Stalowa Wola: Huta wybudowana wśród sosen w amerykańskim stylu - w 625 dni!
Budowa huty w Stalowej Woli trwała 625 dni. Równolegle powstawało miasto, z całą infrastrukturą: domami dla robotników i inżynierów, drogami, terenami rekreacyjnymi i zapleczem edukacyjnym. Ludzie zarabiali tu świetnie, a organizacja i tempo pracy było iście amerykańskie. Tak potrafiła budować II Rzeczpospolita.
Stalowa Wola, miasto ambitne, od 15 lat honoruje literatów i artystów, parających się innymi dziedzinami sztuki, nagrodą o nazwie "Gałązka Sosny". Znając historię miasta, wyrosłego przy zakładzie przemysłowym o COP-owskim rodowodzie, trudno nie przyklasnąć autorowi pomysłu, aby doroczna Nagroda Miasta Stalowa Wola nosiła takie właśnie miano: tam wszystko od początku związane było i jest z sosnami.
Jak podkreśla dziejopis Huty Stalowa Wola Dionizy Garbacz - "Stalowa Wola i Zakłady Południowe leżały w lesie. Sosny zaglądały do mieszkań. Zresztą budowniczowie osiedla i zakładów tak stawiali domy, hale, tak układali drogi, aby poczynić jak najmniejsze straty w drzewostanie. Wynikało to zarówno z administracyjnych nakazów jak i potrzeby skrywania wszelkich obiektów na wypadek wojny".
Miasto Stalowa Wola powstawało w sposób - rzec można - klasyczny, jako dodatek do zakładów zbrojeniowych. Sposób zorganizowania budowy obiektów przemysłowych mógłby się nie spodobać współczesnym liberałom, z odrazą odnoszącym się do ingerencji państwa w sferę biznesu: Zakłady Południowe (bo taką nazwę nosiła dzisiejsza Huta Stalowa Wola) były inwestycją państwową, realizowaną za pieniądze państwa i należącą do państwa.
Aby rozpocząć budowę posłużono się trickiem: formalnym inwestorem została spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, założona przez Hutę Pokój Śląskie Zakłady Górniczo-Hutnicze SA z Katowic oraz Towarzystwo Starachowickich Zakładów Górniczych SA z siedzibą w Warszawie. Udziałowcy pozostawali pod kontrolą państwa, jako że ponad 50 proc. ich akcji było własnością państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego.
W porównaniu do przewidywanych kosztów budowy, wspólnicy wnieśli nader niewielki kapitał - po 15 tys. zł - dysponowali za to mocnym glejtem: uzgodnioną z Ministerstwem Spraw Wojskowych umową, gwarantującą im 50 milionów złotych ze skarbu państwa w zamian za wzniesienie i wyposażenie zakładu hutniczego oraz mechanicznego, a także uruchomienie produkcji (w trakcie budowy, na mocy nowelizacji umowy, wkład państwa został podwojony).
To właśnie bowiem było głównym celem powołania Zakładów Południowych sp. z o. o. w Nisku. Cel ten wynikał ze świadomości sfer rządowych II RP, że możliwości prowadzenia przez Polskę wojny - nawet obronnej - stają się ograniczone. W 1936 r. oszacowano, iż bazując na posiadanych zasobach i przy uwzględnieniu zdolności produkcyjnych istniejącego przemysłu, Wojsko Polskie będzie w stanie walczyć najwyżej pół roku. Aby zwiększyć ten potencjał, niezbędna była rozbudowa "zbrojeniówki".
Głównym problemem pozostawał niedostatek stali wysokiej jakości. Jedyny jej krajowy producent, Huta Baildon w Katowicach, nie nadawała się do rozbudowy (zresztą bliskość granicy niemieckiej stawiała pod znakiem zapytania sens takiej inwestycji). Wyjściem było więc zorganizowanie całkiem nowego zakładu, złożonego z huty stali szlachetnej oraz fabryki armat.
Pierwszym poważnym wydatkiem spółki Zakłady Południowe był zakup 700 hektarów piaszczystego i zalesionego gruntu od niżańskiego bogacza (niemieckiego zresztą pochodzenia) nazwiskiem Gerhard Francke, a także niespełna 200 hektarów ziemi i lasów, należących do mieszkańców wsi Pławo. Wydano na to prawie 1,4 mln zł.
Miejsce uznano za optymalne: w centrum kraju, z dala od lotnisku nieprzyjacielskich, a więc z pozostawieniem rezerwy czasu na interwencję obrony przeciwlotniczej, w maskujących obiekty lasach, w sąsiedztwie Sanu, zapewniającego dostateczne ilości wody niezbędnej do procesów produkcyjnych, w przeludnionej okolicy, w której znalezienie rąk do pracy nie nastręczało najmniejszych trudności.
Co ciekawe - i co przedwojennych organizatorów przemysłu różni od współczesnych inwestorów - Zakłady Przemysłowe bynajmniej nie ciągnęły zysków ze swej monopolistycznej pozycji na lokalnym rynku pracy. Zatrudnionych przy budowie opłacano godziwie, nie według "stawek rynkowych", ale grubo powyżej nich, czyli według zasad, przyjętych dla inwestycji Centralnego Okręgu Przemysłowego, a więc wyjątkowo hojnych.
Dla porównania, o ile dniówka przy pracach leśnych u Franckego wynosiła 50 gr, to najniższa stawka godzinowa w Zakładach Południowych - 40 gr (murarz z kolei zarabiał średnio 1,10 zł/godz.). Oczywiście, na lepsze wynagrodzenie mogli liczyć fachowcy, sprowadzani z ośrodków przemysłowych, niż niewykwalifikowani wykonawcy najprostszych robót.
Liczba figurujących na listach płac stale rosła. Barierę tysiąca osób zatrudnionych przy budowie przekroczono w połowie lipca 1937 r. (1138), dwóch tysięcy - na koniec września tegoż roku (2127), natomiast trzech tysięcy - w maju 1938 (3261). Rekordową liczebność stalowowolska załoga (Zakłady Południowe oraz firmy, zaangażowane do budowy ich obiektów) osiągnęła w grudniu 1938 r., kiedy pracowało w niej 4911 osób. Potem, aż do wybuchu wojny, kadra ustabilizowała się na poziomie 3,5-3,6 tys. pracowników.
Inną miarą posłużył się Melchior Wańkowicz, który w "Sztafecie" oszacował liczbę pracujących dla Zakładów Południowych na 7500 - w całej Polsce. Miał on na myśli dostawców materiałów budowlanych i konstrukcyjnych, a także maszyn i urządzeń do produkcji.
Formalnie Zakłady Południowe sp. z o.o. w Nisku rozpoczęły działalność 1 lutego 1937 r. - pierwsze fundamenty pod budynki przemysłowe zaczęto kłaść w maju, oddanie pierwszego gotowego obiektu (narzędziowni, pełniącej początkowo funkcję warsztatu naprawczego, elektrycznego i kuźni) nastąpiło w listopadzie.
Całą zimę 1937/1938 r. poświęcono na stawianie konstrukcji szkieletowo-stalowych fal produkcyjnych, dzięki czemu od wiosny możliwe było prowadzenie zaplanowanych prac murarskich. Jak zapisał jeden z budowniczych, Rudolf Opyrchał: "Chodziło wszystkim firmom o dobrą opinię i wykazanie się bardzo sprawną organizacją. Nigdzie na budowie nie było widać pozostawionych względnie porzuconych w nieładzie materiałów budowlanych, desek, prętów i drutów. Nawet połówki cegły były starannie zbierane, układane na stosach i wykorzystywane. Mimo rozległego terenu budowy - wszędzie panował wzorowy porządek i ład"
A było nad czym panować: zbiorcze wyliczenia wskazują, iż do budowy Zakładów Południowych zużyto ponad 20 tys. wagonów materiałów budowlanych, zainstalowano w nich maszyny i urządzenia o łącznej masie 11 tys. ton.
Okres pomiędzy symbolicznym ścięciem pierwszej sosny (co miało miejsce 20 marca 1937 r.) a oficjalnym otwarciem, zamknął się liczbą 625 dni roboczych, czyli 26 miesięcy i 26 dni. Zważywszy, że huta i fabryka zbrojeniowa powstawały dosłownie na surowym korzeniu, i że wymagane było stworzenie kompletnego uzbrojenia technicznego pustkowi (drogi, bocznice kolejowe, wodociągi, sieci energetyczne, kanalizacyjne itp.) - wynik to imponujący, iście amerykański.
