Elegantki z PRL

Mimo powojennej biedy, pustych półek w sklepach, niedoboru materiałów i odcięcia od nowinek z Zachodu kobiety w PRL potrafiły się naprawdę ładnie ubrać. Na przekór komunistycznej szarzyźnie, tępieniu przez władze wszelkich przejawów mody i próbie ich kontrolowania, na ulicach nie brakowało elegantek. Wbrew lansowanemu roboczemu stylowi kobiety nie dały się wcisnąć w kombinezony i waciaki. Chętnie sięgały najpierw po kobiece sukienki z dopasowaną górą i talią oraz szerokim dołem, na sztywnej halce, a później po spódnice "bananówki", mini, spodnie-dzwony. Oczywiście nie wszystkich było stać na to, aby robić zakupy w "Modzie Polskiej", "Telimenie" czy Pewexie, nie wszyscy też stali w kilometrowych kolejkach do Hofflandu. W pogoni za modnymi ciuchami można było jeszcze zaglądać do komisów, na bazary, czekać na paczkę od rodziny z zagranicy, zadowolić się krajowymi produktami, takimi jak teksasy z "Odry", udające zachodnie jeansy albo jechać do Turcji po "marmurki". Najczęściej jednak odpowiedzią na monotonię i szarzyznę w polskim handlu były własne wytwory - ubrania szyte u krawcowych lub samodzielnie z pomocą wykrojów z "Burdy, ciuchy farbowane i przecierane domowym sposobem, dziergane na drutach i szydełkach oraz wyszywane. Polki okazywały się mistrzyniami w modowych eksperymentach, do których zmuszała rzeczywistość.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy