Orzeł i pikielhauba. Polscy żołnierze kajzera

Sto lat temu (28.06.1914) strzały serbskiego zamachowca w Sarajewie zapoczątkowały I wojnę światową. Podczas tej wojny w armii niemieckiej walczyło 780 tys. Polaków – na frontach na wschodzie i na zachodzie.

Wzięli udział w najważniejszych bitwach Wielkiej Wojny, prawdopodobnie 110 tys. z nich zginęło. Ci, którzy przeżyli, wchodzili potem w skład wysoko ocenianych pod względem wojskowym jednostek walczących o niepodległość i granice II Rzeczpospolitej.

Polski żołnierz w pikielhaubie

W zbiorowej pamięci i w oficjalnej historiografii ten fragment polskiej historii - udział w I wojnie Polaków wcielonych do niemieckiej armii - był nieobecny niemal do dziś. - Po 1945 r. nie było łatwo pisać w miarę obiektywnie o historii Polaków ubranych w mundur w kolorze feldgrau, kiedy skojarzenia Niemca z nazistą były dla większości naszych rodaków oczywiste - mówi prof. Ryszard Kaczmarek z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, autor książki "Polacy w armii kajzera. Na frontach I wojny" (Kraków 2014). - W Polsce żołnierz w niemieckim mundurze i w pikielhaubie zniknął po prostu, zapomniany.

Reklama

Dzięki świetnej komedii Janusza Majewskiego C.K. Dezerterzy (1985) powszechnie natomiast kojarzony jest udział Polaków w I wojnie w wojskach austriackich.

Nie ich wojna, nie ich sprawa

Pełną mobilizację wojenną ogłoszono w Niemczech 1 sierpnia 1914 r. Polacy, zamieszkujących tereny włączone na mocy rozbiorów do Prus, kierowani byli początkowo głównie do II Korpusu Armijnego - Szczecin, V - Poznań, VI - Wrocław, XVII - Gdańsk, XX - Olsztyn oraz do Pruskiego Korpusu Gwardii. Ich entuzjazm był umiarkowany. - Mieli walczyć w niemieckiej armii i ginąć nie za swoją sprawę - tłumaczy prof. Kaczmarek. Większość - jako żołnierze niższych szarż, choć wojenna konieczność wymusiła zmiany w dotychczasowej polityce kadrowej niemieckiej armii, umożliwiając także Polakom zdobywanie szlifów oficerskich. W sumie w czasie I wojny oficerami zostało ponad 700 Polaków, którzy wszechstronne wykształcenie i doświadczenie frontowe zdobyte w niemieckiej armii wykorzystali potem w wojsku polskim. Był wśród nich m.in. Kazimierz Grabisz, który tworzył od podstaw polski wywiad wojskowy.

„Mordkomission”

Na zwolnienie ze służby wojskowej mogli liczyć jedyni żywiciele rodziny i osoby pracujące w "gospodarce wojennej". Inni szukali pomocy np. u znajomych lekarzy.

"Mój ojciec Kazmierz uczynił niezdolnym do służby wojskowej m.in. kuzyna mej matki. (....) wstrzykiwał mu jakąś sól do kolana, które skutecznie puchło" - zapisał we wspomnieniach Jerzy Nowakowski. Kazimierz Nowakowski po powrocie z frontu - w latach 1914 - 1917 r. był chirurgiem w szpitalu polowym pod Verdun i Soisson - pracował w niemieckim Głównym Szpitalu Wojskowym i w miarę możliwości wydłużał czas zdrowienia żołnierzy polskiego pochodzenia. Był też członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Zdolności do Służby Wojskowej (Prüfungskommission für Felddienst-Fähigkeit) - nazywanej dowcipnie Mordkomission. "(...) niejeden z Polaków zawdzięcza mi uratowanie go od niechybnej śmierci na froncie" - wspominał Kazimierz, który starał się jak najczęściej orzekać trwałą niezdolność do służby.

Katschmarek - symulant

- W niektórych pułkach niemieckich, szczególnie poznańskich, przewaga Polaków wśród żołnierzy była tak duża, że nazywano je "Katschmarkenregimenten". Określenie to funkcjonowało także w czasie II wojny - mówi prof. Kaczmarek. Od 1915 r. "Katschmarkami" powszechnie nazwano tych, którzy uchylali się od służby i przebywali w szpitalach - bez względu na to, czy cierpieli na prawdziwe, czy symulowane choroby.

Edward Mueller-Tarnogórski, Polak z Poznańskiego, został wysłany na front w 1917 r. Ranny, trafił do szpitala w Legnicy, dobrze znanego wśród żołnierzy polskiego pochodzenia - odsyłano tam wszystkich podejrzewanych o symulowanie. "(...) na najwyższym piętrze mieściła się stacja polska, żołnierzy, którzy chorowali na niegojące się rany. (...) Na chwałę tych symulantów stwierdzić mogę, że na powstanie (Powstanie Wielkopolskie) zgłosili się bez ociągania i więcej nie chorowali" (ze wspomnień Edwarda Muellera-Tarnogórskiego).

Cesarscy dezerterzy

Od 1915 r. zaczęła rosnąć wśród Polaków liczba dezercji. Po wyjściu ze szpitala Mueller-Tarnogórski trafił do Biedruska k. Poznania, do oddziału, który wkrótce wysłano na front francuski. Na belgijskiej granicy z liczącego 84 żołnierzy oddziału zostało, jak wspominał Mueller-Tarnogórski, już tylko czterech. Reszta zdezerterowała - "okazało się, że nie było żołnierza, któremu by się spieszyło do zbiorowej mogiły". Edward Stęsik, ranny na froncie francuskim i odesłany na rekonwalescencję, w 1918 r. nie wrócił do oddziału: "Jak mnie się urlop skończył nie pojechałem do mojej formacji ino zdezerterowałem, była nas cała paczka" (ze wspomnień).

Około 17 tys. Polaków zdezerterowało z niemieckiej armii do Armii Polskiej we Francji lub trafiło do niej przez obozy jenieckie.

Ci, którzy pozostali w szeregach armii we wspomnieniach skarżyli się na zmęczenie, niedożywienie, brud, stale przemoczone ubrania, wszy, a co za tym idzie - choroby. Koszmar wojny pozycyjnej, połączony ze źle zorganizowaną opieką sanitarną na polu walki, powodował masowe neurozy. Niektórzy wracali kalekami - fizycznymi i psychicznymi. - Przegrani - nie w swojej wojnie - puentuje prof. Kaczmarek.

Poznaniacy "spod Werdunu"

Często jeszcze w niemieckim mundurze "szli do Powstania Wielkopolskiego", wstępowali do Wojska Polskiego. - W okresie międzywojennym wśród historyków, cywilnych i wojskowych pojawiła się opinia o szczególnej wartości, jaką podczas Powstania Wielkopolskiego, a później w trakcie wojen o niepodległość i granice II Rzeczpospolitej, miały oddziały sformowane w Wielkopolsce. Opinia ta się utrwaliła i dzisiaj jest już powszechna - mówi prof. Waldemar Rezmer z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. - Generał Józef Dowbor-Muśnicki, głównodowodzący Wojskami Wielkopolskimi, w swoich wspomnieniach napisał: "Armia niemiecka podczas wojny światowej zdała egzamin, przeto postanowiłem trzymać się jej systemu szkolenia i taktyki, modyfikując je tylko nieznacznie" - argumentuje profesor. We wspomnieniach Powstańców Wielkopolskich wielokrotnie przewija się informacja, że w oddziałach powstańczych wydawano niemieckie komendy, bo dla wszystkich były zrozumiałe i "przećwiczone".

Profesor cytuje także dzienniki Stanisława Kopańskiego (późniejszego generała i Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie pod koniec II wojny), który opisuje walczących, wielkopolskich żołnierzy: "Dzielni starzy żołnierze, niejednokrotnie "spod Werdunu", strzelali nieraz w ruchu, stojąc lub z kolana, uważając tego rodzaju wojnę za zabawkę w porównaniu z walkami wielkiej wojny na Zachodzie" (z opisu walk toczonych w marcu 1919 r. w Galicji Wschodniej).

Niemieckie przeszkolenie pozostawiło i inny, bardziej zabawny ślad. Kiedy w styczniu 1919 r. ostatecznie wojska powstańcze wyzwoliły Poznań, odbyła się defilada. Edward Mueller-Tarnogórski zarejestrował okiem reportażysty: "orkiestra grała skocznego mazurka, a żołnierz przyzwyczajony do pruskiego maszerowania - »gubił nogi«!"

Swoi przeciwko swoim

Polska, podzielona rozbiorami, "dostarczała" rekrutów trzem wielkim armiom - niemieckiej, austro-wegierskiej (1402 tys. żołnierzy, zginęło 220 tys.) i rosyjskiej (1196 tys. żołnierzy, zginęło 200 tys.). - Wraz z mobilizacją i wyjazdem na front rozpoczynał się dramat nie tylko z powodu koszmaru, jakim okazała się wojna pozycyjna, ale także z powodu walki z oddziałami przeciwnika, w których też walczyli Polacy - mówi prof. Kaczmarek. W sumie podczas I wojny walczyło przeciwko sobie 3,3 mln Polaków.

Daina Kolbuszewska/red. odp. Bartosz Dudek/Redakcja Polska Deutsche Welle

---------------------------------------------------------------------------------------

Cytaty wspomnień Powstańców Wielkopolskich pochodzą z książki: Daina Kolbuszewska, Trzynastu wspaniałych. Powstanie Wielkopolskie w życiu i losach powstańców i ich rodzin, Poznań 2008



Deutsche Welle
Dowiedz się więcej na temat: I wojna światowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy