Polskie skrzydła nad Konarmią
Do zwycięstwa nad Armią Czerwoną przyczynili się piloci eskadr myśliwskich, bombowych i rozpoznawczych. Na samolotach z biało-czerwoną szachownicą latali także amerykańscy ochotnicy.
Szachownica, która do dziś jest emblematem rozpoznawczym polskiego lotnictwa, była początkowo osobistym znakiem Stefana Steca, malowanym na jego samolotach, jeszcze w czasie służby w armii Austro-Węgier. Została przyjęta rozkazem z 1 grudnia 1918 r. szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, jako znak lotnictwa wojskowego.
Znakomitą większość polskich eskadr w latach 1918-1920, a było ich dwadzieścia, stanowiły eskadry wywiadowcze. Bo też taka wówczas była główna rola lotnictwa - rozpoznawanie położenia nieprzyjaciela, rodzaj powietrznego wywiadu.
"Meldunek lotniczy stawał się w rękach dowództwa bezcenny środkiem, o meldunek lotniczy dopominali się wszyscy dowódcy, a na wiadomościach i rozpoznaniach opierali swoje obliczenia i plany. Wyniki rozpoznań były w wielu wypadkach najpilniejszym dokumentem przekazywanym z jednego dowództwa do drugiego, z armii na front, z frontu do naczelnego dowództwa, stając się nawet niekiedy bezpośrednią podstawą decyzji Naczelnego Wodza"- pisał Marian Romeyko w księdze pamiątkowej "Ku czci poległych lotników".
Lotnictwo bombowe - niszczycielskie, jak je wówczas nazywano - stawiało dopiero pierwsze kroki, niewielki udźwig maszyn sprawiał, że bombardowania chyba częściej bardziej siały panikę wśród żołnierzy wroga, niż przyczyniało szkód. Choć, oczywiście, bombardowano z sukcesem i węzły kolejowe, stacje, na których były transporty wojskowe.
Tadeusz Prauss, z 3. Eskadry Wywiadowczej, który atakował nieprzyjacielską flotyllę pod Rżyszczewem, wspominał, że "lot ten, jakkolwiek nie wyrządził nieprzyjacielowi dużych strat efektywnych był ważny, gdyż zapoczątkował wśród oddziałów panikę i demoralizację. Nieprzyjaciel był groźbą ataku i bombardowania tak sterroryzowany, że później już na sam widok zbliżającego się samolotu, oddziały szły w rozsypkę".
Bomby lotnicze ważyły nie więcej niż 100 kilogramów, ale i myśliwcy zabierali te lżejsze do swoich maszyn. "A jakiej fizycznej i nadludzkiej siły wymagało wyrzucenie z ręki 36 kg miny przy ogromnym pędzie powietrza! Na samoloty myśliwskie pilot zabierał zazwyczaj 2-3 bomby na kolana" - pisał Marian Romeyko.
Okazji do powietrznych walk między pilotami myśliwców było bardzo mało. Armia Czerwona dysponowała zresztą znacznie słabszym lotnictwem wojskowym niż Polska. W tej sytuacji, myśliwce zwalczały oddziały wroga na ziemi. Taktyki walki szturmowej nauczyli zaś Polaków amerykańscy ochotnicy.
Przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie znajduje się skwer Herberta Hoovera. To wyraz wdzięczności za ogromną amerykańską pomoc humanitarną, którą kierował Hoover. Amerykańska Administracja Pomocy dostarczała wygłodniałej Polsce głównie żywności. Członkiem misji był amerykański pilot Merian Cooper, świadek kilkumiesięcznej obrony Lwowa na przełomie 1918 i 1919 roku. Miał ogromne uznanie dla determinacji Polaków walczących o granice oraz utrzymanie niepodległości w wojnie z bolszewicką Rosją. Jednocześnie Cooper czuł, że Ameryka ma dług wdzięczności za udział Kościuszki i Pułaskiego w walkach o niepodległość przeciw Brytyjczykom. Amerykaninem kierowały też osobiste motywy, związane z rodzinną historią: Jego prapradziadek John Cooper, uczestnik walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych znał Pułaskiego i eskortował śmiertelnie rannego Polaka z pola bitwy pod Savannah.
Przeżycia we Lwowie przekonały Coopera, że Polska rozpaczliwie potrzebuje wsparcia wojskowego. Co więcej, zrodziła się w nim awersja do marksistowskiego komunizmu, która miała go cechować przez resztę życia." - pisali Robert F. Karolevitz i Ross S. Fenn w "Długu honorowym", książce o amerykańskich pilotach - ochotnikach w wojnie Polski z bolszewicką
Cooper zwolnił się z armii amerykańskiej i wstąpił jako ochotnik do Wojska Polskiego pociągając za sobą siedmiu innych pilotów amerykańskich. Być może byli to ludzie, który nie mieli dość wojennych przygód, niechętnie wracający do zwykłego życia w czasach pokoju. Jednak pensje, jakie Polska mogła im zaoferować jako oficerom kontraktowym - pilotom wojskowym - były na tyle małe, że nie można ich nazwać najemnikami. Tacy ludzie nie podejmują się pracy za ćwierć darmo.
Ale tak - jak o najemnikach - myślał o nich początkowo Józef Piłsudski, gdy Cooper zgłosił się do niego i został przyjęty w Belwederze. Amerykanin oburzył się, a Piłsudski zrozumiał, że się pomylił. "Płomienne, przenikliwe oczy marszałka spojrzały na mnie przez chwilę, po czym wstał i uścisnął mi rękę" - wspominał Cooper.
