Pamięci „Srebrnej Drużyny". Polscy kawalerzyści na berlińskich igrzyskach w 1936 roku
Kiedy świat dowiedział się, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski przyznał prawo organizacji igrzysk olimpijskich w 1936 r. nazistowskim Niemcom, opinia publiczna w wielu krajach była zbulwersowana. Mimo obaw i protestów, impreza w Berlinie doszła jednak do skutku. Choć z uwagi na sytuację panującą wówczas w Niemczech, przed rozpoczęciem igrzysk część krajów rozważała ich bojkot i rozegranie konkurencyjnych zawodów.
Po obietnicy złożonej przez niemieckich organizatorów, że zawody zostaną przeprowadzone w myśl zasad olimpijskich, igrzyska rozpoczęły się. Niestety już od samego początku okazało się, że berlińska olimpiada miała pokazać wyższość białej nad innymi rasami, jak również wyższość Niemców nad reprezentantami innych krajów.
W czasie trwania igrzysk Adolf Hitler potrafił ostentacyjnie opuścić swoją lożę, by nie złożyć gratulacji czarnoskóremu lekkoatlecie, złotemu medaliście w skoku wzwyż Corneliusowi Johnsonowi. Od tego momentu imprezy, nazistowski wódz składał gratulacje tylko niemieckim sportowcom!
Dla nas berlińskie igrzyska stały się symbolem dalekiej od olimpijskiego ducha rywalizacji polsko-niemieckiej w jeździectwie. Mimo, że od zakończenia igrzysk minęło wiele dziesiątków lat, warto przypomnieć o tamtych wydarzeniach, które bez wątpienia przeszły do historii rodzimego sportu.
Polska, mająca wielkie tradycje kawaleryjskie, wystawiła wówczas silną drużynę w zawodach Wszechstronnego Konkursu Konia Wierzchowego (WKKW). W trzyosobowym składzie Reprezentacji Polski znaleźli się: Zdzisław Szczęsny Kawecki-Gozdawa, Henryk Leliwa-Roycewicz oraz Seweryn Kulesza.
Do niezwykle dramatycznego występu polskich jeźdźców doszło 14 sierpnia 1936 roku. Polacy stanęli naprzeciw wielu znakomicie przygotowanych rywali, ale najgroźniejszymi byli gospodarze - reprezentanci Niemiec. Tak samo jak w skład naszej drużyny wchodzili wyłącznie oficerowie kawalerii - u nas Wojska Polskiego, tak w drużynie zachodnich sąsiadów byli to oficerowie Wermachtu.
Już pierwszy dzień zawodów wywołał sensację. Niemcy sklasyfikowani zostali dopiero na siódmym miejscu! Polacy zajmowali trzecią lokatę.
O wynikach całych zmagań zdecydować miała niezwykle ciężka próba terenowa. Podczas jej rozgrywania wielu zawodników oraz wiele koni odniosło poważne kontuzje. Również Polaków nie ominęły przykre przygody. Dwukrotnie z konia spadł Kulesza, raz poszkodowanym w podobnym zdarzeniu był Roycewicz.
Do historii będącej przykładem manipulacji i niesportowego zachowania przeszedł fakt, że na jednej z przeszkód żołnierze niemieccy, obsługujący trasę gonitwy, zagrodzili drogę Roycewiczowi dosiadającego Arlekina III, tym samym zmuszając polskiego jeźdźca do zboczenia z trasy. Zaraz po tym zdarzeniu, niemiecki sędzia zagroził wykluczeniem naszego reprezentanta za ominięcie wyznaczonej przeszkody. Polski jeździec musiał zawrócić w celu jej zaliczenia. Niestety stracił wówczas wiele cennego czasu.
Dopiero na mecie Roycewicz został poinformowany, że sędzia i obsługa zawodów "pomylili się". Polską ekipę od razu przeproszono, ale dodatkowy dystans dał się mocno we znaki wyczerpanemu Arlekinowi III. Dzięki temu zabiegowi Niemcom udało się wygrać konkurencję i zdobyć złoty medal.
Polacy w wyniku trzydniowej nieustępliwej walki zdobyli srebrny medal. Historia ta nie miała jeszcze końca. Niebawem, na skutek protestu złożonego przez Czechosłowaków (zajmujących czwarte miejsce i mogących zdobyć brązowy medal) a dotyczącego feralnego zdarzenia, którego uczestnikiem był Roycewicz, Polakom chciano odebrać drugą lokatę. Co więcej, protest w pierwszej fazie został uznany! Decyzję zmieniono dopiero pięć dni po konkursie.
Cała przykra i krzywdząca naszych olimpijczyków afera została ostatecznie wyjaśniona dopiero 2 grudnia 1936 roku podczas kongresu Międzynarodowej Federacji Jeździeckiej w Paryżu. Srebrny medal i niesmak berlińskich zawodów pozostały przy Polakach.
Dalsze losy naszych srebrnych medalistów z Berlina okazały się dramatyczne. Rotmistrz Zdzisław Szczęsny Kawecki-Gozdawa, jako oficer służby czynnej, był uczestnikiem kampanii wrześniowej, podczas której dostał się do radzieckiej niewoli. Został umieszczony w Kozielsku a następnie przewieziony w okolice Katynia, gdzie w 1940 roku, wraz z innymi oficerami, został zamordowany w tamtejszych lasach.
Drugi z medalistów, major Henryk Leliwa-Roycewicz, również uczestnik wojny obronnej 1939 roku, w czasie okupacji był oficerem Armii Krajowej, a podczas Powstania Warszawskiego był dowódcą batalionu AK "Kiliński". Po wojnie stał się ofiarą stalinowskich represji. Za swoją postawę wojenną, został dwukrotnie odznaczony krzyżem Orderu Virtuti Militari, trzykrotnie Krzyżem Walecznych a także Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Zmarł w 1990 roku.
Trzeci ze "srebrnej drużyny" major Seweryn Kulesza także uczestniczył w kampanii wrześniowej. Po jej zakończeniu został wzięty do niewoli niemieckiej. Przebywał w Oflagu VII A Murnau. Po wojnie nie wrócił do ojczyzny. Odznaczony krzyżem Orderu Virtuti Militari. Zmarł w 1983 roku w Los Angeles.
Mariusz Czapla
Historyk, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorant w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie.