Eugeniusz Kwiatkowski: Racjonalista, pragmatyk… romantyk. Stworzył politykę gospodarczą II RP

Każdy, kto interesuje się historią gospodarczą II Rzeczypospolitej, nie ma wątpliwości, iż wszystkie poważne przedsięwzięcia tamtych czasów można sprowadzić do postaci Eugeniusza Kwiatkowskiego. Nie darmo jeden z jego bliskich współpracowników, Janusz Rakowski,określił go mianem „(…) polityka i działacza gospodarczego o szczególnym - jeśli tak można powiedzieć - ciężarze gatunkowym".

Długoletni minister i wicepremier, choć rozwijał karierę w administracji państwowej po przewrocie majowym, nie powinien być utożsamiany z piłsudczykami. W przeciwieństwie bowiem do grupy określanej w ten sposób, miał wizje i cele, którymi z pewnością nie były osobiste korzyści ani sprawowanie władzy dla samej władzy. Tym przede wszystkim różnił się od wielu współpracowników, nawet najwyższego szczebla.

Marszałka podziwiał, piłsudczykiem nie był

Nie należy Eugeniusza Kwiatkowskiego zaliczać do piłsudczyków (tej koterii o cechach mafijnych, od których odżegnywał się sam marszałek mówiąc: "Ja jestem Piłsudski, a nie żaden piłsudczyk"), ale - jak najbardziej - do admiratorów byłego Naczelnika Państwa. Pisząc na własny użytek jego biografię, Kwiatkowski stwierdził zresztą: "(...) kiedyś, w przyszłości, wielkie rocznice związane z życiem i działalnością Józefa Piłsudskiego, obchodzone będą w Polsce z całą odpowiedzialnością, przy oddaniu należytego hołdu wskrzesicielowi Polski Niepodległej i Zjednoczonej".

Reklama

Urodzony 30 grudnia 1888 r. w Krakowie syn prawnika, Karola Ludwika, zatrudnionego na Galicyjskiej Kolei (eksploatowała linię z Krakowa przez Lwów do granicy z Rosją), wychowywał się w zakupionym przez rodziców, wzbogaconych dzięki spadkowi po bracie ojca, majątku w Czernichowcach pod Zbarażem.

Naukę rozpoczął w lwowskim Gimnazjum im. Franciszka Józefa - że jednak nie przykładał się do obowiązków, rodzice przenieśli 14-latka do prowadzonej przez jezuitów w Bąkowicach koło Chyrowa szkoły. Tamtejszy Konwikt i Gimnazjum Ojców Jezuitów uważano za zakład o wysokim poziomie nauczania, ale i miejsce, do którego tzw. dobre rodziny zsyłały beniaminków sprawiających kłopoty wychowawcze...

Pod jezuickim rygorem Kwiatkowski ustatkował się na tyle, że od tej pory matka (ojciec zmarł w 1903 r.) nie miała z nim najmniejszych problemów. Owszem, po trzech latach jego studiów na Wydziale Chemii Technicznej Politechniki Lwowskiej, w 1910 r., zainicjowała przenosiny syna do Monachium, na tamtejszą politechnikę (Królewska Bawarska Techniczna Szkoła Wyższa).

Spowodowane było chęcią odsunięcia syna od zbytniego angażowania się w działalność patriotycznych organizacji niepodległościowych Zet i Zarzewie, a także Polskich Drużyn Strzeleckich.

Syn posłuchał, wyjechał do Niemiec. W 1912 r. zwieńczył edukację tytułem inżyniera, po czym wrócił do Lwowa (zaliczając po drodze praktykę w przemyśle łódzkim). W 1913 podjął pracę w Gazowni Miejskiej i ożenił się (z Leokadią Glazerówną). Małżonkowie dochować się mieli trójki dzieci: Jana, Anny i Ewy.

Niewiele później podjął pracę w gazowni w Lublinie, gdzie piastował stanowisko kierownika ruchu (wicedyrektora).

Choć miał w biografii członkostwo w Drużynach Strzeleckich, kiedy wybuchła wojna nie od razu zaciągnął się w szeregi tworzonego polskiego wojska.

Do wolnej Polski przez Legiony

W sierpniu 1914 r., zaskoczony przez wydarzenia podczas pobytu we Lwowie, zaciągnął się do Legionu Wschodniego, w którym, wobec braku przeszkolenia wojskowego, został przydzielony do cywilnej Komisji Kwaterunkowej.

Po wymarszu Legionu ze Lwowa, gdy komisję rozwiązano, wrócił do Lublina, aby dopiero na początku 1916 r. wstąpić do Legionów Polskich.

Pracując na posterunku werbunkowym w Chełmie, brał udział w wydawaniu pisma politycznego "Głos Ziemi Chełmskiej" - i za to został przez Austriaków przeniesiony do służby w 6. Pułku Piechoty Legionów, a następnie do obozu szkoleniowego w Zambrowie, skąd trafił do służby werbunkowej we Włocławku, a następnie w Łukowie.

Po kryzysie przysięgowym wstąpił - jako chorąży - do konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej. W Łukowie uczestniczył w 1918 r. w rozbrajaniu Niemców.

U boku prof. Ignacego Mościckiego

Na początku 1919 roku został pracownikiem Ministerstwa Robót Publicznych - Sekcji Mechanicznej. W 1920 r. (przed powołaniem do wojska) pracował w Polskim Towarzystwie Gazowniczym w Warszawie, zarządzającym Państwową Fabryką Destylacji Drewna w Hajnówce.

Lata wojny bolszewickiej spędził - z przydziału - w Sekcji Chemicznej Głównego Urzędu Zaopatrzenia Armii przy Ministerstwie Spraw Wojskowych. Doszedł tam do szarży podporucznika. Z mundurem rozstał się w 1921 r.

Po ostatecznej demobilizacji zajął się pracą w zawodzie. Mieszkając w Pruszkowie, wykładał (w randze docenta) na Wydziale Chemicznym Politechniki Warszawskiej. W 1923 r. zaś podjął wielkie wyzwanie - został dyrektorem technicznym Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Chorzowie. Jego szefem był prof. Ignacy Mościcki.

Fabryka, opuszczona przez cały niemiecki wyższy personel zarządzający, z szafami oczyszczonymi z dokumentacji, nie mogła normalnie funkcjonować. Zadaniem Polaków było uruchomienie produkcji, a więc opracowanie od zera sposobu przeprowadzenia wszystkich procesów technologicznych.

Ekipa Mościckiego uporała się z tym zadaniem, a renoma, jaką zyskał tam Kwiatkowski (jako wybitny fachowiec odciążył przełożonego na tyle, iż ten - uwolniony od obowiązku stałego nadzorowania zakładu - mógł dzielić czas między Chorzów a pracę naukową na Politechnice Lwowskiej), stała się dlań trampoliną do dalszych awansów.

Wejście do świata polityki - minister przemysłu i handlu

Po przewrocie majowym, rekomendowany przez patrona, który objął urząd prezydenta RP, Eugeniusz Kwiatkowski wszedł do rządu Kazimierza Bartla. Premier powierzył mu tekę ministra przemysłu i handlu - którą utrzymał w kolejnych gabinetach: Kazimierza Bartla, Józefa Piłsudskiego i Kazimierza Świtalskiego.

W okresie sprawowania tej funkcji (od 1926 do 1930 r.) dał się poznać jako dalekowzroczny polityk gospodarczy, promotor pożytecznych idei. Za jego sprawą ruszyła budowa portu w Gdyni, z jego inicjatywy powołano też państwowe kompanie żeglugowe - przede wszystkim Żeglugę Polską SA.


Za główne zadanie na ministerialnym stanowisku postawił sobie Kwiatkowski zrównoważenie budżetu, ustabilizowanie złotego, utrzymanie zdobyczy socjalnych, potanienie kredytów - dwa pierwsze cele zamierzał osiągnąć poprzez rozwój produkcji i zwiększenie eksportu. Rozwój produkcji (a więc i gospodarczy kraju) miało przynieść przyśpieszenie budowy portu w Gdyni, stworzenie mocnego i nowoczesnego sektora gospodarki morskiej, a także otoczenie specjalną opieką przemysłu górnośląskiego.

Polityczne oparcie jako minister przemysłu znajdował w Bezpartyjnym Bloku Współpracy z Rządem - w którego władzach jednak nie zasiadał, ograniczając swój udział do promocji ugrupowania podczas dwóch kolejnych akcji wyborczych (w roku 1928 i 1930 został wybrany posłem na Sejm).

Nawiasem przyznać trzeba, że miał dar tworzenia pozytywnego - jakbyśmy to dziś nazwali - PR-u. Jako wielki zwolennik radia, chętnie korzystał ze stwarzanych przez to nowoczesne medium możliwości dotarcia ze swymi ideami gospodarczymi do jak najszerszych kręgów społeczeństwa. Poparł zresztą projekt utworzenia Instytutu Radiotechnicznego.

Jego zasługą było ponadto powołanie Państwowego Instytutu Eksportowego, a bodaj przede wszystkim - przyjęcie i wdrożenie aktów prawnych, normujących działalność przemysłu, spółek akcyjnych, izb przemysłowo-handlowych.

Z rządu do przemysłu

Z rządu odszedł w 1930 r. Jak twierdzą biografowie, był to wynik niechęci do aktywnego udziału w walce politycznej prowadzonej przez BBWR, ale także protest przeciwko metodom zwalczania opozycji, wprowadzonym za przyzwoleniem marszałka Piłsudskiego.

Kwiatkowski nie aprobował masowych internowań działaczy Centrolewu, osadzonych w wojskowym więzieniu w Brześciu. O fotel w rządzie Walerego Sławka więc nie zabiegał. Usunął się z centrum wydarzeń i przeszedł do przemysłu. Objął dyrekcję Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Mościcach pod Tarnowem (których budowę zainicjował Ignacy Mościcki).

Odnotować warto, że niezwykle elegancko zachował się wtedy jego następca na stanowisku ministra przemysłu i handlu, zaufany marszałka, Aleksander Prystor, który w inaugurującym misję wystąpieniu powiedział: "Trudność polega na tym, że przychodzę w okresie złej koniunktury gospodarczej i przychodzę po ministrze Kwiatkowskim, który pracę tego ministerstwa podniósł do wyżyn, na jakich ono nie stało w odrodzonej Polsce, a może i poza jej granicami".

Twórca Centralnego Okręgu Przemysłowego

Na czele Państwowej Fabryki Związków Azotowych - tworzącej, po zjednoczeniu z zakładem w Chorzowie, koncern o nazwie Zjednoczone Fabryki Związków Azotowych - stał do 1935 r. Powrócił wówczas do najwyższych gremiów decyzyjnych i został wicepremierem, piastującym jednocześnie tekę ministra skarbu gabinetów Mariana Zyndram-Kościałkowskiego i Felicjana Sławoja Składkowskiego.

Wysoki status zawdzięczał prezydentowi Mościckiemu, który podczas pierwszego spotkania z desygnowanym przez piłsudczyków (tych z ugrupowania spod egidy marszałka Śmigłego-Rydza) na premiera Składkowskim miał wyraźnie powiedzieć: "Sprawy ekonomiczne prowadzi od śmierci Komendanta pan Kwiatkowski, do którego mam zupełne zaufanie. Będzie pomagał panu jako wicepremier gospodarczy i przewodniczący Komitetu Ekonomicznego Ministrów".

Mocny pozycją w rządzie - a i w opinii publicznej, uznającej go za polityka niezależnego, krytycznego, wolnego od sekciarstwa (choć przystąpił do stworzonego przez piłsudczyków Obozu Zjednoczenia Narodowego...) - stał się faktycznym promotorem największej inwestycji II RP: stworzenia Centralnego Okręgu Przemysłowego. Była to realizacja planu, który w szczegółach opracował wespół z autorami ogólnej koncepcji przyśpieszenia procesu industrializacji Polski: braćmi Władysławem (docentem Uniwersytetu Warszawskiego) i Pawłem (inżynierem, absolwentem Politechniki Warszawskiej) Kosieradzkimi.

Dzieło to, jak wiadomo, nie zostało ukończone: na przeszkodzie stanął wybuch wojny.

Wojna zresztą zrujnowała wszystkie plany Kwiatkowskiego. Wszystkie jej lata spędził w Baile-Herculane, Baile-Govora i Craiovej w Rumunii (wyjechał z Warszawy jako jeden z ostatnich ministrów), gdzie został w 1939 r. internowany, kiedy wraz z rządem schronił się po agresji radzieckiej w tym zaprzyjaźnionym i sojuszniczym kraju.

Do Francji nie udało mu się przedostać. Generał Sikorski, mimo zadeklarowanej w maju 1940 r. chęci sprowadzenia kilku eksministrów, w tym Kwiatkowskiego, ostatecznie obietnicy nie spełnił. Nie odpowiedział nawet na osobiste prośby o umożliwienie byłemu wicepremierowi ułatwienia opuszczenia miejsca internowania.

W PRL-u odsunięty na boczny tor

Po zakończeniu wojny, schorowany, w nie najlepszym stanie psychicznym, wrócił do Polski, zaproszony przez osobistego wysłannika Bolesława Bieruta, Jerzego Borejszę. Podczas spotkania ten ostatni powiedział: "Potrzebujemy pana. Wybrzeże, morze, Gdynia czekają na zagospodarowanie. Pańska wiedza, doświadczenie i uczciwość są dla nas dostateczną rekomendacją. Jeśli zgodzi się pan, to za dwa dni zabierzemy pana ze sobą; rodzina przyjedzie później. Ostateczną decyzję poweźmie pan na miejscu, w Warszawie. Jeżeli nie zaakceptuje pan naszych warunków, odwieziemy pana z powrotem".

Kwiatkowski przyjął ofertę, drogą lotniczą przez Bukareszt, Charków i Moskwę przybył do Warszawy, i włączył się do pracy nad usuwaniem zniszczeń. Ponoć kiedy zakwaterował się w (jedynym w stolicy) Hotelu Polonia, na wieść o jego powrocie schodziły się tłumy mieszkańców zrujnowanego miasta: ludzie chcieli się przekonać, czy to wrócił prawdziwy minister...

Początkowo wydawało się, że ma szanse zdziałać coś pozytywnego. W 1945 r. otrzymał funkcję delegata rządu ds. odbudowy Wybrzeża, został przewodniczącym Komisji Planu Rozbudowy Trójmiasta, objął funkcję profesora Wyższej Szkoły Handlu Morskiego w Sopocie, wykładał na UJ.

Dwa lata później jego rangę teoretycznie podniesiono, włączając go w skład Sejmu Ustawodawczego. Sanacyjny wicepremier jednak, w odróżnieniu od jakże wielu stalinowskich nominatów, znał się na gospodarce i niełatwo podporządkowywał się decyzjom, które uważał za szkodliwe. W dodatku drażnił dominujących w państwie PPR-owców okazywaniem sympatii Polskiej Partii Socjalistycznej.

Nie zagrzał więc długo miejsca w administracji: w 1948 odesłano go na emeryturę - nakładając zakaz pobytu zarówno na Wybrzeżu, jak i w stolicy oraz... w Poznaniu. Jego mandat parlamentarny wygasł w 1952 r.; o ponowne mianowanie nie miał szans się ubiegać.

Eugeniusz Kwiatkowski osiadł wtedy w Krakowie - najpierw w domu przy ul. Lea 21b, następnie - do śmierci - przy al. Słowackiego 8. Do położonej niedaleko miasta, w Owczarach koło Cianowic, 72-hektarowej resztówki, którą zakupił przed wojną po spieniężeniu przypadającej nań części spadku po ojcu, nie było dlań powrotu - państwo odebrało mu ją w 1950 r.

"Zrobić jajka z jajecznicy..."

Niestary jeszcze, odrodzony po wojennych przeżyciach, pełen energii i pomysłów, świetnie dysponowany intelektualnie, zajął się pracą naukową w zakresie chemii, ekonomii i historii. Ponoć istniała szansa jego powrotu na eksponowane stanowisko (ministra przemysłu chemicznego) po Październiku. Miał jednak wtedy powiedzieć: "Wiem, jak zrobić jajecznicę z jajek, nie umiem jednak zrobić jajek z jajecznicy".

Choć był powszechnie szanowany wśród co światlejszych inżynierów i ekonomistów, w okresie tym najczęściej klepał biedę, podejmując się rozmaitych zleceń, wykonując ekspertyzy i opracowania. Dopiero kiedy nałożone nań rygory zelżały, pracował jako wykładowca historii gospodarczej świata na Uniwersytecie Jagiellońskim i w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni, współpracował z Polskim Słownikiem Biograficznym, pisał książki i podręczniki.

Wydał kilka cenionych prac: "Zarys technologii chemicznej węgla kamiennego", "Zarys dziejów gospodarczych świata", "Polska i jej morze", "Nowoczesna chemia przemysłowa", "Dzieje chemii i przemysłu chemicznego". Przed wojną był autorem wielu książek, w tym m.in. "Zagadnienie przemysłu chemicznego na tle wielkiej wojny", "Postęp gospodarczy Polski", "Polska gospodarcza w roku 1928", "Powrót Polski nad Bałtyk", "Prawo zwycięstwa", "Dysproporcje. Rzecz o Polsce przeszłej i obecnej".

Ostatnim jego ważnym dziełem było merytoryczne zaopiniowanie i zrecenzowanie w 1973 r. (gdy miał 85 lat!) koncepcji budowy Portu Północnego w Gdańsku.

Wielkie zasługi i spóźnione honory

Rok później Senat Uniwersytetu Gdańskiego nadał mu doktorat honoris causa - za wkład w rozwój polskiej gospodarki morskiej oraz ogólnej teorii ekonomii. Była to ostatnia godność, jakiej doświadczył ten niestrudzony państwowiec: trzy dni po przyjęciu zaszczytu (22 sierpnia 1974 r.) Eugeniusz Kwiatkowski zmarł w Krakowie. Do grobu na cmentarzu Rakowickim odprowadził go arcybiskup metropolita krakowski Karol kardynał Wojtyła.

Eugeniusz Kwiatkowski kojarzony jest głównie z Gdynią, stworzeniem polskiej gospodarki morskiej, COP-em. Istotnie, gdyby nie jego osobiste zabiegi, ubogi kraj nie zdobyłby się na wysiłek budowy portu i miasta, uruchomienia floty handlowej i rybackiej. Najważniejszą jednak jego zasługą było nadanie dynamizmu procesom gospodarczym, mającym na celu zapewnienie Polsce fundamentów gospodarczych, uniezależniających go od importu. A że nie wszystko udało mu się doprowadzić do końca? Na geopolitykę wpływu wszak nie miał...

Za zasługi "na polu pracy państwowej" otrzymał w 1931 r. Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski, za udział w walkach o odzyskanie państwowości Medal Niepodległości, a za pracę w rządzie oraz przemyśle państwowym - Srebrny i Brązowy Medal Za Długoletnią Służbę.

Ślązacy, wdzięczni za wspieranie Polskiego Komisariatu Plebiscytowego i Komitetu Obrony Górnego Śląska, uczynili go Honorowym Powstańcem Śląskim.

Miał ponadto wiele odznaczeń zagranicznych, w tym francuski Order Legii Honorowej II klasy, norweski Order Świętego Olafa I klasy, Order Korony Rumunii I klasy, szwedzki Królewski Order Gwiazdy Polarnej I klasy z kollaną, łotewski Order Trzech Gwiazd I klasy, duński Order Danneborga I klasy, jugosłowiański Order Świętego Sawy I klasy, Order Korony Belgii I klasy, grecki Order Feniksa I klasy, czechosłowacki Order Białego Lwa I klasy, węgierski Krzyż Zasługi I klasy.

Po wojnie nagrodzono go tylko raz, w 1972 r. - otrzymał wtedy Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski (odznaczenie niższe rangą od noszonej od 1931 r. Wielkiej Wstęgi...) oraz - cenioną przezeń wysoko - Odznakę "Zasłużony Pracownik Morza".

23 lata po śmierci prezydent RP nadał mu najzaszczytniejsze polskie wyróżnienie: Order Orła Białego.

Skromny do końca, gdy przedstawiciele Zarządu Portu Gdynia wręczyli mu Medal 50-lecia Portu Gdynia wraz z adresem hołdowniczym, poczuł się w obowiązku publicznie sprostować: "Z tym budowniczym Gdyni to przesada. Ten tytuł należy się inż. Tadeuszowi Wendzie, projektantowi gdyńskiego portu. Ja tylko, jeśli tak można to ująć, starałem się przyspieszyć, zintensyfikować tempo rozwoju portu, miasta i naszej floty".

"Polska istnieć może tylko jako państwo silne"

Jego całożyciową aktywność (a należy jeszcze odnotować, iż poza pełnieniem znaczących funkcji w administracji rządowej i w przemyśle był m.in. członkiem Akademii Nauk Technicznych w Warszawie, honorowym członkiem Polskiego Towarzystwa Chemicznego, członkiem zwyczajnym Warszawskiego Towarzystwa Naukowego, prezesem Rady Naukowej Chemicznego Instytutu Naukowego w Warszawie; ale także... zapalonym myśliwym, członkiem Jachtklubu Polskiego i Automobilklubu Polskiego) dobrze tłumaczy pogląd, jaki zawarł w książce "Dzieje chemii i przemysłu chemicznego".

Dotyczył wprawdzie dziedziny nauki, która była jego domeną,  jednak można go rozszerzyć na całokształt działalności: "Dzieje chemii i przemysłu chemicznego biegną nadal, naprzód! W tej dziedzinie nie ma ani stacji końcowej, ani stanu nasycenia, ani skrzepnięcia fali wielkiej ewolucji". Działał właśnie w myśl tej opinii: nigdy nie poprzestawał na tym, co już zostało osiągnięte, stale wybiegał do przodu.

W imię czego? To też da się wyjaśnić za pomocą cytatu: "W tym bowiem miejscu Europy, gdzie leży Polska, istnieć może tylko państwo silne, rządne, świadome swych trudności i swego celu, wolne, rozwijające bujnie indywidualne wartości każdego człowieka, a więc demokratyczne, zwarte i zorganizowane, solidarne i silne wewnętrznie, budzące szacunek na zewnątrz, przeniknięte walorami kultury i cywilizacji, państwo nowoczesne, zachodnie, mnożące w wyścigu pracy własne wartości materialne i moralne. Czy możemy wahać się, stojąc u drogowskazu, gdzie pójść?".

On się nigdy nie wahał. Zawsze był pośród tych, którym marzyła się Polska silna, sprawiedliwa, zasobna; i którzy pracowali nad urzeczywistnieniem marzeń. Albowiem, jak zapamiętała jego córka Ewa "(...) racjonalista, pragmatyk z wyboru i usposobienia, uważał, że jeżeli można cokolwiek pożytecznego zrobić, to należy to zrobić bez oglądania się na osobiste emocje".

Waldemar Bałda

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Eugeniusz Kwiatkowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy