Romuald Traugutt. Droga niedługa, nieprosta

Tę postać powinno się do znudzenia przywoływać gwoli jeśli nie opamiętania, to bodaj skłonienia do refleksji wszystkim tym, dla których życie i losy ludzkie – to linia, wykreślona jak strzelił, bez zakrętów, nawrotów i skrzyżowań, prosta tak, że aż prostacka. Ta postać – to Romuald Traugutt (1826-1864).

Zapisany trwale w historii Polski jako ostatni dyktator powstania styczniowego, wprowadzony do narodowego panteonu męczeńską ofiarą z życia, miał w biografii całe mnóstwo sprzeczności, całe mnóstwo działań tak niespójnych, że trudno je z sobą pogodzić. A przy tym, o paradoksie, nawet największe przeciwieństwa podejmowanych przezeń wyborów można racjonalnie wytłumaczyć. Ba! Nawet zrozumieć.

Potomek rodziny, pochodzącej z Niemiec, a osiadłej w Polsce od czasów saskich, wychowany jednak w zubożałej, choć pielęgnującej polskie szlacheckie tradycje, familii, marzył o studiach inżynierskich, ale wobec niemożności sfinansowania ich - podjął zawodową służbę wojskową. Do carskiej armii (podchorążówki saperskiej) wstąpił jako niespełna 18-latek i spędził w niej niemal tyle samo czasu.

Reklama

Choć w zaborze rosyjskim noszenie przez Polaków wojskowego munduru było źle widziane - a już szczególnie po powstaniu listopadowym - zdecydował się stanąć wbrew powszechnej opinii. Nie poprosił nawet o przydział do odległego garnizonu, służył w jednostkach, stacjonujących na ziemiach polskich. Jaki jednak mógł mieć wybór ktoś, kto miał ambicje i marzenia, ale brakowało mu pieniędzy względnie rodzinnego wsparcia, aby móc je zrealizować?

W okresie Wiosny Ludów, z której ideami sympatyzowała większość Polaków, żyjących w trzech zaborach, Traugutt stanął po jednoznacznie złej stronie: wysłany na Węgry w armii, którą dowodził znienawidzony przez rodaków gen. Iwan Paskiewicz, zwalczał powstańców, między którymi nie brakowało Polaków. Czynił to tak skutecznie, iż wyniósł z Węgier odznaczenia bojowe. Ale znów: czy miał wyjście? Wszak żołnierz idzie tam, gdzie jego pułk, i żołnierską rzeczą jest wykonywać rozkazy...

A potem? Uczestniczył w wydarzeniu, które przeszło do legendy rosyjskiej armii: obronie Sewastopola, trwającej od października 1854 do września 1955 r., podczas której załoga twierdzy wytrzymała natarcie czterokrotnie liczniejszych oddziałów brytyjskich, francuskich i tureckich - bo co miał zrobić? Pełnił służbę starannie, obowiązki wypełniał z gorliwością, zdobywając opinię oficera tak wybitnego, że godnego zaangażowania do działu inżynierii Sztabu Generalnego w Petersburgu - i to pomimo iż nie był absolwentem akademii wojskowej. Trafił tam w 1858 r. A więc zarzucana mu wierność i lojalność wobec zaborcy równie dobrze mogła być dyktowana zwykłą uczciwością i właściwym pojmowaniem obowiązków...

Dwa lata później Traugutt zaczął rozstawać się z mundurem. Ponoć, wbrew legendzie, do dymisji nie skłoniły go powody natury patriotycznej, lecz załamanie psychiczne, spowodowane serią śmierci bliskich mu osób. W ciągu kilku miesięcy stracił babkę (wychowywała go w dzieciństwie, po zgonie matki), najmłodszą córkę, żonę i najmłodszego syna. Odszedł wtedy na dłuższy urlop, po którym złożył (w 1862 r.) rezygnację.

Po odejściu z wojska (w randze podpułkownika, z prawem do noszenia munduru i roczną pensją emerycką) osiadł w odziedziczonym mająteczku na Polesiu, ożenił się powtórnie, by zapewnić pozostającym przy życiu dwóm córkom pełną opiekę i wiódł żywot niezamożnego obywatela ziemskiego. Stabilizację przerwał wybuch powstania styczniowego; wprawdzie nie stanął na ochotnika w szeregach, ale jednak, kiedy został nakłoniony przez sąsiadów, objął dowództwo nad zawiązaną w okolicy Kobrynia powstańczą partią i walczył z niedawnymi towarzyszami broni z armii rosyjskiej. Kilka sukcesów operacyjnych wyniosło go z anonimowości; awansowany na generała został posłany przez Rząd Narodowy z misją dyplomatyczną do Paryża. Po powrocie podjął - w zastanej sytuacji - postanowienie przejęcia spraw w własne ręce: rozwiązał gabinet i powołał nowy, pod swoim przywództwem. Co przywiodło go do takiej stanowczości - można się tylko domyślać; tak czy owak stał się ostatnim dyktatorem powstania.

Będąc realistą zdawał sobie sprawę z klęski, wiszącej powietrzu, dlatego robił, co w jego mocy, by ratować to, co do ratowania się nadawało. Reorganizował struktury wojsk powstańczych, zabiegał o kredyty, planował spowodowanie pospolitego ruszenia chłopów, szukał pomocy u Garibaldiego, prosił o modlitwy papieża. Wszystko to było bezskuteczne; mimo to Traugutt do końca trwał na posterunku i nie próbował nawet ucieczki za granicę.

Pozostawanie na dyktatorskim stanowisku skończyło się w nocy z 10 na 11 kwietnia 1864 r. Zadenuncjowany generał został aresztowany i osadzony na Pawiaku, a następnie w X Pawilonie warszawskiej Cytadeli. Nie ugiął się, nie ukorzył; podczas przesłuchań udzielał tylko takich wyjaśnień, które nie mogły nikomu zaszkodzić. 19 lipca usłyszał wyrok: degradacja ze stopnia, wyniesionego z armii rosyjskiej, utrata praw - i śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano 5 sierpnia rano. Traugutt zawisł na szubienicy, ustawionej na stoku Cytadeli, w obecności 30-tysięcznego tłumu.

A zatem: same sprzeczności. Niekonsekwencje. Ale w ostatecznym rozrachunku: miejsce w historii.

Bo kto powiedział, że życie ludzkie jest linią prostą? Nawet tak krótkie, jak Romualda Traugutta...

(wald)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy