej przez całe lata wojskowi nosili czapki okrągłe, wzorowane na tych rosyjskich. Jaruzelski zdawał się pokazywać, że jest przede wszystkim Polakiem, nie komunistą, że zależy mu na kontynuowaniu niepodległościowych tradycji.

- Jakby tego wszystkiego było mało, w 1988 roku, w 70. rocznicę odzyskania niepodległości, Jaruzelski i premier Rakowski, wraz z innymi oficjelami i generałami, wzięli udział w oficjalnych, państwowych obchodach, składając wieńce pod Grobem Nieznanego Żołnierza. W ostatnich latach istnienia reżimu, komuniści poczuli się kontynuatorami tradycji patriotycznej. Dlaczego? Zrozumieli, że 11 listopada jest dniem, który może realnie łączyć Polaków, co starali się wykorzystać i zrobić z tego użytek polityczny. Było to dość groteskowe, jeśli zważyć na kilkadziesiąt lat brutalnej walki z pamięcią o 11 listopada.

- Żeby zrozumieć tę nagłą sympatię do tradycji przedwojennych warto jeszcze dodać, że w latach 80. II Rzeczpospolitą zaczęto darzyć ogromnym sentymentem. W kraju panował kryzys, w sklepach nie było nic, ponad milion ludzi wyjechało z Polski bezpowrotnie, co zresztą było wielką tragedią, czy wprost: zbrodnią komunistyczną. Ludzie patrzyli więc wstecz i mówili: "wtedy żyło się lepiej". Komuniści poszli tym tropem. Poczynili propagandowe kroki, np. wybili repliki monet z Piłsudskim, w 1988 r. ukazała się wreszcie jego biografia pióra Andrzeja Garlickiego. To miało symbolicznie pokazać, że wtedy Polską rządził silny przywódca - Marszałek. Ale nie ma strachu, bo teraz także Polacy mają generała, który zadba o ich interesy. Czy Polacy dali się przekonać tej argumentacji? Nie bardzo, bo gdy rozpadł się system komunistyczny - Jaruzelski musiał szybciutko uciekać ze sceny politycznej. On odszedł, a 11 listopada na stałe powrócił do kanonu narodowych świąt w naszym kraju.

 

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama