Jadwiga Wajsówna: Na złość Hitlerowi po medal wyszła w make-upie
Była godną następczynią Haliny Konopackiej i jedną z najwybitniejszych sportsmenek w historii kraju. Jej ślub był jednym z największych wydarzeń towarzyskich przedwojennej Polski, a odwaga i miłość do rodzinnych Pabianic wręcz legendarna. Amerykanie pragnęli zatrzymać ją w Stanach Zjednoczonych, kusząc dolarami i lepszym życiem. Jadwiga Wajsówna nie umiała jednak żyć poza granicami Polski.
Jadwiga Wajsówna, po mężu Grętkiewiczowa, a następnie Marcinkiewiczowa urodziła się 30 stycznia 1912 roku w Pabianicach jako córka majstra tkackiego Artura Waysa i Pauliny Janowskiej. Wychowywała się z siostrą i czwórką braci. Treningi gimnastyczne rozpoczęła w wieku zaledwie ośmiu lat. W pabianickim "Sokole" przeszła przez wszystkie szczeble wychowania gimnastycznego, po latach uzyskała też możliwość samodzielnego prowadzenia drużyny żeńskiej. Jadwiga radziła sobie świetnie we wszystkich konkurencjach gimnastycznych. Jak pokazał czas, pisany był jej jednak dysk.
Czasy nie były łatwe. Pabianice po pierwszej wojnie światowej budowały się niemal od podstaw. Spadła liczba ludności, odczuwalne było bezrobocie i spowolnienie gospodarki. W tych niełatwych warunkach odradzał się za to sport. Rodzice przyszłej mistrzyni mieli świadomość, że córka ma talent, ale chcieli zapewnić jej bezpieczniejszą przyszłość. Zapisali ją więc do dobrej szkoły o profilu handlowym, mimo że hamowała ona sportowy rozwój uczniów, zabraniając im członkostwa w klubach.
- Moja działalność sportowa w tym czasie była bardzo utrudniona. Pierwszy oficjalny start odbył się w tajemnicy przed władzami szkolnymi [...] Jakby na przekór, postępy w rzucie dyskiem przychodziły mi wprost od niechcenia - cytuje sportsmenkę Krzysztof Szujecki w książce "Sportsmenki".
Wajsówna zdecydowała się na dysk w 1928 roku, zmotywowana sukcesami Haliny Konopackiej, która wywalczyła w Amsterdamie złoty medal. To wtedy zapowiedziała, że ona zdobędzie swój w Los Angeles. Póki co, w wieku zaledwie szesnastu lat wzięła udział w lekkoatletycznych mistrzostwach okręgu łódzkiego i, ku zdumieniu wszystkich, posłała dysk na odległość 32 metrów. Zwyciężyła i nabrała wiary we własne możliwości.
W 1931 roku Jadwiga odebrała dyplom szkolny, uzyskując uprawnienia księgowej i zadebiutowała w reprezentacji Polski. Rok później ustanowiła pierwszy w karierze rekord kraju i jednocześnie rekord świata. Kibice wiedzieli, że stoi przed nimi godna następczyni Konopackiej, która w 1931 roku oficjalnie zakończyła karierę. Wajsówna pewnie wygrała mistrzostwa Polski, przekraczając magiczną barierę 40 metrów.
Wujek Jadwigi i brat jej mamy, Aleksander mieszkał od wielu lat w Stanach Zjednoczonych. Pewnego dnia przyszedł od niego list, w którym informował rodzinę w Polsce, że amerykańskie gazety piszą coraz częściej o sportowej sensacji z Polski - jak się okazało Amerykanie poznali się już na Jadwidze i byli ciekawi, czym zaskoczy na zbliżających się igrzyskach olimpijskich w Los Angeles.
Podróż statkiem do Stanów Zjednoczonych trwała aż 12 dni i była dla Wajsówny ogromnym przeżyciem. Olimpijczycy wyruszyli statkiem z Gdyni do Nowego Jorku, a stamtąd koleją do Los Angeles.
- Po przyjeździe do Los Angeles zamieszkaliśmy w supernowoczesnym, dwudziestopiętrowym Chapman Park Hotel. Zetknięcie z amerykańską rzeczywistością zupełnie mnie oszołomiło. Ale to nie drapacze chmur, jak to zwykle bywa, wywarły na mnie największe wrażenie - tłumaczyła w jednym z wywiadów, cytowanym przez Szujeckiego.
Jak się okazało, sportsmenkę zachwyciły nowoczesne, zautomatyzowane kuchnie i techniczne nowinki ułatwiające kobietom domowe obowiązki.
Jadwigę zszokował też stadion olimpijski, a konkretnie jego rozmiary - mógł pomieścić aż 120 tysięcy widzów. Polską sportsmenkę onieśmielały również rywalki - jak wspominała później w wywiadach, Amerykanki wyglądały imponująco i miały zaskakująco długie ręce. Jakby tego mało, chwilę przed rozpoczęciem konkursu Polka dowiedziała się, że będzie rzucać dyskiem, jakiego nigdy nie miała w dłoni - wypukłym, o bardzo grubych kantach. Rzucająca wraz z Jadwigą Stanisława Walasiewiczówna również była załamana, przekonując, że "marnie z nimi". Mimo to, obie sportsmenki wywalczyły awans do finału, w którym Wajsównie udało się zdobyć "jedynie" brąz.
- Wróciłam do koleżanek i tu nerwy nie wytrzymały - rozpłakałam się na ramieniu Walasiewiczówny. Staśka pocieszała mnie, że jestem jeszcze bardzo młoda, że do następnej olimpiady tylko cztery lata [...] A ja miałam żal do siebie i do Barana (Józef Baran-Bilewski był kierownikiem grupy polskich lekkoatletów i jak zarzucały mu Wajsówna i Walasiewiczówna odmówił zakupu nowych dysków dla swoich podopiecznych czym pogrzebał ich szanse na wygraną) - cytuje sportsmenkę Krzysztof Szujecki w książce "Sportsmenki".
Na drugi dzień Wajsówna kupiła sobie nowy dysk i udała się na wycieczkę do Hollywood, gdzie spotkała się ze swoją idolką, aktorką Mary Pickford. Potem pojechała jeszcze do Filadelfii, gdzie wyśledziło ją zresztą dwóch dżentelmenów gotowych zapłacić jej 200 tysięcy dolarów jeśli tylko zostanie w USA i podpisze zawodowy kontrakt sportowy. Jadwiga odmówiła i wróciła do ukochanych Pabianic, gdzie czekały już na nią tłumy chcące pogratulować jej olimpijskiego brązu.
Wieczorem przyszedł czas na oficjalne spotkania.
- Prezes okręgu ofiarował Jadwidze serwis obiadowy, przedstawiciel gniazda pabianickiego - złotą bransoletę, a od magistratu dyskobolka otrzymała złoty medal z herbem Pabianic - pisze Szujecki.
Rok 1934 był dla Jadwigi Wajsówny bardzo udany. Polka odniosła zwycięstwa w zawodach lekkoatletycznych w Brukseli i Londynie i otrzymała od władz prestiżową Wielką Honorową Nagrodę Sportową. Powoli szykowała się też do igrzysk olimpijskich w Berlinie.
Od początku było jasne, że walka o olimpijskie złoto 1936 rozegra się między Polką a atletycznie zbudowaną Niemką, Giselą Mauermayer. Gisela rzuciła 47,36 m, Polka - 46,22 m. Wajsówna ustanowiła więc nowy rekord Polski, ale nie zdobyła złota - musiała zadowolić się srebrem. Tym razem wynik przyjęła jednak ze spokojem.
- Na znak protestu przeciwko wytycznym Hitlera, który zabronił niemieckim zawodniczkom stosowania makijażu, wystąpiła mocno umalowana z pokaźną warstwą pudru na policzkach. Podobnie zresztą postąpiły jej koleżanki z reprezentacji Polski - pisze Krzysztof Szujecki.
Stefania Gołaszewska, naczelniczka drużyny polskich gimnastyczek wspominała potem, że Jadwiga była najpogodniejszą zawodniczką igrzysk. Podbiła nawet serca niemieckich sędziów, gdy roześmiała się głośno po nieudanym rzucie.
7 stycznia 1939 roku w Pabianicach Jadwiga Wajsówna wyszła za mąż za automobilistę Franciszka Grętkiewicza.
- Panna młoda miała 27 lat, pan młody - 44 lata. Ona pracowała jako księgowa w zakładach chemicznych Boruta w Zgierzu, a wieczorami trenowała rzut dyskiem, pchnięcie kulą, skok w dal i skok wzwyż. On namiętnie ścigał się w rajdach motorowych i automobilowych, prowadząc maszyny marki DKW, Bugatti, Odsmobil, Austro-Daimler i Fiat 1500. Przy ulicy Piotrkowskiej 111 i Kościuszki 68 Franciszek prowadził największą i najlepiej wyposażoną w Polsce szkołę kierowców. Tam się poznali, latem 1938 roku, gdy Wajsówna przyszła zapisać się na kurs prawa jazdy. Grętkiewicz zakochał się na zabój - czytamy w portalu "Życie Pabianic".
- Motocykliści wjechali do Pabianic w sile około 100 maszyn - pisał "Głos Poranny", relacjonując wielkie towarzyskie wydarzenie - Jako miejsce zbiórki wyznaczyli sobie dom panny młodej. Przy akompaniamencie klaksonów i warkocie maszyn młoda para udała się do kościoła czerwonym samochodem Franciszka Grętkiewicza.
Jak podały gazety, do Pabianic zjechało aż 10 000 kibiców wybitnej dyskobolki, by obejrzeć jej zamążpójście. Z powodu imponującej ilości gapiów stojących na jezdni i torach przy kościele wstrzymano ruch tramwajów.
Jadwiga Wajsówna ubrana była w białą suknią z trenem i welon. W dłoni trzymała piękny bukiet herbacianych róż. Po uroczystości para młoda odjechała do nowo wybudowanego własnego domu przy ulicy Kilińskiego 24 w Pabianicach.
Po wybuchu drugiej wojny światowej państwo Grętkiewicz wyjechali do Warszawy, gdzie na świat przyszedł ich syn Andrzej, a zaraz po nim Maciej. W 1943 roku do ich mieszkania zapukało gestapo - Niemcy poszukiwali zaangażowanego politycznie brata Jadwigi. Sportsmenka wraz z mężem została aresztowana i osadzona w więzieniu przy Szucha. Podczas brutalnych przesłuchań straciła wszystkie zęby. Gdy gestapowcy dowiedzieli się, że jest wicemistrzynią olimpijską z Berlina, całą trójkę wypuszczono. Dotkliwie pobity Grętkiewicz ciężko zachorował i zmarł zaledwie kilka miesięcy później.
Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie Jadwiga zajęła się kopaniem rowów i budowaniem umocnień. Po kapitulacji przedostała się do Bochni, gdzie pracowała w piekarni. Pod koniec wojny mieszkała w Łodzi, by finalnie wrócić do swoich Pabianic.
Wajsówna szybko wróciła też do sportu. Została zawodniczką Dziewiarskiego Klubu Sportowego, a w 1946 roku udała się wraz z polską reprezentacją lekkoatletyczną na mistrzostwa Europy w Oslo, skąd przywiozła cenny brąz. Na tych samych zawodach zajęła też czwarte miejsce w pchnięciu kulą (11,50). Podczas igrzysk olimpijskich w Londynie w 1948 roku zajęła czwarte miejsce w swojej koronnej dyscyplinie (39,30 m). Rok wcześniej sportsmenka ponownie wyszła też za mąż za Tadeusza Marcinkiewicza. W 1949 roku rozpoczęła pracę trenerki w Łódzkim Klubie Sportowym, reprezentując jednocześnie jego barwy aż do 1958 roku.
Po zakończeniu kariery zawodniczej Wajsówna pracowała w Pabianicach w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci i Kole Dzieci Specjalnej Troski oraz Polskim Komitecie Olimpijskim. W 1964 roku ponownie owdowiała, ale nie zrezygnowała z aktywności społecznej i sportowej. W 1972 roku była gościem honorowym letnich igrzysk olimpijskich w Monachium. W niemieckiej prasie zaczęły się z tej okazji pojawiać artykuły i relacje byłych niemieckich sportowców, umniejszające skalę nazistowskiej propagandy. W takim tonie wypowiadała się choćby dawna rywalka Jadwigi, Gisela Mauermayer. Wajsówna napisała więc do niej mocny list, który wydrukował "Przegląd Sportowy".
- Pani zapomina o tym i nie pisze o tym, że zawodnicy pochodzenia żydowskiego nie mieli prawa walczyć o miejsce w Pani reprezentacji, że Hitler nie podał ręki najlepszemu zawodnikowi Igrzysk - Jesse Owensowi, dlatego, że był on Murzynem. Natomiast podawano ręce, awansowano już na stadionach tych, którzy służyli i mieli służyć umacnianiu reżimu hiterowskiego. [...] Nie wolno nam dopuścić do tego, by powtórzyła się Olimpiada z 1936 roku - pisała.
Igrzyska w Monachium niestety również okryły się złą sławą, gdy palestyńscy terroryści napadli na izraelskich sportowców w wiosce olimpijskiej. Zginęło wtedy pięciu Palestyńczyków, jedenastu sportowców z Izraela oraz policjant.
Jadwiga Wajsówna do końca mieszkała w swoich ukochanych Pabianicach, gdzie zmarła 1 lutego 1990 roku. Została pochowana na Starym Cmentarzu. Na jej cześć została nazwana jedna z ulic w Pabianicach na osiedlu Bugaj, a w 2012 roku jej imię nadano Szkole Podstawowej nr. 8 w Pabianicach.
Wajsówna pamiętana jest dziś jako sportsmenka wybitna. Jako pierwsza kobieta na świecie rzuciła dyskiem ponad 40 m. Ośmiokrotnie biła rekord świata w latach 1932-1934. Kilkakrotnie była klasyfikowana w pierwszej dziesiątce Plebiscytu Przeglądu Sportowego na najlepszych sportowców Polski. Dwukrotnie odznaczono ją Srebrnym Krzyżem Zasługi - 9 listopada 1932 roku i 19 marca 1937 roku.
Zobacz również: Była "demonem nart". Została wojenną bohaterką