Od paniki do bohaterstwa. Obrona Płocka w 1920 roku

Jedno z najbardziej znanych zdjęć Józefa Piłsudskiego przedstawia Józefa Piłsudskiego lekko pochylonego ku stojącemu w szeregu chłopcu w harcerskim mundurku. W kwietniu 1921 roku Marszałek przybył do Płocka, by udekorować Krzyżem Walecznych miasto, jego żołnierzy i mieszkańców za obronę przed Armią Czerwoną. W szeregach walczących znalazło się ponad stu nastolatków, a wśród nich Tadeusz Jeziorowski, sfotografowany z Piłsudskim.

W pierwszej połowie sierpnia 1920 roku Armia Czerwona zbliżała się do Płocka. W mieście powstał zrozumiały niepokój, a na nastroje wpływał widok uciekinierów przez czerwonoarmistami. Na przedmościu płockim znajdowały się głównie oddziały zapasowe i alarmowe. Ich zadaniem było niedopuszczenie do przedarcia się wroga za Wisłę. Liczyły około 1500 żołnierzy. Dowodził nimi dwudziestotrzyletni major Janusz Mościcki.

Na północnym Mazowszu znajdowała się 5. Armia generała Władysława Sikorskiego. Przynaglany przez dowódcę frontu, w związku z dramatyczną sytuacją na przedpolu Warszawy, Sikorski rozkazał oddziałom swojej armii, by 14 sierpnia uderzały na zgrupowania Armii Czerwonej.

Reklama

Gdy 5. Armia toczyła ciężkie boje o Płońsk i Nasielsk, Sikorski wydał także rozkaz dowództwu grupy Dolnej Wisły rozkaz przygotowania się do odciążającego ataku, wychodzącego z Płocka. Rozpoznanie twierdziło, że pod miastem są tylko bardzo słabe  oddziały Armii Czerwonej. Jednak walki na przedpolu miasta skończyły się 16 sierpnia porażką oddziałów polskich. A to oznaczało, że uwaga nieprzyjaciela może zostać skierowana na Płock.

"Wbrew obiegowym opiniom pokutującym do dzisiaj, historycy piszący o obronie Płocka są zgodni, co do tego, że celem III Korpusu Konnego nie było przekraczanie Wisły i atakowanie Warszawy od zachodu" - pisał Grzegorz Gołębiowski, autor książki o obronie Płocka. Tak właśnie zrobili Rosjanie podczas powstania listopadowego. Ale w 1920 roku sytuacja dla Armii Czerwonej nie układała się tak pomyślnie, by myślano o powtórzeniu planu strategicznego sprzed dziewięćdziesięciu lat.

Dowódca bolszewickiej IV Armii Aleksandr Szuwajew, zamierzał atakiem na miasto zabezpieczyć sobie tyły, by uniknąć ewentualnej przykrej niespodzianki ze strony polskich oddziałów, mogących przybyć także zza Wisły.

Parli w kierunku zbawczego mostu

18 sierpnia kawalerzyści III Korpusu Jazdy Gaja Bażyszkiana, łamiąc opór na przedpolach miasta, wdarli się do Płocka. Polscy żołnierze cofali się ku miastu w rozsypce, chaosie, a nie brakło też objawów paniki. Widok ten podziałał deprymująco na mieszkańców Płocka i część z nich także zaczęła uciekać. Żołnierze i cywile parli w kierunku zbawczego mostu, by przedostać się na drugi brzeg rzeki. Sytuacja była dramatyczna i wydawało się, że jeźdźcy z czerwonymi gwiazdami na czapkach opanują miasto i przejadą po polskich głowach i plecach za Wisłę.

"W okolicach mostu i płynących pancerek padały szrapnele - relacjonował Tadeusz Świecki, przewodniczący rady płockiego Komitetu Obrony Państwa - Ulicą Mostową pędziła nasza artyleria, za nią uciekały inne oddziały za Wisłę (...) wśród ochrypłych okrzyków hurra galopowała bolszewicka kawaleria; pędzili Kozacy porządnie ubrani, a obok różnego rodzaju obdartusy w siermięgach lub marynarkach, w kapeluszach cywilnych, maciejówkach, naszych czapkach wojskowych przy różnorodnym uzbrojeniu - z wyciągniętym karabinami lub tylko pałaszami lub rewolwerami. Na przodzie oddziałów powiewały niewielkie sztandary."

Ochłonęli i zaczęli stawiać opór

Panika na wojnie nie jest niczym dziwnym i zwykle prowadzi do klęski. W Płocku było jednak inaczej. Część oficerów, w tym żandarmerii, pod dowództwem mjr. Mościckiego ochłonęła i zaczęła powstrzymywać uciekających przez most żołnierzy i stawiać opór. Było ich około osiemdziesięciu, jak stwierdzał korespondent wojenny Adam Grzymała-Siedlecki, który opisał dialog między jednym z żołnierzy a Mościckim:

" - Panie majorze nie mamy ani jednego kulomiotu.

