Kąpano się tylko wówczas, gdy zalecił je lekarz. Wierzono, że powodowały głupotę i niechciane ciąże
Polacy na początku epoki nowożytnej byli jednym z najczystszych narodów w Europie, jednak XVII wiek zmienił wszystko. Co się wtedy wydarzyło? Jak dbali o czystość nasi przodkowie w XVI - XVIII w? Czym jest "warkocz znad Wisły" i dlaczego dziś wstydzilibyśmy się go nosić?
Do XVII wieku nasi przodkowie zarówno w miastach, jak i na wsiach, chętnie korzystali z licznych łaźni publicznych, które już w średniowieczu gęstą siecią oplatały nasz kraj (więcej na ten temat przeczytasz w artykule: Brudne zwyczaje średniowiecznej Europy). Domy kąpielowe budowały różne instytucje, kapituły, społeczności wiejskie i dwory szlacheckie. Zaś najzamożniejsza warstwa społeczna, czyli magnaci, w swoich rezydencjach wznosili nawet prywatne łazienki.
Dbałość o higienę w naszym kraju stała wówczas na wysokim poziomie (jeśli porównamy ją z tym, co działo się na zachodzie Europy). Fynes Moryson, angielski podróżnik, który w 1592 r. zwiedzał tereny na wschód od Łaby, zanotował w swoim dzienniku, że wodę do umycia stóp zaoferowano mu jedynie w trzech miastach: Lubece, Gdańsku i Elblągu.
Odrębną kwestią był dostęp do wody. O ile na wsi problem w zasadzie nie istniał, o tyle w mieście stanowił kłopot. Jednak już od XVI w. zaczęły w polskich miastach i miasteczkach powstawać wodociągi.
Znacznie upraszczając, można rzec, że Polacy na początku epoki nowożytnej byli jednym z najczystszych narodów Europy. Co się zatem stało w XVII stuleciu, że wielowiekowe tradycje odeszły w zapomnienie? Nastał w naszym kraju wiek wojen - zmagania z Rosją, powstanie Chmielnickiego, potop szwedzki, a na koniec wojna z Imperium Osmańskim. To wszystko nie wpłynęło dobrze na higienę naszych przodków.
Liczne wojenne zawieruchy sprawiły, że niewiele wznoszonych w XVI i na początku XVII w. wodociągów ocalało. Do XVIII wieku przetrwały one jedynie w Warszawie, Poznaniu, Kaliszu i miastach Prus Królewskich. Wiele łaźni zostało zniszczonych, inne podupadły, a jeszcze inne przestały się cieszyć takim zainteresowaniem jak niegdyś, bo także na ziemie polskie dotarły przekonania “światłych" medyków z Zachodu, którzy w kąpieli doszukiwali się wszelkiego zła.
Negatywne postrzeganie kąpieli w epoce nowożytnej było wynikiem strachu. Czarna śmierć w połowie XIV wieku oraz epidemie dżumy i syfilisu w XV stuleciu sprawiły, że ludzie panicznie zaczęli obawiać się zarazy, a lekarze starali się znaleźć przyczyny choroby. Doszli do wniosku, że winne są częste kąpiele.
Popularny wówczas "medyczny" pogląd głosił, że ciepła kąpiel otwiera pory skóry, przez które do ciała wnika morowe powietrze. Dla przeciętnego człowieka jedyną możliwością wzięcia kąpieli była wizyta w łaźni, a tam, gdzie jednocześnie przebywa wiele osób, łatwiej można zarazić się chorobą.
Wizyt w łaźni szczególnie zabraniano kobietom — przecież w wodzie, w której kąpali się mężczyźni, unosi się sperma, a to oznacza, że można podczas kąpieli zajść w ciążę! Wśród innych teorii zohydzających kąpiel, w które wierzyła cała ówczesna Europa, były także ta głoszące, że zanurzanie się w wodzie powoduje lumbago, osłabia organizm, zabija płody w ciele matki i powoduje głupotę.
Zobacz również: Jak w dawnych czasach dbano o higienę?
Niestety pod koniec średniowiecza wiele z łaźni publicznych zaczęło oferować także inne miłe ciału usługi. Ponieważ stały się one miejscami grzesznych rozrywek, zarówno kościół katolicki, jak i powstałe niedawno kościoły protestanckie, zabraniały chadzania do publicznych łaźni.
Już w czasach średniowiecza Kościół dążył do kontrolowania wszelkich aspektów życia człowieka związanych z ciałem. Mimo to w wiekach średnich dla przeciętnego człowieka nagość była stanem naturalnym. Jednak w późniejszych epokach lata przekonywania wiernych, że nagość to grzech, przyniosły efekty. Z tego powodu kościół zabraniał kąpieli w rzekach - mogłyby się przecież stać się powodem grzechu. Jeśli ktoś chciał wejść do wody, musiał mieć na sobie długą koszulę.
Sytuacja zmieniła się nieco w epoce oświecenia. Przy czym "nieco" jest tu słowem bardzo na miejscu. W tym czasie Stanisław Konarski w ustawach szkolnych zalecał, by uczniowie codziennie myli twarz, ręce, szyję i uszy. Kąpiel była możliwa jedynie za zgodą nauczyciela, maksymalnie dwa razy w ciągu roku — latem. Kąpiele domowe były zabronione. W efekcie tych wszystkich zaleceń, ostrzeżeń i zakazów w Polsce, tak jak w całej Europie doby nowożytnej, brud, smród, wszy i pchły były stałymi gośćmi we wszystkich domach - od chałupników po magnatów.
Nasi przodkowie najwyraźniej nie lubili półśrodków: jeśli dbali o czystość, to całego ciała. Jeśli zaś postanowili się nie myć, to stronili od wody przez całe życie. Do tego stopnia, że symbol brudu i braku higieny w całej Europie nazywano "plica polonica" lub "warkoczem znad Wisły".
Plica polonica to oficjalny, stosowany w medycynie epoki nowożytnej termin określający "kołtun polski", przez Niemców nazywany właśnie "warkoczem znad Wisły". Gwoździec, plika, kołtun — to wszystko terminy, których używano dla określenia zlepionych łojem i wydzieliną wysiękową (spowodowaną wszawicą) niemytych, skłębionych, nierozczesywanych włosów. Wymarzone siedlisko dla wszy i robactwa wszelkiego typu. Gwoździec towarzyszy ludzkości od zamierzchłych czasów, natomiast pierwsze wzmianki o kołtunach na polskich głowach pojawiają się w XIII wieku. Jednak powszechną "fryzurą" stał się dopiero w XVI stuleciu.
Kołtun nie był tylko domeną Polaków - w XVI wieku nosili go na głowach ludzie w całej Europie. Jednak w innych krajach dość szybko się z nim rozprawiono, a w Polsce, w wyniku przesądów i zabobonów, którymi obrósł, był spotykany nawet w XX wieku. To właśnie z tego względu zaczęto nazywać go "polskim".
Kołtun przez wieki obrósł licznymi zabobonami. Początkowo ludzie celowo go hodowali, bo miał być talizmanem chroniącym przed szerzącą się wówczas w Rzeczpospolitej epidemią kiły. Gwoździec miał też stanowić tarczę przed innymi chorobami i zakusami diabła. Wierzono, że nie można ścinać kołtuna, zanim nie dojrzeje, bo w przeciwnym wypadku po ciele rozleją się najróżniejsze choroby - można doznać paraliżu, ślepoty, głuchoty, a nawet umrzeć nagle.
Cytowany przez Zdzisława Gajdę ,w książce "Historia medycyny dla każdego", Wawrzyniec Starnigel — rektor Akademii Zamojskiej tak pisał o chorobie kołtunowej:
W tym czasie medycy toczyli spory co do natury kołtuna: zastanawiano się, czy jest on objawem, czy powodem choroby. Wielu było przekonanych, że kołtun powstaje samoistnie i jest objawem reumatyzmu.
Pojawiali się w Polsce i tacy, którzy bez strachu kołtuny ucinali i doradzali częste mycie oraz czesanie głów. Przykładem może być William Davidson, nadworny medyk Jana Kazimierza i Ludwiki Marii Gonzagi, czy Tobiasz Kohn — lekarz z początku XVIII w. Jednak z kołtunami rozprawił się na dobre dopiero w XIX w. rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego — Józef Dietl. Choć sformułowanie "na dobre" może być tu pewnym nadużyciem, bo jeszcze w powojennej Polsce zdarzały się przypadki osób obawiających się ścięcia kołtuna.
Zobacz również: Kiła - choroba przeszłości aktualnym zagrożeniem
Skoro nasi przodkowie, podobnie jak wszyscy Europejczycy, wody i mydła bali się niczym diabelskich wynalazków, to czy zupełnie nie dbali o higienę? W ich mniemaniu podstawą higieny była czysta bielizna. Jeśli ciało było spocone, ubrudzone kurzem czy błotem, należało zmienić bieliznę i ubranie, aby stać się czystym.
Po kąpiele sięgano tylko wówczas, gdy zalecił je lekarz. Z wody korzystano do obmywania rąk (choć i to nie wszędzie). W innych przypadkach myto się "na sucho", czyli wycierano ciało szmatką przeznaczoną do tego celu. Wśród bogatych warstw społecznych modne było także obfite używanie perfum — nie dlatego, żeby ładnie pachnieć, ale po to, by nie wyczuwać fetoru osób stojących obok.
W epoce nowożytnej higiena w naszym kraju ogromnie podupadła, jednak Rzeczpospolita nie wyróżniała się w żaden sposób na tle Europy. Można by wiele napisać o młoteczkach do zabijania wszy u pasa dworzan Ludwika XVI, klatkach na głowę chroniących przed myszami, fetorze Henryka IV, który szczycił się nim i mawiał: "Mam to po ojcu, czuć ode mnie pot", czy o szoku, którego doznawali Europejczycy w kontakcie z czystymi ludami Lewantu - ale to wszystko materiał na oddzielną opowieść.
Kończąc historię higieny, a właściwie jej braku, trzeba dodać, że brudne zwyczaje nowożytnej Europy na dobre zmienił dopiero XIX w. Było to zadanie niełatwe, bo ówcześni lekarze musieli uporać się nie tylko z niewielką wiedzą na temat higieny, ale także zniszczyć nagromadzone przez stulecia zabobony i przesądy. A to było o wiele trudniejsze.
Zobacz również: Dla urody trzeba cierpieć? Niektórzy byli zdolni dla niej umrzeć