Spór Daszyński - Piłsudski w 1929 roku: "Pod bagnetem nie otworzę!"
Przed obaleniem rządu Kazimierza Świtalskiego 31 października 1929 roku, podczas jesiennej sesji sejmu, doszło do ostrej konfrontacji pomiędzy Józefem Piłsudskim i Ignacym Daszyńskim.
W sesji tej miał wziąć udział Piłsudski w zastępstwie chorego premiera Świtalskiego. Tuż przed rozpoczęciem obrad w holu gmachu sejmu pojawiła się kilkudziesięcioosobowa grupa oficerów (inna grupa oficerów oczekiwała na rozwój wydarzeń w pobliskim Szpitalu Ujazdowskim przy ulicy Górnośląskiej).
Mieli oni za zadanie powitać Marszałka Polski, a w zależności od sytuacji zademonstrować siłę lub użyć jej w celu zdezawuowania parlamentu i umożliwienia Piłsudskiemu rozwiązania tej instytucji. Nie reagowali oni na wezwania służb porządkowych opuszczenia gmachu sejmu. Wtedy Daszyński oświadczył ministrowi spraw wewnętrznych, gen. Felicjanowi Sławojowi-Składkowskiemu, przybyłemu wraz z Piłsudskim, że w obliczu demonstracji oficerów nie otworzy posiedzenia sejmu. Poparł jego decyzję konwent seniorów.
Po ponadgodzinnym oczekiwaniu Piłsudski przybył do gabinetu marszałka sejmu w towarzystwie Sławoja-Składkowskiego i płk. Józefa Becka. Wyraźnie poirytowany mówił: "Czy ja mam długo czekać na otwarcie Sejmu? Czemu Pan nie otwiera Sejmu? Co to znaczą te hece?" Na to Daszyński spokojnie odparł: "Pod bagnetami, karabinami i szablami Izby Ustawodawczej nie otworzę! W holu są uzbrojeni oficerowie". Po wypowiedzeniu jeszcze paru pogardliwych stwierdzeń Piłsudski skierował się do wyjścia, rzucając pod adresem marszałka sejmu obelżywe słowa: "To dureń!"
Plan rozpędzenia sejmu lub uczynienia z niego bezwolnego narzędzia, atrapy rządów autorytarnych, zawiódł. Dzięki bezkompromisowej postawie Daszyńskiego parlamentaryzm w Polsce został uratowany, choć nie na długo. Piłsudski tym razem przegrał. Daszyński triumfował, mając za sobą poparcie znacznej części opinii polskiej i zachodnioeuropejskiej.
Wydarzenie to jeszcze bardziej pogłębiło podziały wśród elity politycznej i społeczeństwa polskiego. Bardzo je przeżyli obaj politycy, kosztowało ich ono wiele nerwów, odbiło się zresztą na ich zdrowiu - Daszyński wkrótce ciężko się rozchorował i wyłączył się z czynnego życia publicznego, Piłsudski zaś wskutek rozwijającej się choroby nowotworowej również wyraźnie ograniczył aktywność publiczną. Nie mógł jednak pogodzić się z porażką. Za wszystko obwiniał swego dawnego przyjaciela. Nie szczędził mu pospolitych obelg i inwektyw.
W odnalezionym niedawno piśmie, przekazanym 1 listopada 1929 roku prezydentowi Ignacemu Mościckiemu, nazwał Daszyńskiego "operetkowym panem", którego podczas incydentu w sejmie dzień wcześniej obserwował "jak zwykle bardzo bacznie, wydał mu się nawet bardzo nieprzytomnym, tak że żadna rozmowa doprowadzona do skutku być nie mogła, gdyż dla nieprzytomnego człowieka trzeba lekarza nie politycznej pracy".
W złagodzonej nieco formie przekazał Piłsudski w tydzień później kolejne wyjaśnienie wypadków na ręce premiera Świtalskiego. Po tych brutalnych napaściach na Daszyńskiego chciał bowiem załagodzić konflikt i spotkać się z nim na zamku u prezydenta Mościckiego. Lecz marszałek sejmu odmówił, tłumacząc swą decyzję: "Z panem Marszałkiem Piłsudskim rozmawiać poza Sejmem nie będę. Na obelgi odpowiem spokojną pogardą. Cieszę się mogąc donieść Panu Prezydentowi, że podobnie jak ja o obelgach padających z ust dygnitarzy zaczynają myśleć i czuć miliony uczciwych Polaków".
Wkrótce okazało się, że było to iluzoryczne zwycięstwo parlamentu. Nie pozwolono się bowiem sejmowi zebrać. Prezydent odraczał sesje sejmu i zamykał je. W tej sytuacji zawężało się główne pole działania opozycji. Nic też dziwnego, iż coraz bardziej skłaniała się ona ku pozaparlamentarnym metodom walki z systemem sanacyjnym.
Źródło: "Wielka Historia Polski" Wydawnictwo Pinnex, Kraków 2000