Mieszkanie w PRL - luksus, na który czekało się latami

Mieszkanie spółdzielcze było w czasach PRL dobrem bardzo pożądanym i bardzo deficytowym. W latach 80. w dużych miastach na własne "M" czekało się czasami ponad 20 lat. Płatności na książeczki mieszkaniowe wnosiło się w ratach, a po opłaceniu całego wkładu uzyskiwało się prawo do własnego lokum. Rodzice zakładali dzieciom książeczki zaraz po urodzeniu. Budowano szybko, ale jak najtaniej i byle jak, zwłaszcza gdy zaczęto stosować technikę wielkiej płyty. Promowano tzw. budownictwo oszczędne, z jak najmniejszą ilością otworów okiennych - stąd wzięły się małe, ciemne kuchnie. Mieszkania przyznawano w zależności od ilości członków rodziny (trzyosobowa rodzina mogła liczyć na M3, czyli dwa pokoje z kuchnią). Metraż mieścił się w przedziale od 27 metrów kwadratowych dla mieszkania M2 do 60 metrów kwadratowych dla M6 (mieszkania M1 składało się tylko z pokoju bez kuchni). Gdy szczęśliwcy odczekali już swoje i dostali wreszcie klucze, zaraz po przeprowadzce musieli często zabrać się za naprawianie usterek po budowlańcach. Potem trzeba było jeszcze wystać w kolejkach meble i sprzęt AGD. Później został do rozwiązania już tylko jeden problem - jak to wszystko upchać na tak małej powierzchni.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy