Jesień 1938. Jaworzyna Spiska, czyli "wyrównywanie granicy" ze Słowacją
Dziwna to była jesień 1938 roku. Polska weszła na Zaolzie. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, w momencie aneksji Zaolzia, połaszczyła się jeszcze na skrawki ziemi w Tatrach, na Orawie i Spiszu. I choć niewiele jest piękniejszych miejsc od Jaworowej Doliny z Batyżowieckim, Lodowym oraz Baranimi Rogami i że śliczny jest widok ze stoków Hawrania, trudno nie zadać pytania czy te korekty granicy ze Słowacją o charakterze wybitnie turystyczno-krajobrazowym warte były późniejszych polsko-słowackich niesnasek i dąsów. Poza wszystkim, doprawdy dziwna to polityka, nakazująca zabierać skrawki terytorium Słowacji, wobec której zamyśla się o unii państwowej. Już rok później, we wrześniu 1939 Słowacy odebrali sobie te ziemie z nawiązką, czyli z Bukowiną Tatrzańską...
Stosunki polsko-czechosłowackie po I wojnie światowej ułożyły się fatalnie. Polacy dobrze pamiętali Czechom (bo przecież nie Słowakom) akcje zbrojne na Śląsku Cieszyńskim. Widząc, jak zajęta jest odradzająca się Rzeczpospolita na swych wschodnich rubieżach, Czesi postanowili zagarnąć ziemie Księstwa Cieszyńskiego, sięgającego rzeki Białej, płynącej dziś przez sam środek bielsko-bialskiej aglomeracji.
Na dodatek, w krytycznym roku 1920, kiedy osamotniona Polska zmagała się z bolszewicka nawałą, czescy kolejarze, wspólnie zresztą z ich niemieckimi kolegami, utrudniali tranzyt niezbędnych wówczas transportów broni i amunicji, płynących do Polski z Zachodu.
Te fakty musiały położyć się cieniem na relacjach pomiędzy obydwoma krajami, które w tym samym 1918 r. ponownie pojawiły się na mapie Europy (choć Czechosłowacja w nowej formule wspólnego państwa Czechów i Słowaków).
Na ten splot okoliczności nałożyły się jeszcze dwa czynniki - modny wśród Czechów panslawizm, któremu od zawsze patronowała Rosja, a co Polacy, znający Moskwę i jej politykę od stuleci, rozumieli jako narzędzie wielkoruskiego imperializmu. Z drugiej zaś strony, czytelne i ewidentne były prowęgierskie sympatie większości polskiego społeczeństwa oraz polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych (co postrzegano w kontrze do ambicji państwowych Słowaków). Idąc dalej tym tokiem rozumowania, łatwo było lekce sobie ważyć, lub wręcz przeoczyć element słowacki... Bo przecież przez niemal tysiąc lat Słowacja należała do Węgier.
Nadszedł rok 1938. W rezultacie konferencji monachijskiej, "wielcy" ówczesnej Europy porozumieli się tymczasowo co do losów Czechosłowacji. Dlaczego Polska, nie uczestnicząca w zawieraniu "dyktatu monachijskiego", faktycznie wzięła udział w działaniach będących efektem ustaleń Francji, Anglii, Niemiec i Włoch? Od lat toczy się debata na ten temat. Przynajmniej w trzech językach. Nie podejmujemy się tutaj zabierania głosu w tej dyskusji. Niech zatem przemówią suche fakty.
Obok grupy generała Władysława Bortnowskiego, która od Czechów zająć miała Zaolzie oraz Bogumin/Bohumin i część czadeckiego (Skalite, Mosty), w akcji brała udział sformowana rok wcześniej 10. Brygada Kawalerii pułkownika Maczka, który przejął dowództwo od pułkownika Trzaska-Durskiego. Jedyna wówczas w RP jednostka w pełni zmotoryzowana. Jej zadaniem było zajęcie, lub jak wolą inni - przejęcie od Słowaków części Orawy i Spiszu (w tym Lesnicy, Aksamitki i Śmierdzonki w Pieninach), wobec których Polska zgłaszała pretensje jeszcze w latach 1918-1920.
Spisz był szczególnym przypadkiem, chodziło bowiem o zastaw, który jeszcze król Władysław Jagiełlo otrzymał za pożyczkę w wysokości sześćdziesięciu tysięcy kop groszy praskich, w zamian za co Rzeczpospolita uzyskiwała tzw. trzynaście grodów spiskich, ze Starą Lubowlą i Kieżmarkiem włącznie. Zastawu tego nikt nigdy formalnoprawnie nie anulował, nawet austriacki zaborca.
Tak więc Polska wystosowała ultimatum, w którym przedstawiła swoje żądania terytorialne wobec autonomicznej już wówczas Słowacji. Pomonachijska nazwa państwa czechosłowackiego nie brzmiała już "Czechosłowacja", lecz "Czecho-Słowacja". Słowacy nie mieli raczej wyjścia. Północny sąsiad był dla nich zbyt silny, a na to nakładała się sytuacja międzynarodowa i mocno artykułowane żądania Węgrów wobec Koszyc i Rusi Zakarpackiej. Doszło tam do poważnych starć zbrojnych.
Niestety, zajęcie Przełęczy Zdziarskiej również nie zakończyło się bezkrwawo. Okolice te, z Jaworzyną Spiską włącznie, zajmować miał oddział wydzielony ppłk. dypl. Kazimierza Dworaka, dowódcy 24. Pułku Ułanów z Kraśnika, który 27 listopada przekroczył dotychczasową granice w Podspadach, na szosie Jurgów-Jaworzyna Spiska. Wszystko było uzgodnione i wojsko czecho-słowackie miało wycofać się na z góry ustaloną linię pomiędzy Przełęczą Zdziarską, a wsią Żdziar. Czy jednak nie wytrzymał któryś z miejscowych żołnierzy, czy też Polacy posunęli się zbyt daleko, dość powiedzieć, że padły strzały... Zginął dowódca dywizjonu 24. p.uł., mjr Stefan Rago.
Oddajmy głos szefowi sztabu 10. Brygady Kawalerii, Franciszkowi Skibińskiemu: "...inteligentny, bystry, dobry jeździec, doskonały oficer kawalerii, przystojny, powszechnie lubiany, miał jedno pęknięcie: Nie był wprawdzie alkoholikiem, ale co parę miesięcy zdarzały mu się "trzydniówki", a wtedy nie można było na niego liczyć. Wiosną tego roku miał właśnie trzydniówkę, na skutek której nie zdołał przyjechać do pułku na któreś ćwiczenie międzydywizyjne. Dworak, który Ciepcia bardzo lubił i cenił, wściekł się wtedy i omal że nie przemocą wysłał go na leczenie odwykowe, chciał go bowiem za wszelką cenę uratować.
Parę dni przed jaworzyńskim alarmem Ciepcio wracał z kuracji do pułku i po drodze wstąpił do mnie do Bielska z takim przemówieniem: Franek, nie masz pojęcia, jaki jestem wdzięczny Dworakowi. To jest prawdziwy dowódca i przyjaciel. Przecież ja w tej chwili jestem już zupełnie innym człowiekiem. Inny człowiek zatrzymał samochód przed pierwszą napotkaną w Bielsku knajpą i do późnej nocy odrabiał godziny zmarnowane w odwykówce.
Do pułku przyjechał wprawdzie nie po trzech dniach, spóźniony tylko o jedną dobę, ale za to pijaniuteńki jak boże drzewko (...). Dworak wściekł się po raz drugi i postanowił zwolnić Ciepcia do rezerwy, ale nie zdążył, ponieważ nastąpił alarm i - wytrzeźwiony już - Rago pojechał na Przełęcz Zdziarską po swoją kulę w czoło. Dwudziestego dziewiątego listopada odbyła się uroczysta eksportacja zwłok na stację w Nowym Targu z pochodniami, trębaczami, salwami, wszelkimi innymi honorami wojskowymi i tłumem górali, tym razem naprawdę spontanicznym. 1 grudnia w Warszawie nastąpił jeszcze paradniejszy pogrzeb na koszt państwa. W brygadzie niektórzy cynicy utrzymywali, że Ciepcio - jak zawsze - miał szczęście. Zamiast wstydliwego odejścia do cywila, opuścił ten świat nieomal jako bohater narodowy, za którego trumną kroczył sam Wód Naczelny".
Ludzka sprawa... Razem z majorem Rago, ranny został, jak się później okazało śmiertelnie, kapral Henryk Oleksowicz.
Tomasz Basarabowicz
Zdjęcia współczesne zostały wykonane przez p. Jędrzeja Korbala. Za możliwość ich wykorzystania, autor składa niniejszym wielkie podziękowania.