Życie na gruzach Warszawy

Życie w Warszawie w pierwszych miesiącach po wojnie było walką o przetrwanie. W mieście zamienionym w morze ruin, zniszczonym przez Niemców w 84 proc., ludzie zmagali się z brakiem wszystkiego - dachu nad głową, żywności, wody, światła. W powietrzu było czuć swąd pogorzeliska i trupi fetor, wszędzie unosił się pył z gruzu, po zmroku zapadała ciemność. W pierwszej kolejności trzeba było usunąć pozostawione przez Niemców miny, wytyczyć drogi wśród ton gruzu, wydobyć spod ruin i z kanałów zwłoki i pochować je. Do ocalałych i często rozszabrowanych domów wprowadzali się powracający mieszkańcy. Ci, którzy nie mieli gdzie się podziać, zajmowali sutereny i piwnice, robili prowizoryczne dachy z dziurą na komin od piecyka. Ludzie zamieszkiwali w ruinach, które w każdej chwili mogły się zawalić. Szybko odradzał się handel, początkowo obnośny, z czasem pojawiły się budki i stragany, prowizoryczne punkty usługowe, a w ocalałych przyziemiach kamienic - pierwsze sklepy i restauracje. Ludzie najczęściej kupowali drewno i węgiel na opał, koce do okrycia, piecyki do grzania, garnki, lampy naftowe, miednice, wiadra i ramy do łóżek. W kwietniu 1945 uruchomiono elektrownię, w maju wodociagi, a w lipcu - gazownię. We wrześniu w lewobrzeżnej Warszawie zaczęły kursować dwie pierwsze linie tramwajowe. Nie wszyscy radzili sobie w tej strasznej, powojennej rzeczywistości - na ulicach można było spotkać obłąkanych, żebrzących, bezdomnych. Według przeprowadzonego tuż po wojnie spisu w stolicy było prawie 375 tys. mieszkańców. Wciąż przybywali następni, mino że straszono wybuchem epidemii i niewybuchami.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy