Gest Kozakiewicza w Moskwie
30 lipca 1980 roku podczas XXII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Moskwie Władysław Kozakiewicz wygrał konkurs skoku o tyczce i zdobył złoty medal. W tym konkursie gospodarze liczyli na Konstantina Wołkowa. Publiczność starała się więc przeszkadzać Kozakiewiczowi. Polak pokonywał kolejne wysokości przy gwizdach z trybun. Kiedy za drugim razem pokonał poprzeczkę na wysokości 5,74 m, odwrócił się do publiczności i pokazał jej zgiętą w łokciu rękę - słynny „gest Kozakiewicza”. Wołkow nie pokonał tej wysokości i razem z Tadeuszem Ślusarskim zdobył srebrny medal. Kozakiewicz z powodzeniem zaatakował wysokość 5,78 i ustanowił rekord świata. "Byłem tak wkurzony na kibiców, którzy gwizdali, że skoczyłbym może i sześć metrów" - wspominał później tyczkarz. Zdjęcie Kozakiewicza pokazującego "wała" na stadionie w moskiewskich Łużnikach obiegło cały świat. Dla Polaków ten gest stał się symbolem oporu wobec ZSRR. Ambasador sowiecki w Polsce Boris Aristow stwierdził, że Kozakiewicz obraził cały naród radziecki, domagał się jego dożywotniej dyskwalifikacji i odebrania medalu. Do szefa polskiej ekipy tyczkarzy w Moskwie dzwonił Edward Gierek, by wyjaśnić, dlaczego Kozakiewicz pokazał ten gest. Ostatecznie ustalono "oficjalną wersję", według której to było normalne zachowanie naszego tyczkarza, po każdym dobrym skoku. Kłopotliwych sytuacji było jednak więcej. Podczas sesji zdjęciowej, zorganizowanej dzień po konkursie olimpijskim, do złotego medalisty podbiegli polscy turyści i zaczęli podrzucać go na rękach, śpiewając "Jeszcze Polska nie zginęła...". "Przy Mauzoleum Lenina! Tam przecież nie można było nawet głośno rozmawiać. Lecąc tak w górę, widziałem, jak w naszą stronę biegną milicjanci, żeby sprawdzić, co się dzieje. Jestem drugim Polakiem w historii, którego podrzucano na rękach na placu Czerwonym. Pierwszym był hetman Stanisław Żółkiewski" - wspominał potem po latach w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Władysław Kozakiewicz.