Rok 1920. Brytyjczycy i Francuzi w Warszawie
Pod koniec lipca 1920 roku członkowie brytyjsko-francuskiej Międzysojuszniczej Misji do Polski spotkali się z Ignacym Janem Paderewskim. Wirtuoz fortepianu i były premier był w ponurym nastroju. Uważał, że Warszawa zostanie zajęta przez Armię Czerwoną. Od kilku tygodni trwała jej ofensywa i polskie armie znajdowały się w odwrocie. Paderewski nalegał, by misja zabrała ze sobą samoloty, by jej członkowie mieli czym uciekać w krytycznej sytuacji.
Francuscy i brytyjscy wojskowi z misji międzysojuszniczej, jak również ci, którzy już przebywali w Warszawie, również pesymistycznie zapatrywali się na rozwój wydarzeń. Zwracali uwagę, że polska armia, nie dość, że młoda, pospiesznie zorganizowana, była zlepkiem i zbieraniną żołnierzy z trzech zaborów, a także pochodzących z różnych szkół oficerów, który różnili się między sobą podejściem do prowadzenia wojny na szczeblu taktycznym i operacyjnym. Nie wróżyło to nic dobrego. Lord Edgar Vincent d’Abernon dorzucał do tego przekonanie, że historia Polski nie daje podstaw do wiary w "zdolności Polaków w szybkiej organizacji i w umiejętności ześrodkowania wysiłków". Czego jednak nie brał pod uwagę, dawne dzieje dowodziły również, że Polacy walczą do końca z determinacją i mogą przetrwać "kryzys bitwy" i są mistrzami improwizacji.
Generał Maxime Weygand, który miał pomagać polskiemu Naczelnemu Dowództwu - a były nawet plany, by został szefem Sztabu Generalnego - został przyjęty w Warszawie uprzejmie, lecz powściągliwie. Piłsudski nie był chętny do korzystania z jego rad i - jak stwierdzał raport brytyjskiego generała Percy’ego Radcliffe’a - francuski generał podkreślał, że choć jego sugestie były rzekomo akceptowane, to nie przyniosły one żadnych praktycznych rezultatów, a on sam czuł, że w konsekwencji nie wywierał na wydarzenia ż realnego wpływu".
Ukazały się właśnie raporty francuskich i brytyjskich wojskowych, które nie pozostawiają cienia wątpliwości, że Weygand nie miał nic wspólnego z planem kontrofensywy polskiej.
D’Abernon wskazywał na różnice między Weygandem i Piłsudskim. Pierwszy z nich cechował się "spokojnymi, pełnymi ładu metodami organizacyjnymi". Drugi prezentował "dziką taktyką konspiratora, byłego przywódcy nieregularnej masy powstańców". Nic dziwnego, że panowie nie mogli się porozumieć.
Niemniej jednak Francuz doceniał Marszałka: "Generał Weygand, który widywał Piłsudskiego o wiele więcej niż ja - stwierdzał Radcliffe - przypisuje mu bardzo uczciwy osąd w sprawach wojskowych oraz wolność od niezrównoważonego optymizmu, który jest tak powszechną polską przywarą (...) i bez względu na jego wady, jednomyślnie uważa się, że w czasie obecnej kampanii żaden inny człowiek nie mógłby stanąć na jego miejscu".
A trzeba zauważyć, że po odwrocie z Kijowa, gdy polskie armie cofały się, na północy często chaotycznie, podnosiły się mocne głosy, że trzeba Piłsudskiego zdymisjonować. Pojawiły się nawet insynuacje o zdradę.
Brytyjscy i francuscy wojskowi przebywający w Warszawie, podkreślali jednak, że Weygand odegrał istotną rolę w polskim zwycięstwie. Plan kontrofensywy, który doprowadził do zwycięstwa był w stu procentach polski, ale wygrywa się także siłą moralną i pewnością siebie. Nic dziwnego, że po wielu tygodniach odwrotu, podczas pospiesznego organizowania obrony linii Wisły i samej Warszawy, oraz przygotowania kontruderzenia, nastroje w Naczelnym Dowództwie nie były zbyt optymistyczne. Krytycy marszałka Piłsudskiego zarzucali mu, że w decydujących o "być albo nie być" dniach przed atakiem polskich dywizji znad Wieprza, załamał się. Nie było to prawdą, jednak Marszałek sam szczerze przyznawał, że przeżywał bardzo ciężkie chwile i liczył się z przegraną. Nie lubił mieszkać w Belwederze, gdyż ciągle wspominał koszmarną noc, gdy podejmował tam może najważniejszą decyzję w swoim życiu: wytyczne i rozkaz do kontrofensywy.