Najsłynniejszym w historii polskim dywizjonem lotniczym jest dywizjon 303 walczący w drugiej wojnie światowej. Niewielu wie, że jego godło zostało niejako odziedziczone po Eskadrze Kościuszkowskiej, w której znaleźli się Amerykanie i Polacy. Autorem godła był pilot Eliot Chess. Widniały w nim skrzyżowane kosy, nad nimi krakuska w polu złożonym z białych i czerwonych pasów, w granatowym otoku z gwiazdami. Barwy te nawiązywały do polskiej i amerykańskiej flagi.
Godło pojawiło się na polskich samolotach po tym, jak Amerykanie pojawili się jesienią 1919 roku we Lwowie i przejęli dowodzenie jednej z eskadr myśliwskich. Została nazwana Kościuszkowską. Stanowili większość jej personelu latającego.
5 marca 1920 roku Harmon Rorison ostrzelał oddział czerwonoarmistów koło Baru, otwierając bojową kartę Eskadry w 1920 roku. W kronice jednostki znalazł się znakomity rajd lotniczy nad Cudnów. Piloci zabrali ze sobą bomby. Przez trzy dni Amerykanie i Polacy bombardowali stację kolejową i bolszewickie eszelony. Kapitan Crawford topił bolszewickie kanonierki na Dnieprze.
Szczególną rolę amerykańscy piloci i ich współtowarzysze broni odegrali podczas wyprawy kijowskiej a także, gdy ruszyła bolszewicka kontrofensywa i polskie armie były spychane na zachód. Zgodnie z doświadczeniami wyniesionymi z frontu zachodniego podczas I wojny światowej piloci Eskadry Kościuszkowskiej stosowali następującą taktykę: samoloty leciały nisko nad ziemią, by pojawić się nad głowami wroga w ostatniej chwili i zasypać go gradem kul.
Polsko-amerykańskie braterstwo broni zostało przypieczętowano krwią obserwatora Arthura Kelly'ego i pilota Stanisława Jana Skarżyńskiego z 21. Eskadry Niszczycielskiej, którzy zginęli w zestrzelonej maszynie 15 lipca podczas ataku na oddział Armii Czerwonej. Dwa dni wcześniej na terenie zajętym przez Armię Czerwoną, na Wołyniu lądował przymusowo, pokiereszowanym od kul samolotem, Merian Cooper. Dostał się do niewoli, z której kilka miesięcy później uciekł wraz z dwoma polskim oficerami.
W sierpniu 1920 roku piloci bohatersko i skutecznie powstrzymywali napór Armii Czerwonej na południowym odcinku frontu, broniąc także Lwowa, z którego startowały samoloty Eskadry Kościuszkowskiej. Wsławił się wówczas dowodzony przez jednego z amerykańskich ochotników, Cedrica Fauntleroya III Dywizjon Lotniczy, w którego składzie była także amerykańsko-polska eskadra.
Od 15 do 19 sierpnia 1920 roku "od świtu do nocy wszystkie załogi kilka razy dziennie bombardowały kawalerię i atakowały ją z karabinów maszynowych. Odpoczynku nie znano. Trwał tylko tyle, ile czasu trzeba było na dolanie benzyny lub smarów lub złożenie meldunku" - pisano w księdze "Ku czci poległych lotników".
17 sierpnia, zaatakowany został ochotniczy lwowski oddział rtm. Romana Abrahama. Na ratunek nadleciały samoloty "Lotnicy, widząc grozę położenia po wyrzuceniu ostatniej bomby i wystrzeleniu ostatniego pocisku, rykiem i mocą swych maszyn rozpędzali oddziały bolszewickie, mając niejednokrotnie podwozia zbryzgane krwią i mózgiem ze ściętych głów bolszewickich. To były szarże lotników godne świetnych szarż spod Somo-Sierry i Rokitny" - relacjonowano brawurową powietrzną szarżę w "Księdze pamiątkowej 3 pułku lotniczego".
O Eskadrze Kościuszkowskiej pisał z uznaniem i wdzięcznością dowódca 13. Dywizji Piechoty, płk Leon Pachucki, walczącej z Armią Konną Budionnego. "Amerykanie walczą jak opętani. Służbę wywiadowczą pełnią świetnie. Ostatnio podczas ataku na nieprzyjaciela ich dowódca zaatakował nieprzyjaciela od tyłu i ogniem z kulomiotów prażył we łby bolszewików. Bez pomocy amerykańskich lotników diabli by nas wzięli".
W 1921 roku, odchodzący ze służby w Wojsku Polskim, amerykańscy piloci zostali odznaczeni krzyżami Virtuti Militari. W Belwederze dekoracji Coopera i Fauntleroya dokonał marszałek Józef Piłsudski.
W 1920 roku podczas wojny z bolszewicką Rosją zginęło w walce i w wypadkach 41 pilotów, w tym dziewięciu zostało zamordowanych przez czerwonoarmistów po zestrzeleniu. Na Cmentarzu Obrońców Lwowa odsłonięto w 1925 r. pomnik trzech lotników amerykańskich, którzy zginęli w trakcie służby w Eskadrze Kościuszkowskiej. Siedem lat później w Warszawie odsłonięto Pomnik Lotnika, upamiętniający 41 poległych pilotów.
Tomasz Stańczyk
Partnerem projektu "1920. Bitwa, która ocaliła Europę" jest PKN Orlen.