10 lutego 1940 r. Pierwsze deportacje Polaków na Sybir
Depolonizacja Kresów Wschodnich i sowietyzacja ludności mieszkającej na zabranych w wyniku agresji z 17 września 1939 roku Polsce terenach – takie cele przyświecały tragicznej dla setek tysięcy Polaków deportacji do łagrów. Ich dramat rozpoczął się na początku 1940 roku.
W wyniku zbrojnego zajęcia blisko połowy terytorium przedwojennej Polski, oraz zawartego z III Rzeszą paktu o granicach i przyjaźni niemiecko-sowieckiej (28 września 1939 roku), Związek Radziecki stanął przed problemem rozwiązania kwestii ludności polskiej - również tej, która zbiegła przed Niemcami na tereny zagarnięte przez Sowietów.
Jeszcze w grudniu 1939 roku z rozkazu Ławrientija Berii NKWD przystąpiło do usuwania osób, które mogły potencjalnie nawoływać do sprzeciwu przeciwko sowieckiemu reżimowi. Następnie przeprowadzono spisy rodzin podlegających deportacji.
Miejscem deportacji miały być północne i wschodnie tereny Związku Radzieckiego, m.in. obwody archangielski, irkucki, nowosybirski, omski, Jakuck czy Kraj Krasnojarski. Wszędzie tam panowały bardzo złe warunki atmosferyczne.
Pierwsza wywózka miała miejsce 10 lutego 1940 roku - obok Polaków, którzy stanowili 70 procent wysiedlonych, wysiedlenia dotknęły również Białorusinów i Ukraińców. Sowieci w pierwszej kolejności postanowili wywieźć tzw. "spiecpieriesieliency-osadników", jak nazywali polskich osadników wojskowych, pracowników leśnych, pracowników PKP czy niższych urzędników państwowych.
Jak wyglądały wywózki? Opisanie dramatu setek tysięcy wysiedlanych jest niemożliwe. Przeprowadzane w brutalny sposób deportacje w większości przypadków miały miejsce w nocy. Oficerowie NKWD przeszukiwali mieszkanie wywożonych osób, którym nakazywano zabrać jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, na co rodziny miały zazwyczaj kilkanaście minut.
Później deportowanych przewożono na dworce kolejowe, gdzie na mrozie musieli czekać nawet kilka godzin. To nie był jednak koniec dramatu. Podróżowano wagonami bydlęcymi rzekomo przystosowanymi do przewozu osób. "Przystosowanie" polegało na umieszczeniu wewnątrz zimnego, ciemnego i brudnego wagonu kubła do załatwiania potrzeb fizjologicznych i tzw. kozy, czyli piecyka, który i tak - ze względu na brak opału - nie ogrzewał.
W wagonie, w którym miano przewozić 20-30 osób, zazwyczaj podróżowało około 50 osób. Ze względu na mróz, brak pożywienia i dramatyczne warunki higieniczne, śmiertelność była bardzo wysoko. Dodatkowo, deportowanym zakazywano zbliżania się do okna (próbujących zaczerpnąć świeżego powietrza odpędzano bagnetami), a postoje odbywały się co kilka dni. Podczas przerwy w podróży z wagonów wynoszono ciała zmarłych - w większości dzieci i starców.
Po zakończeniu podróży, tych którzy zdołali przeżyć, czekał kolejny rozdział dramatu. Zesłani, umieszczeni w budynkach przypominających obozowe baraki, w ekstremalnych warunkach pogodowych pracowali przy wyrębie lasów. Mieli świadomość, że szanse na powrót do domu i dawnego życia są bliskie zeru. Tutaj również śmiertelność była wysoka. Jak twierdzą polscy historycy, wynosiła nawet ponad 10 procent.
Do czerwca 1941 roku miały miejsce cztery deportacje, w wyniku których zesłano około miliona Polaków. Z tego 150 tysięcy osób miało stracić życie.
AW