3 lipca 1919. Bitwa pod Horodyszczem

Motorówka "IV". Na rufie stoją m.in.: ppor. Taube, por. Giedroyć i generał Listowski. Przy karabinie maszynowym siedzi mar. Augustyn. /zbiory S. Zagórskiego /INTERIA.PL

W 1919 roku Polacy dość szybko zatrzymali radziecką ofensywę i już na początku marca zajęli dwa ważne węzły komunikacyjne - Słonim i Pińsk. Po zdobyciu tego drugiego miasta, 5 marca, oddziały polskiej Grupy Podlaskiej pod dowództwem gen. dyw. Antoniego Listowskiego wkroczyły na lesisto-bagienne obszary Polesia, którego słabo rozwinięta sieć dróg i kolei, za to niezwykle rozwinięta sieć dróg wodnych rozlewających się wiosną w szerokie "Morze Pińskie", utrudniała transport i zaopatrzenie wojsk. Jak pisali Karol Taube i Olgierd Żukowski (wszędzie zachowano oryginalną pisownię):

Reklama

"(...)W czasie roztopów wiosennych 1919 roku błota pińskie wyglądały jak morze. Gdzie niegdzie tylko wyłaniały się jak wyspy nieznaczne piaszczyste wzgórza, a na nich wsie. Oddziały polskie grupy generała Listowskiego, porozrzucane po wsiach, znalazły się w bardzo ciężkim położeniu. Komunikacja kołowa z Pińskiem, skąd prowadzono wszelkie zaopatrzenia, została zerwana. Tylko oddziały, operujące na tak zwanym półwyspie pińskim, mogły korzystać z linji kolejowej: oddziały zaś, znajdujące się na południe od Pińska, w gęstej sieci rzecznej Styru, Stochodu, Prypeci górnej, musiały posługiwać się wyłącznie drogą wodną".

W związku z tym, 19 kwietnia 1919 roku, powołano do życia Flotyllę Pińską. Jej dowódcą został por. mar. Jan Giedroyć.

Początkowo flotylla skupiła się na transportowaniu zaopatrzenia na linię frontu. Służba była nudna i monotonna. Marynarze rwali się do walki. Mimo to dowódca Dywizji Poleskiej, gen. Listowski, był sceptyczny. Na wszelkie propozycje przeprowadzenia operacji zaczepnej odpowiadał: "Podziurawią wam te duszegubki. Nic nie zrobicie i potopicie się - to nie ma żadnego sensu".

Marynarze rwali się do walki do tego stopnia, że w oddziale wybuchł bunt i żołnierze zagrozili dezercją. 

Zdobycie Łunińca

Natarcie na Łuniniec, ze względu na trudne warunki terenowe, zostało podzielone na kilka etapów, które miały wykonać samodzielne pododdziały. Kluczowa rola przypadła grupie majora Łuczyńskiego, składającej się z II i III batalionu 34. pułku piechoty, której pozycje wyjściowe znajdowały się w Łohiczynie. Nad Jasiołdą został zgrupowany oddział obronny składający się z I batalionu tego pułku, pociągów pancernych "Kaniów I" i "Piłsudczyk" oraz baterii artylerii ciężkiej. Grupa ta miała prowadzić działania pozorne w kierunku na Porochońsk.

Pierwszym zadaniem, jakie postawiono przed polskimi żołnierzami, było sforsowanie mostu na Jasiołdzie. Gen. Listowski wydał rozkaz por. mar. Giedroyciowi, aby jego okręty wysadziły desant we wsi Horodyszcze, położonej na półwyspie pomiędzy Jasiołdą a Jeziorem Horodyszcze.  Miał on obejść sowieckie pozycje i zaatakować obronę mostu od tyłu, ułatwiając tym samym pozostałym oddziałom przekroczenie rzeki i dalszy marsz na wschód.

W czwartek wieczorem, 2 lipca, trzy motorówki wyszły w szyku torowym z Pińska. Po kwadransie zeszły ze swojej stałej trasy, którą pokonywały z barkami na holu. Jedną z odnóg ruszyły w kierunku wsi Wysokie, nad którą górowała jaskrawozielona cerkiewka. Tam nawiązano kontakt z grupą ppłk. Grabowskiego, dowódcą 22 pp, którego batalion miał operować wzdłuż nasypu kolejowego. Po zameldowaniu się u pułkownika por. mar. Giedroyć krótko omówił plan działania z oficerami sztabu i dowódcą plutonu wydzielonego z 4 kompanii 34 pp, który miał przeprowadzić desant. Tuż po zachodzie słońca oddział ruszył w kierunku Jeziora Horodyszcze.

Bitwa

Około 4.30 wśród porannej mgły rozległ się huk wystrzałów - polska ciężka artyleria rozpoczęła przygotowanie, ostrzeliwując Zajezierze i Horodyszcze. Był to sygnał nawołujący do ataku. Na czele szła, dowodzona przez sierż. mar. Romualda Kossowskiego, "VI", uzbrojona w jeden karabin maszynowy. 

Około 100-150 m za nią, z desantem na pokładzie, podążała "IV", pod dowództwem ppor. mar. Karola Taubego. Szyk zamykała dowodzona przez por. mar. Jana Giedroycia motorówka "III", jako wsparcie artyleryjskie zespołu. Okręty posuwały się przy brzegu na wolnych obrotach, osłonięte przed wzrokiem obserwatorów rzednącą mgłą.

Niewykryte wyszły z koryta Starej Piny na Jasiołdę i natychmiast ponownie skryły się w cieniu przybrzeżnej skarpy. W tym momencie marynarze i piechurzy mogli już dostrzec w oddali wyłaniającą spośród oparów wieżę horodyskiego kościoła, otoczoną rzędem rosłych sosen. Zespół znajdował się wówczas w odległości około 400-500 m od ujścia rzeki do jeziora.

Marynarze otworzyli ogień na pozycje wroga, jednak bolszewicy nie pozostawali dłużni - woda wokół okrętów kipiała od gęsto padających pocisków. Na szczęście obrońcy nie mogli się wstrzelić w zygzakujące łodzie. Prowadząca "VI" odbiła w prawo, aby zaatakować wieś od strony Jasiołdy i odwrócić uwagę od motorówki numer "IV", która skręciła na północ, na środek jeziora, z zamiarem wysadzenia desantu pod skarpą, na której znajdował się kościół. W kierunku Jasiołdy ruszyła także "III", która zygzakując, ogniem działka 37 mm i karabinu maszynowego zmiękczała obronę.

Polski Rambo

Kiedy, za drugim podejściem, Taubemu udało się wysadzić desant, z drugiej strony półwyspu, motorówka "VI" dowodzona przez sierż. mar. Kossowskiego, manewrując blisko brzegu, zaplątała się w pordzewiałe zasieki drutu kolczastego. Oplątana drutem śruba zblokowała się. Natychmiast wyłączono silnik, aby nie pogorszyć sytuacji. Wokół dryfującej z wolna łodzi zaczęły coraz gęściej padać pociski. Położenie polskich marynarzy stało się tragiczne.

Wówczas marynarz Augustyn szybkim ruchem zdjął ciężki karabin maszynowy z podstawy. Wyskoczył z łodzi i brnąc po kolana w wodzie, rozpoczął ostrzał sowieckich pozycji. Rozgrzana lufa parzyła go w rękę. Cały ogień przeciwnika skupił się na nim. Wszędzie wokół wykwitały pióropusze wody, podrywane pociskami. Jednak te szczęśliwie go mijały. Był jak zaczarowany.

Gdy dotarł do brzegu, nadpłynęły pozostałe motorówki, dając wsparcie ogniowe. Augustyn padł na ziemię, chroniąc się przed pociskami za zwalonym drzewem. Za jego plecami, na środku Jasiołdy, manewrowała "III", z której krótkimi seriami strzelał mar. Wołoszek. Od strony zabudowań niosły się odgłosy walki. Ogień przeciwnika zaczął słabnąć. Do nadbrzeżnych okopów dotarł pluton desantu chor. Baja, który zmusił większość bolszewików do ucieczki, a pozostałych do poddania się.

W raporcie sytuacyjnym z 4 lipca gen. Listowski pisał:

"Po przygotowaniu ataku przez ciężką artylerię nasza piechota, przy udziale dwóch pociągów pancernych, zajęła placówkę nieprzyjacielską na wschód od stacji Zaosierje. Jednocześnie z tą akcją eskadra łodzi motorowych Flotylli Pińskiej pod dowództwem por. mar. ks. Giedroycia zaatakowała Horodyszcze z południa i wschodu, nie bacząc na silny ogień artylerii i karabinów maszynowych.

Dzielni marynarze wysadzili desant i atakiem na bagnety, wspomagani przez działko i karabiny maszynowe z łodzi, zdobyli wieś, wykłuwając wielu czerwonogwardzistów, resztę biorąc do niewoli, w tym dowódcę kompanji 64. pułku strzelców i zdobywając karabiny maszynowe".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna polsko-bolszewicka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy