17 lutego 1983 r. Wyroki w procesie Radia "Solidarność"
"Proces był absurdalny, zarzuty nie miały związku z rzeczywistością" – tak pokazowe postępowanie sądowe przeciwko twórcom antykomunistycznego Radia "Solidarność" wspominała skazana procesie Zofia Romaszewska. Poza nią wyroki usłyszeli jej mąż Zbigniew Romaszewski oraz inni organizatorzy podziemnej rozgłośni.
Komuniści, do walki z solidarnościową rozgłośnią, zaangażowali nie tylko funkcjonariuszy bezpieki, ale również wojsko, które polowało na nadajniki radia za pomocą urządzeń szpiegowskich stosowanych przez specjalistyczne Biuro Radiokontrwywiadu.
Działania SB były wspierane również przez specjalistów z Wojskowej Akademii Technicznej i Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, a później również i enerdowską Stasi.
Pomimo tego, liczącej kilkanaście osób redakcji Radia "Solidarność", udało się rozmieścić nadajniki nie tylko w Warszawie, ale też w Poznaniu, Gdański i w Krakowie.
Niestety, intensywne śledztwo i aktywność agenturalna esbeka Sławomira Miastowskiego, który działał w solidarnościowych szeregach, doprowadziła do licznych aresztowań redakcji Radia "Solidarność".
5 lipca 1982 roku esbecy zatrzymali m.in. Zofię Romaszewską. Jej mąż zdołał uciec, ale nie na długo - został zatrzymany 29 sierpnia.
Proces przed Sądem Warszawskiego Okręgu Wojskowego przeciwko Romaszewskim oraz innym osobom związanym z radiem "Solidarność" rozpoczął się 24 stycznia 1982 roku. Na ławie oskarżonych zasiedli również Jacek Bąk, Danuta Jadczak, Anna Owczarska, Zbigniew Pietrzak, Irena Rasińska, Marek Rasiński, Zofia Romaszewska, Zbigniew Romaszewski i Dariusz Rutkowski
Zbigniew Romaszewski został skazany na cztery i pół roku (prokuratura żądała ośmiu lat więzienia), a jego żona na trzy lata pozbawienia wolności. Pozostałym oskarżonym wymierzono kary od 7 miesięcy do 2,5 roku więzienia.
"Rzekomo próbowaliśmy obalić siłą ustrój PRL-owski. Natomiast drugi zarzut dotyczył przynależności do zdelegalizowanego związku zawodowego 'Solidarność'. [...] Proces był absurdalny, zarzuty nie miały związku z rzeczywistością. W moim przypadku np. były bardzo wielkie dociekania, czy to jest na pewno mój głos, czy nie. Nasz kolega z Politechniki Wrocławskiej przekonywał podczas procesu, że tego absolutnie nie można ustalić, stwierdził również, że on w nagraniu wyraźnie rozpoznaje akcent środkowopolski czy kielecki. W ogóle to był niezły spektakl" - wspominała Zofia Romaszewska.