Warto sięgnąć tu po "Sztafetę" Wańkowicza. Streścił on bowiem stalowowolskie tempo wyjątkowo malowniczo: "7 kwietnia 1938 r. została ostrzelana pierwsza armata na strzelnicy zakładowej.
5 września 1938 r. została wytopiona pierwsza stal szlachetna w piecu wielkiej częstotliwości.
Kuźnię wykończono w 285 dni, walcownię w 400 dni, narzędziownię w 215 dni, gimnazjum i szkołę powszechną w 130 dni...
Nie należy kręcić nosem, jeśli poczną się tu rodzić dzieci w trzy miesiące po ślubie. Bo to Stalowa Wola.
Stalowa Wola jest w dwudziestym miesiącu budowy i uruchomienia i ma ukończone budowle w 98%.".
Pamiętając zaś o rzuconym przez tegoż pisarza haśle, iż Stalowa Wola to "polski Magnitogorsk" - przypomnieć się godzi, iż w Pławie i jego okolicach nie stosowano umiłowanej w Rosji Radzieckiej szturmowszczyzny, gdyż wszystko było przemyślane i zaplanowane oraz realizowane ściśle według harmonogramu.
Podkreślał to zresztą dyrektor ZP Marceli Siedlanowski: "Wykonanie każdego obiektu było kompleksowe bez pozostawiania jakichkolwiek niedoróbek. Kategorycznie przestrzegano, aby robota raz rozpoczęta była całkowicie zakończona bez przerywania lub pozostawiania jakichkolwiek braków powodujących późniejsze uzupełnienia i dodatkowe koszty. Po oddaniu obiektu do eksploatacji nikt nie miał prawa wydawania jakichkolwiek sum na najmniejsze uzupełnienia".
Gwoli jak najszybszego osiągnięcia zdolności produkcyjnych w Stalowej Woli stosowano metodę częściowego oddawania do użytku hal. Tak było np. ze stalownią: uważa się, iż wytwarzanie w niej stali zainaugurowano 5 września 1938 r., tymczasem tego dnia uruchomiono pierwszy piec indukcyjny, natomiast pozostałe (martenowski i łukowe) rozpoczęły pracę na wiosnę 1939.
Kuźnia też rozkręcana była na raty: 19 sierpnia 1938 r. ruszyła młotownia, 15 września kuźnia wykrojowa, 15 listopada kuźnia prasowa; prasownię z kolei łoży armatnich i blach oddano w marcu 1939. Takie cząstkowe rozruchy miały jednak sens: pozwalały wcześniej dawać produkcję.
Zakłady Południowe otwarto na przełomie lutego i marca 1939 r.
Z uroczystym oddaniem do użytku czekano do czerwca - 14 dnia tego miesiąca Stalową Wolę odwiedził patron COP-u prezydent Ignacy Mościcki. Zwiedził hutę oraz część zbrojeniową ZP (zwaną mechaniczną), obejrzał wytop stali, poznał program produkcji, asystował poświęceniu sztandaru zakładów dokonanemu przez sufragana z Przemyśla bp. Franciszka Bardę - i wziął udział w przyjęciu, zorganizowanym dla wszystkich pracowników oraz ich rodzin na stadionie sportowym. W menu figurowały: bigos, kiełbasa, żołnierski chleb i piwo tyskie; jak zanotowali czujni dziennikarze - bigos szczególnie posmakował pani prezydentowej...
W przemówieniu prezydenta nie zabrakło rytualnych odwołań. "Monitor Polski" cytował m.in. taką wypowiedź: "Olbrzymią rolę dla dynamiki narodu stworzyło środowisko wojskowe, natchnione genialną myślą Budowniczego Państwa Polskiego Józefa Piłsudskiego. (...) To zdrowie sił zbrojnych, promieniując na cały naród, przyczynia się do wzrostu jego potęgi i kultury".
W oficjalnym komunikacie podkreślono też, iż "Pan Prezydent Rzeczypospolitej wyraził głębokie przekonanie, że w tę pracę wciągnięte zostaną miliony obywateli polskich, a przede wszystkim dalsze miliony ludu wiejskiego, który obok wojska jest potencjalnie drugim wielkim rezerwuarem najzdrowszych i dynamicznych sił narodu. Specjalny ustęp swego przemówienia Pan Prezydent poświęcił Panu Wicepremierowi inż. Kwiatkowskiemu, jako temu, którego szerokie i tak świetne koncepcje i prace mogą być stawiane za wzór powszechny". To ostatnie akurat - święta prawda...
Do wybuchu wojny Stalowa Wola wyprodukowała 78 tys. ton stali we wlewkach, 12 tys. ton wyrobów walcowanych, 600 ton wyrobów ciągnionych, 2400 ton odkuć, 250 ton odlewów staliwnych, 900 ton wyrobów żeliwnych, 10 ton sprężyn; 4000 ton półfabrykatów poddano obróbce cieplnej.
Specjalnością Zakładu Mechanicznego były haubice kalibru 100 mm. Pierwsze ostrzelano na własnym poligonie 7 kwietnia 1938 r., a seryjna produkcja ruszyła w pierwszym kwartale 1939. Miesięcznie wytwarzano 16 takich dział. Montowano ponadto armaty kalibru 75 i 105 mm, wdrożono także produkcję luf i zamków do działek przeciwlotniczych 40 mm (dla szwedzkiego Boforsa) i armat przeciwpancernych 37 mm.
Pracowano nad haubicą 200 mm i moździerzem 320 mm. Ze względu na niedostatek zamówień ze strony wojska - borykającego się z brakiem funduszy na zakup uzbrojenia - niewykorzystane w pełni moce produkcyjne Zakładu Mechanicznego zamierzano spożytkować poprzez uruchomienie produkcji turbin parowych, napędzających agregaty prądotwórcze o mocy 3000 kilowatów (licencję na nie zakupiono w Szwecji). Niestety, wytwarzanie takich urządzeń uniemożliwił wybuch wojny: przed 1 września 1939 zmontowano tylko jeden egzemplarz.
Równolegle z budową zakładu trwało organizowanie osiedla - koordynacją tych działań zajmowały się dwa nieprodukcyjne działy Zakładów Południowych, Administracja Osiedli oraz Gospodarka Leśno-Rolna.
W gestii Administracji Osiedli leżały wszelkie obowiązki z zakresu gospodarki komunalnej: zarządzała osiedlami robotniczymi, urzędniczymi i willami dyrektorskimi, zajmowała się hotelami pracowniczymi, gospodą robotniczą, kasynami (jadłodajniami) dla robotników i urzędników, garażami motocyklowo-samochodowymi, barakami mieszkalnymi, wytwórnią lodu(!), dbała o stan oraz czystość ulic, placów, zieleńców (te ostatnie zajmowały łącznie obszar 1,5 ha, długość dróg o trwałej nawierzchni liczyła 9 km) oraz w tworzonym ogólnodostępnym ogrodzie, jej obowiązkiem było zapewnianie niezawodności funkcjonowania sieci wodociągowej, kanalizacyjnej i elektrycznej, utrzymanie porządku na targowisku, boisku piłkarskim i kortach tenisowych.
Tworzenie infrastruktury osiedlowej rozpoczęło się w 1937 r. od wzniesienia sześciu skanalizowanych, wyposażonych w dostęp do bieżącej wody, baraków mieszkalnych (w jednym ulokowano pierwszą stołówkę). Pod koniec czerwca przystąpiono do budowy bloków, mających dać początek osiedlu przeznaczonemu dla 20 tys., a perspektywicznie dla 50 tys. lokatorów.
Zakup przewidzianego na nie terenu sfinansowało Ministerstwo Spraw Wojskowych - robotami miał się zająć Fundusz Kwaterunku Wojskowego. Do budowy osiedla zatrudniono łącznie 1,5 tys. pracowników. Aby przyśpieszyć roboty, zaangażowano fundusze majętnych instytucji: Towarzystwo Osiedli Robotniczych zainwestowało w Stalowej Woli - w formie pożyczki - 1,7 mln zł, jeszcze więcej (5,5 mln) skredytował Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
Taka koncentracja kapitałów pozwoliła na szybkie osiągnięcie zamierzonego efektu: pierwszy dom mieszkalny oddano 4 grudnia 1937 r., a do wybuchu wojny gotowych było aż 970 mieszkań. Znajdowały się na czterech koloniach, ochrzczonych nazwami: Robotnicza, Majsterska, Urzędnicza, Dyrektorska. W każdym bloku zadbano o ogólnodostępne pralnie, suszarnie, zbiorcze anteny radiowe i... schrony przeciwlotnicze. Ulice - godzi się wspomnieć - amerykańskim zwyczajem oznaczone były literami. W 1939 r. Stalowa Wola liczyła około 4000 mieszkańców.
Nazwa Stalowa Wola - warto wyjaśnić - nabrała oficjalnego charakteru dopiero w 1938 r., kiedy ówczesny minister spraw wewnętrznych (a i premier) Felicjan Sławoj-Składkowski wydał 21 stycznia zarządzenie, z mocy którego "Osiedlu dla pracowników umysłowych i fizycznych Zakładów Południowych łącznie z całym terenem fabrycznym tych Zakładów, położonem w obrębie gromady Pławo, gminy Nisko, w powiecie niżańskim, województwie lwowskim nadaje się nazwę »Stalowa Wola«".
Nie było to tożsame z awansowaniem do rangi miasta - na taki akt Stalowa Wola musiała czekać do 1 kwietnia 1945 r. Miejscowa tradycja ojcostwo nazwy przypisuje ministrowi spraw wojskowych w gabinetach Mariana Zyndram-Kościałkowskiego i Składkowskiego, gen. dyw. Tadeuszowi Kasprzyckiemu, który w jednym z przemówień miał użyć wyrażenia, iż budowa COP-u jest "stalową wolą narodu polskiego wybicia się na nowoczesność".
Z innych osiągnięć budowniczych wspomnieć należy o uruchomieniu elektrowni, obsługującej przede wszystkim Zakłady Południowe, ale i przewidującej dostawy dla innych odbiorców, budowie gmachów dla siedmioklasowej szkoły powszechnej oraz gimnazjum i liceum (plac wytyczono w połowie kwietnia 1938, inauguracja nauki odbyła się już 19 września - choć i tak narzekano na opóźnienia, spowodowane przez wykonawców prac stolarskich...).
W oparciu o Zakłady Południowe sformowano Prywatną Szkołę Dokształcającą Zawodową oraz Prywatne Trzyletnie Gimnazjum Mechaniczne - ich uczniowie nie tylko, że nie płacili czesnego, ale wręcz byli wynagradzani za udział w zajęciach praktycznej nauki zawodu i otrzymywali bezpłatnie wszelkie pomoce naukowe, a także obiady. Nie udało się uruchomić Liceum Mechaniczno-Artyleryjskiego: choć zakłady zdobyły koncesję na prowadzenie takiej placówki, wybuch wojny storpedował jej powstanie.
Nie udało się również zbudować szpitala. Przygotowania do tej inwestycji podjął Zakład Ubezpieczeń Społecznych, wspomagany przez Towarzystwo Osiedli Robotniczych: miała powstać lecznica z 400 łóżkami, obsługująca cały Centralny Okręg Przemysłowy. Przed wojną zdążono jedynie zgromadzić część budulca i przystąpić do drążenia dołów fundamentowych. Realizacji nie doczekał ponadto projekt budowy portu rzecznego na Sanie.
Konsekwentny rozwój Stalowej Woli przerwała wojna. Skryte wśród sosen osiedle i zakład (zgodnie z wydanymi na wypadek zbrojnego konfliktu rozkazami, hale i trakty komunikacyjne maskowano dodatkowo gałęziami) uniknęły zbombardowania.
Nie można przypisywać ocalenia ich naturalnym zabezpieczeniom. Jak napisał cytowany już Dionizy Garbacz, "Samoloty Luftwaffe nie prowadziły zmasowanego bombardowania Zakładów Południowych ponieważ, jak zeznał (...) jeden z niemieckich lotników, który pracował po wojnie jako jeniec w Stalowej Woli, niemieckie dowództwo nakazało oszczędzać obiekty fabryczne i osiedle. Niemcy doskonale orientowali się w wartości nowoczesnych zakładów i nie zamierzali ich niszczyć wierząc, iż wkrótce dostaną się w ich ręce i będą służyć przemysłowi zbrojeniowemu III Rzeszy". Co też się i stało; a jak z powyższego wynika, wbrew rozbudowanej ochronie kontrwywiadowczej, jaką II Oddział obejmował COP, hitlerowska "piąta kolumna" działała w Stalowej Woli w najlepsze...
Waldemar Bałda