W tej sytuacji wsparcie Weyganda, było - jak oceniali brytyjscy i francuscy oficerowie - ogromnie cenne i dodało Polakom pewności. "Jedno, co generał Weygand uczynił bezsprzecznie, a czego Polacy prawdopodobnie nie byliby w stanie sami dokonać, - twierdził raport Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych w Europie - to zapewnienie siły sprawczej, niezachwianej stanowczości w realizacji planu nakreślonego przez polski Sztab Generalny".
Weygand miał zrozumiałe powody do niezadowolenia, że jego rady nie są przyjmowane, trudno się więc dziwić, że nie podzielał zachwytu swojego francuskiego kolegi, generała Paula Prospera Henrysa, szefa francuskiej misji wojskowej, który, według d’Abernona, wręcz uwielbiał Marszałka, ani też brytyjskiego generała Adriana Carton de Wiarta, który był "oczarowany tym przedziwnym fenomenem polskim".
Carton de Wiart, zastępca szefa misji brytyjskiej i pozostali przebywający w Warszawie znaleźli się zresztą w lipcu 1920 roku w niezmiernie kłopotliwym położeniu. Mieli pomagać Polakom, a tymczasem rząd, który ich wysłał, oświadczył polskim władzom, że powinny przyjąć warunki pokoju sformułowane przez Rosję bolszewicką. A żądały one, by polska granica wschodnia biegła wzdłuż Bugu, amia miała zostać zdemobilizowana w ciągu miesiąca, Wojsko Polskie liczyło nie więcej niż 50 tysięcy żołnierzy, a zbędny w sytuacji tak drastycznego ograniczenia sił zbrojnych sprzęt miał być przekazany Armii Czerwonej. Gdyby Polska przyjęła takie warunki, koniec jej niepodległości był kwestią najbliższego czasu, nawet nie lat, tylko miesięcy. Pierwsze kroki Moskwa już zrobiła. Pod koniec lipca 1920 roku powstał Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, którego zadaniem było proklamowanie Polskiej Republiki Rad. po zajęciu Warszawy.
Stanowisko brytyjskie nalegające na przyjęcie przez Polskę rosyjskich warunków pokojowych bolszewickiej Rosji, połączone z zapowiedzią, że w przeciwnym razie Wielka Brytania nie będzie wspierać Polski wywołało szok w Warszawie. Ukryto tę wiadomość przed opinią publiczną i wojskiem. Rzecz jasna Piłsudski, rząd i Sejm nie mogły zgodzić się na haniebną, faktyczną kapitulację.
Położenie brytyjskich wojskowych nad Wisłą stało się bardzo nieprzyjemne. Sytuację ratował swą postawą Carton de Wiart, pełen sympatii dla Polaków, który spędzał ze swoimi oficerami dużo czasu na linii frontu. Pewnego razu zauważył "czerwonych" Kozaków i kazał ich ostrzelać swojej eskorcie. "Ten dzielny oficer wielce przyczynił się do utrzymania brytyjskiego prestiżu." - stwierdzał generał Radcliffe, dodając, że żołnierska postawa Brytyjczyków i pogodna koleżeńskość dawała wojsku polskiemu tak potrzebną zachętę. Była to zresztą praktycznie jedyna, obok rozładowania przez angielskich żołnierzy statków z materiałem wojennym dla Polski, w Gdańsku, jakiej udzieliła Wielka Brytania. Gdańsk, obok Rumunii zapewniał komunikacyjną łączność z Polską, a niemieccy dokerzy w tym mieście ani myśleli pomagać Polakom.
Generał Maxime Weygand szybko opuścił Polskę, bardzo zresztą przed odjazdem uhonorowany. Miał prawo czuć się urażony, gdyż Polacy nie przyjmowali jego rad. Decyzja generała wyjazdu do Francji była w opinii amerykańskich wojskowych połączeniem "mądrej polityki i życzliwego poczucia taktu". Weygand wiedział, że światowa prasa przypisuje polskie zwycięstwo nad Wisłą jego obecności - a nawet twierdzono, że to on był autorem planu kontruderzenia lub decydująco wpłynął na jego kształt. Gdyby pozostawał dłużej w Polsce, potwierdzałoby to tylko te opinie. Jego wyjazd dowodzi Polakom, jak również reszcie świata - konkludowano w raporcie - że "nie potrzebują oni rad i wytycznych żadnego Francuza, że są całkowicie zdolni do pokierowania własnymi sprawami".
"Misje wojskowe ententy w Polsce o wojnie Polski z bolszewicką Rosją". Red. Janusz Cisek, Grzegorz Nowik, Marek Tarczyński. Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, Fundacja Rodziny Józefa Piłsudskiego, Instytut Studiów Politycznych PAN.
Tomasz Stańczyk
Partnerem projektu "1920. Bitwa, która ocaliła Europę" jest PKN Orlen.