 - A bolszewickie? - odpowiada lakonicznie dowódca".

Zmotywowani i podniesieni na duchu determinacją majora żołnierze w ataku na bagnety zdobyli jeden ciężki karabin maszynowy na czerwonoarmistach, potem następne. Miało to ogromne znaczenie. Władysław Broniewski, w raporcie z doświadczeń z wojny, stwierdzał, że ogień karabinowy był zwykle nieskuteczny i mało celny. Prawdziwe spustoszenie siały natomiast kule z cekaemów.

Gdy później pytano mjr. Mościckiego, jak liczni byli wrogowie, odparł: "To mi było obojętne. Obchodziło mnie tylko, ilu mam swoich żołnierzy - i jaki dystans do obrony".

Pomoc dla walczących nadeszła z drugiej strony Wisły, gdy przybył generał Aleksander Osikowski, dowódca grupy Dolnej Wisły i przejął dowodzenie. Most, którym zza rzeki mogły przyjść posiłki dla walczących w mieście, był pod bolszewickim ostrzałem i trzeba było przykładu oficera, Zygmunta Szyszko-Bohusza, by żołnierze przełamali strach i przebiegli na drugą stronę rzeki.

Na Wiśle i jej brzegach toczył się pojedynek ogniowy między okrętami Flotylli Wiślanej i oddziałami Armii Czerwonej.

Płock miał swoje "orlęta"

Do żołnierzy przyłączyli się mieszkańcy, a wśród nich członkowie Straży Obywatelskiej i harcerze. Na ulicach pojawiły się barykady. Udział mieszkańców w obronie miasta pozytywnie wpływał na walczących żołnierzy. Płock miał swoje "orlęta" - tak jak Lwów w listopadzie 1918 roku - a wśród nich 128 harcerzy. O niektórych z nich pisano w publikacji "Harcerze w bojach":

"Na pierwszym miejscu wśród tych bohaterskich chłopaków jaśnieje postać harcerza Stefana Zawidzkiego, kilkunastoletniego dziecka: stanął na barykadach z karabinem w ręku, walczył i padł. Obok niego druga męczeńska ofiara walki; harcerz Antoni Gradowski. Roznosił amunicję i pełnił służbę sanitariusza. Dopadło go kozactwo i z bestialską furią zarąbało na śmierć. Obu harcerzy po śmierci dekorowano krzyżem walecznych. Inni ocaleli. Więc jedenastoletni Tadzio Jeziorowski pełnił funkcję <<czołówki amunicyjnej>>. Z pełną pogardą dla świszczących koło niego kul pędzi od barykad do magazynu amunicyjnego, z magazynu znów na barykady i roznosi ładunki". obronie Płocka poległo czterech harcerzy. Adam Grzymała-Siedlecki rozmawiał po walkach z młodą dziewczyną, opisując ją jako cichą, delikatną i lękliwą. Opowiadała mu, dlaczego pomagała żołnierzom: "Jezu! Oni walczą i nawet może czego jeść nie mają biedacy. Więc wzięłam, co było w spiżarni, a przedtem uklękłam przez obrazem matki Boskiej Częstochowskiej i tak serdecznie, tak serdecznie się modlić zaczęłam. I jakem skończyła modlitwę, to aż żem się zdziwiła, czegom ja się przedtem bała? Pójdę!"

Poległo 300 obrońców miasta

Część czerwonoarmistów walczyła, a część rabowała, zabijała mieszkańców, gwałciła kobiety, zabijała rannych w szpitalach. 19 sierpnia Armia Czerwona została wyparta z miasta. W walkach poległo około 300 obrońców miasta.

10 kwietnia 1921 roku przybył do Płocka marszałek Józef Piłsudski, by udekorować herb miasta Krzyżem Walecznych za "zachowanie męstwa i siły woli w ciężkich i nadzwyczajnych okolicznościach, w jakich znalazło się miasto, za męstwo i waleczność". Marszałek wręczył 15 oficerom krzyże Virtuti Militari, a innym obrońcom 64 Krzyże Walecznych. Wśród odznaczonych mieszkańców był jedenastolatek Tadeusz Jeziorowski (najmłodszy kawaler tego orderu). Jeziorowski ukończył później Szkołę Podoficerów Lotnictwa w Dęblinie. Poległ jako pilot myśliwca we wrześniu 1939 roku. Janusz Mościcki odszedł z wojska w 1922 roku, w 1939 roku został zmobilizowany, walczył w kampanii wrześniowej jako oficer w Dowództwie Obrony Warszawy. Zygmunt Szyszko-Bohusz został w 1940 roku generałem i dowódcą Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich.

Tomasz Stańczyk

Partnerem projektu "1920. Bitwa, która ocaliła Europę" jest PKN Orlen.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy