15 listopada 1989 r. Lech Wałęsa w Kongresie

W dniach 13-20 listopada 1989 roku Lech Wałęsa odbył podróż po Stanach Zjednoczonych. Punktem kulminacyjnym wizyty było przemówienie wówczas przyszłego polskiego prezydenta w amerykańskim Kongresie.

O tym, jak wielki honor Amerykanie uczynili Wałęsie, świadczy fakt, że Polak był dopiero trzecim cudzoziemcem, nie będącym głową państwa lub szefem rządu, który miał zaszczyt przemawiać w Kongresie. Wcześniej tego zaszczytu dostąpili markiz Marie Joseph de La Fayette oraz Winston Churchill.

"My naród! Oto słowa, od których chcę zacząć moje przemówienie. Nikomu na tej sali nie muszę przypominać, skąd te słowa pochodzą, nie muszę też przypominać, że ja, elektryk z Gdańska, też mam prawo się nimi posługiwać. My naród! Stoję przed wami jako trzeci w historii cudzoziemiec, nie piastujący żadnych wielkich funkcji państwowych, którego zaproszono, aby przemówił przed połączonymi Izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych. Tego Kongresu, który dla wielu uciśnionym i pozbawionych swoich praw ludzi na świecie wydaje się światłem wolności i ostoją praw człowieka" - mówił Wałęsa, którego przemówienie było co chwilę przerywanie oklaskami. Przypomnijmy, że słowami "We the People", czyli "My naród" zaczyna się amerykańska konstytucja.

Reklama

"Stoję przed wami, by w imieniu swojego narodu mówić do Ameryki, do obywateli państwa i kontynentu, u którego wrót stoi słynna Statua Wolności. Jest to dla mnie zaszczyt tak wielki, chwila tak podniosła, że trudno mi to z czymkolwiek porównać" - kontynuował przewodniczący "Solidarności".

"Świat pamiętał o wspaniałej zasadzie amerykańskiej demokracji, o rządach ludu, przez lud i dla ludów. Pamiętam też o niej ja, robotnik z gdańskiej stoczni, który całe swe życie wraz z innymi członkami ruchu 'Solidarności', poświęcił dla tej właśnie zasady rządów ludu, przez lud i dla ludów. Przeciw przywilejom i monopolowi, przeciw łamaniu prawa, przeciw deptaniu ludzkiej godności, przeciw pogardzie i niesprawiedliwości" - komentował przemiany w Polsce.

"Wtrącono nas do więzień, wyrzucono z pracy, czasem zabijano, a my nigdy nikogo nie uderzyliśmy, niczego nie zburzyliśmy, nie wybiliśmy nawet jednej szyby, ale byliśmy uparci, bardzo uparci, gotowi do poświęceń, zdolni do ofiar, wiedzieliśmy, czego chcemy, i nasza siła okazała się większa. Ruch o nazwie Solidarność dlatego uzyskał masowe poparcie, dlatego odniósł sukcesy, że zawsze i w każdej sprawie opowiadał się za rozwiązaniami lepszymi, bardziej ludzkimi, godniejszymi, a przeciw brutalności i nienawiści" - opowiadał o antykomunistycznej opozycji.

"Spokojnie i w sposób rozważny, licząc się z niebezpieczeństwami, ale nie rezygnując z tego, co słuszne i niezbędne, Polacy torują powoli drogę historycznym przemianom. Na tej drodze znajdują się razem z nami, choć w różnych stadiach zaawansowania, również inni: Węgrzy, Rosjanie, Ukraińcy i mieszkańcy krajów bałtyckich, Ormianie i Gruzini, a ostatnio wkroczyły na nią również wschodnie Niemcy. Z pewnością wkroczą na tę drogę również pozostali, ponieważ nie ma innego wyboru" - podkreślał rolę Polaków w obaleniu komunizmu.

Przemówienie Wałęsy zostało przyjęte dziesięciominutową owacją i było przełomowym momentem w historii Polski i świata. Dodajmy, że słowa przemówienia napisał przewodniczącemu "Solidarności" pierwszy ambasador wolnej Polski w Waszyngtonie - Kazimierz Dziewanowski. Po angielsku czytał je Jacek Kalabiński, ówczesny korespondent "Gazety Wyborczej" w USA.

Powracający z Ameryki Wałęsa spotkał na lotnisku Tadeusza Mazowieckiego, który wylatywał do Moskwy. "Życzę panu, żeby przywiózł pan to samo z Moskwy, co ja przywiozłem ze Stanów Zjednoczonych" - przekazał premierowi.  


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy