Handlował ludzkimi szkieletami. "Od urodzenia miałem w sobie diabła"
Michelle Kaminsky napisała książkę naprawdę mroczną. "Seryjni mordercy. Wstrząsające wydarzenia. Okrucieństwa. Narzędzia zbrodni" to lektura, która odpowie na pytania, jakie balibyście się zadać na głos.
Jakie mają IQ? Kim najczęściej są z zawodu? Według jakiego klucza wybierają ofiary? Na jaką potrawę decydowali się w ramach ostatniego posiłku, gdy czekali na wykonanie kary śmierci? Kim tak naprawdę są seryjni mordercy? Oto fragment lektury:
Pytanie: Jakim cudem pewnemu mordercy uchodziło na sucho sprzedawanie studentom szkieletów ofiar?
Odpowiedź: H.H. Holmes zwany czasem "doktorem katem" z mordowania zrobił biznes. W swoim chicagowskim hotelu pozbawiał życia gości i pracowników, a następnie pozbywał się tkanek miękkich i sprzedawał szkielety studentom medycyny.
Nikt z kupujących nie zadał sobie trudu, by spytać, skąd ów poczciwy lekarz ma tyle szkieletów. Ten szczególny interes stanowił rozwinięcie wyłudzeń dokonywanych przez Holmesa na firmach ubezpieczeniowych, dzięki którym był w stanie opłacić studia medyczne i zdobył dyplom lekarski na Uniwersytecie Michigan.
Holmes (naprawdę Herman W. Mudgett) wykupywał polisy dla nieistniejących osób, a następnie okaleczał skradzione ciała i przedstawiał roszczenia na rzecz "poszkodowanych", twierdząc, że doznali wypadku. W późniejszym okresie wykorzystywał swój "zamek" w chicagowskiej dzielnicy Englewood, by produkować własne ciała. Czyli, mówiąc wprost, zabijać.
Sprowadziwszy się do Chicago w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, Holmes kupił aptekę od kobiety, która niedługo potem zniknęła. Później po przeciwnej stronie ulicy wybudował dom, w którym świadczył usługi hotelowe. Cały czas trudnił się równolegle różnymi szwindlami. Raz był to handel bezwartościowymi "lekami" na różne dolegliwości, innym razem oszustwo wobec firmy meblarskiej. To ostatnie polegało na wybudowaniu muru wokół dostarczonych mebli, tak by mimo braku płatności niemożliwa była ich konfiskata. Później Holmes postanowił wykorzystać to, że przez jego hotel - zwłaszcza podczas wystawy światowej w roku 1893 - przewijało się wielu turystów, w tym młode kobiety. Zaczęły znikać kolejne osoby.
"Zamek" Holmesa przypominał dom grozy rodem z hollywoodzkich filmów. Były tam sekretne przejścia pośród plątaniny korytarzy i klatek schodowych, wytłumione pomieszczenia, pokoje bez okien, a nawet komora gazowa. W pokojach znajdowały się zapadnie umożliwiające zrzucenie ofiary wprost do piwnicy, w której z kolei znajdowały się kadzie z kwasem, doły z wapnem i krematorium umożliwiające pozbycie się zwłok. Gdy wystawa światowa dobiegła końca, doktor opuścił Chicago. Nakłonił następnie swojego znajomego, Benjamina Pitzla (spotyka się także pisownię "Pitezel"), by ten ubezpieczył się na życie, upozorował własną śmierć i podzielił się z nim zyskiem.
Ostatecznie jednak Holmes zabił Pitzla i wykorzystał jego prawdziwe zwłoki, by samemu wystąpić o odszkodowanie. Sęk w tym, że nieco wcześniej opowiedział o swoim planie byłemu współwięźniowi Marionowi Hedgepathowi. Ten doniósł na niego organom ścigania. Dokładna liczba ofiar Holmesa zabitych w jego "zamku" pozostaje nieznana, a może wynosić od dziewięciu do ponad dwustu.
Sam zainteresowany - który wypowiedział na swój temat pamiętne słowa: "Od urodzenia miałem w sobie diabła" - przyznał się do dwudziestu siedmiu zabójstw. W procesie o zamordowanie Pitzla uznano go za winnego i skazano na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano w Filadelfii w 1896 roku.